Obywatele UE, odetchnijcie z ulgą! Tym razem troskliwe organa unijne i dalekowzroczni urzędnicy je zapełniający przybywają, by uratować Was od kustodialnych portfeli do przechowywania kryptowaluty. Nie cieszycie się?
Jeśli komuś wydaje się, iż rzeczywistość prawno-biurokratyczna Unii Europejskiej coraz bardziej przypomina tę kafkowską, to całkiem niewykluczone, iż w istocie tak jest. Kolejnym tego przykładem jest najnowsza erupcja genialnych pomysłów, które w swej propozycji regulacyjnej dot. zasad Anti Money Laundering zawarł Europejski Urząd Nadzoru Bankowego (EBA).
Zasady te, podobno tak istotne dla bezpieczeństwa i dobrobytu ludzkości – i z ogromnym zapałem wymuszane i egzekwowane przez EBA oraz inne organa krajowe i europejskie (jak również przez wiele banków z własnej inicjatywy) – w zapobieganiu przestępstwom finansowym okazują się być nieskuteczne w 99,8%. Yeee hooo, wspaniale, nieprawdaż?
Nie pytaj, co rząd może zrobić dla ciebie. Zapytaj, czy mógłby tego nie robić
Jest jednak dziedzina, w której zasady owe są bardzo skuteczne. To odzieranie indywidualnych osób z prywatności (a czasem też z szacunku do siebie), zmuszanych do pisania autodonosów i tłumaczenia się z czapką w dłoni, gdy przyjdzie im na myśl rozporządzić swoimi własnymi zasobami. Toż to bezczelność – żeby ludzie traktowali swoje jako swoje, a nie państwowe lub bankowe…
Prywatność? To nie pod tym adresem
W jaki sposób orły z EBA pragną zatem tym razem uszczęśliwić obywateli podobno zjednoczonej Europy? Otóż w ramach aktualizacji wspomnianych zasad proponują oni uznać użycie mikserów kryptowalutowych lub narzędzi szyfrujących za urzędowo podejrzane, których samo wykorzystanie, choćby bez popełnienia przy tym żadnego przestępstwa, miało by automatycznie uruchamiać mechanizmy „alarmowe”, wraz z wiążącymi się z tym utrudnieniami, nieprzyjemnościami, blokadami środków, etc. Oczywiście nie zapomniano w tym kontekście także o tokenach prywatnościowych.
Cytując klasyka – but wait, there is more! Takie same konsekwencje miałoby mieć trzymanie kryptowaluty w prywatnie hostowanych portfelach (sic!). Wystarczy przechowywać swoje krypto samodzielnie, bez pośrednictwa pseudozaufanej trzeciej strony – i voilà, jest pan podejrzany! Oznacza to, iż każdy, kto miałby czelność chcieć przetransferować swoje środki z kustodialnego portfela na konta w zarejestrowanych w Unii bankach lub giełdach, musiałby żmudnie udowadniać, iż nie jest wielbłądem, spowiadać się ze swoich finansów i prosić o łaskawe zatwierdzenie swoich posunięć.
Więcej władzy, więcej kontroli
Oczywiście wspominanie tutaj, iż pierwotna idea opartych na blockchainie walut wirtualnych powstała właśnie w tym celu, aby umożliwić samodzielny nadzór nad swoimi środkami, jest najpewniej zbędne. Anonimowość i samodzielność, zapewniane w swym założeniu przez kryptowaluty, są zarazem z uporem zwalczane przez polityków i biurokratów z całego świata, i to (w odróżnieniu od całkiem niedawnych czasów) choćby bez specjalnego udawania, iż chodzi o cokolwiek innego.
Nie sposób uciec zatem przed natarczywym podejrzeniem, iż całokształt postulowanych przez urzędników ma zatem na tyle utrudnić ludziom życie, aby wreszcie wybyć im z tępych, indywidualistycznych łbów jakieś rojenia o prawie do prywatności, i żeby zmusić rzeczonych, by w końcu przestali się opierać przed czułym dotykiem i spojrzeniem urzędniczego Wielkiego Brata.
Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą
Ogólna postać projektu – sprowadzająca się do konkluzji, iż jakakolwiek próba uniknięcia inwigilacji ma być powodem do wzmożonej inwigilacji, zaś pragnienie zachowania prywatności powinno skutkować odarciem z prywatności – powala nie tylko nieprawdopodobną arogancją władzy, ale też z gruntu stalinowską pogardą dla indywidualności.
Panie, a idź pan w…
Za pociechę można uznać tutaj fakt, iż zasady owe nie sięgają poza granice UE (w przeciwieństwie do internetu), jak również to, iż w transakcjach P2P oraz tych omijających „ynstytucje” finansowe także nie będą obowiązywać. A choćby gdyby kiedyś formalnie zaczęły obowiązywać (nie należy sądzić, iż zajmująca się głównie wymyślaniem sposobów na zwiększenie swojej władzy UE na to nie wpadnie), to ich wyegzekwowanie jawi się jako bardzo mało realistyczne. Próbowano w Rosji, próbowano w Chinach, a eurokraci myślą, iż im się uda…?
„Propozycja” – propozycją będąca prawdopodobnie tylko z nazwy, bo przecież nie po to została napisana, by EBA przejęta się jakąkolwiek krytyką ze strony zainteresowanych obywateli – ma być teraz skierowana do konsultacji, by po ich formalnym odbębnieniu oraz zignorowaniu ich wyników (jeśli te nie okażą się dostatecznie głośne i kontrowersyjne), projekt mógł przejść do następnego etapu przed promulgowaniem.