Ursus C-360 – święta krowa polskiej wsi czy klamot do muzeum? Ciągnik kultowy, ale jeszcze użytkowy, bo ten model jest wciąż na topie. Niektóre egzemplarze są piękne i zadbane, niektóre po prostu w stanie dobrym, ale są i takie, na które strach patrzeć.
Nie od dziś odnoszę wrażenie, iż w naszym rolnictwie zrodził się kult jednostki, a tą jednostką nie jest żaden prezes ani profesor, tylko stary, poczciwy Ursus C-360. Przeglądasz fora, wertujesz prasę rolniczą – wszędzie zachwyty: „najlepszy”, „niezniszczalny” i mój ulubiony: „gdyby dziś ruszyli z produkcją…”.
No dobrze, sentyment rozumiem, ale powrót na taśmę produkcyjną? A na co to komu, chyba tylko do celów muzealnych.
I faktycznie – w muzeach techniki i u kolekcjonerów można zobaczyć prawdziwe perełki. Lśniące lakiery, chromowane detale, nowe opony. Ale zanim ktoś z zachwytem westchnie „to prawdziwa polska technika”, warto przypomnieć: to przecież czechosłowacka licencja Zetora, tylko opakowana po naszemu.
Pudrowanie trupa, czyli co zmieniano, żeby nie zmienić nic
Z biegiem lat Ursus ewoluował – z modelu C-4011 przez C-355 aż po znaną wszystkim C-360. Zmiany? Były. Ale trudno uznać je za rewolucyjne. Raczej kosmetyka, której głównym celem było wykazanie się w fabryce, a nie realne usprawnienie ciągnika.
Oto, przykłady:
– nowe koła – 16 cali zamiast 18, ale czy lepsze? Nie każdy był przekonany;
– zmieniony filtr oleju – łatwiejszy w obsłudze, ale wielu wolało starego „bąka”;
– przerobiona maska i zegary – prościej, taniej, ale bez polotu;
– dwuczłonowy wałek w skrzyni – niby nowocześniej, ale z nowym punktem awaryjnym;
– nowy układ kierowniczy, choć ten stary nie był taki zły;
– ulepszone hamulce – chociaż tu faktycznie na plus.
I choć zmian było sporo, to konstrukcja wciąż trąciła myszką. Wystarczyło spojrzeć na konkurencję zza południowej granicy, by zobaczyć, iż my pudrowaliśmy trupa, a Czesi robili nowoczesne maszyny.
Produkcja na akord, czyli jakość po PRL-owsku
Nie można mówić o Ursusie, nie wspominając realiów produkcji w PRL-u. Ciągniki schodziły z taśmy „na akord”, byle wyrobić plan, byle wykopać je „za bramę”. Często już po kilku dniach pracy wymagały poprawek, a farba potrafiła odchodzić płatami jeszcze przed pierwszym opadem deszczu.
Zdemotywowany pracownik, zużyte maszyny, luz technologiczny taki, iż tryby niemal same się przestawiały – tak wyglądała jakość, o której dziś wolelibyśmy zapomnieć. Ale co kult, to kult.
Zajeżdżony czy zadbany – wszystko zależy od gospodarza
Dlaczego dziś jedne Ursusy są warte kilka tysięcy, a inne ledwo nadają się na złom? Bo wszystko rozbija się o podejście właściciela. Są rolnicy, którzy przez dekady dbali o swoją maszynę. Na bieżąco wymieniali zużyte elementy, smarowali, regulowali i nie przeciążali. Ich „sześćdziesiątki” chodzą do dziś, bez fochów i strzelania z tłumika.
Ale są też tacy, co zajeżdżali Ursusa do upadłego. Bez luzów nie byłoby jazdy, a konserwacja kończyła się na dolewce oleju raz na tzw.ruski rok. I dziś te same ciągniki kupisz za grosze, bo więcej w nich spawów niż oryginalnych części.

Części zamienne do Ursusa C-360, czyli taniej się nie da
Do tego wszystkiego w latach 2000 przyszła moda na tanie części zamienne. Zalali nas “chińszczyzną”, która wyglądała jak oryginał, ale tylko z daleka. Różnica w cenie? Duża. W jakości? Jeszcze większa. Kto próbował wymienić jedno koło rozrządu na „no-name”, ten wie, jak kończy się zabawa z ustawianiem zapłonu.
A dziś? Dźwignia zmiany biegów to towar schodzący jak ciepłe bułki, bo lubiła się zakleszczyć, a potem zostać w ręku. Podnośnik? Kto grzebał w tych wszystkich rolkach, cięgiełkach i popychaczach sam, ten wie, iż regulacja była jak gra w totolotka – albo trafisz i będzie dobrze albo nie.
Ursus C-360 to złoto ale i tombak
Ursus C-360 to kawał historii polskiej wsi, ale trzeba go oceniać z głową. Nie każdy egzemplarz to złoto, nie każda „sześćdziesiątka” zasługuje na pomnik. Są maszyny zadbane, w które warto inwestować. Ale są też takie, które nadają się już tylko na złom – i żadne sentymenty tego nie zmienią.
Bo ciągnik, jak człowiek – jak o niego dbasz, tak ci się odwdzięczy. A jeżeli przez lata leczyło się go młotkiem i kluczem francuskim, to nie dziwmy się, iż dziś więcej wart na kilogramy niż na godziny pracy.
Ursus C-360 w cenie złomu. Czy znajdziemy jeszcze takie oferty?
Może nie po cenie złomu, ale sześćdziesiątkę da się wyrwać poniżej 10 000 zł. To sprawdzamy:
– 1980 r. ciągnik bez rejestracji, pali, płyn, bez kabiny – 8 500 zł;
– 1978 r. bez rejestracji, pali, bez kabiny – 8 700 zł;
– 1969 r. bez rejestracji, do poprawek – 8 800 zł;
– 1975 r. pali jeździ,skręca, podnosi, nie cieknie, bez rejestracji – 8 800 zł;
Jak widać, można kupić Ursusa C-360 za niskie pieniądze. Kwestią zasadniczą jest pytanie: czy warto?
A jakie jest wasze zdanie? Czy warto kupić takiego gruchota i ładować do niego tysiące złotych by go postawić na nogi, czy lepiej sobie odpuścić i poszukać czegoś, czym się pocieszymy dłużej?