USA jako Venture Capitalist Intela: Czy rządowe udziały w IT to nowy standard?

2 godzin temu
Zdjęcie: Stany zjednoczone, Intel


W korytarzach władzy w Waszyngtonie i salach konferencyjnych Doliny Krzemowej dyskutowany jest ruch, który jeszcze dekadę temu byłby nie do pomyślenia. Biały Dom, według doniesień, rozważa objęcie znaczącego pakietu udziałów w Intelu – ikonie amerykańskiej innowacji.

Nie jest to jednak powtórka z kryzysu finansowego i ratowania General Motors. To coś znacznie głębszego: potencjalna zmiana paradygmatu w polityce przemysłowej USA, w której rząd z roli regulatora i sponsora przechodzi do roli aktywnego, strategicznego inwestora.

Decyzja ta, osadzona w kontekście wartego miliardy dolarów programu CHIPS and Science Act, nie jest kaprysem. Jest odpowiedzią na serię strategicznych potknięć Intela i rosnącą świadomość, iż same dotacje nie naprawią kursu firmy, której działania mają bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo narodowe.

Pytanie brzmi: czy to jednorazowa interwencja, czy narodziny nowej doktryny, w której państwo staje się graczem na rynku venture capital, by wygrać globalny wyścig technologiczny?

Anatomia zmiany – od dotacji do udziałów

Przez lata standardową odpowiedzią rządu na potrzebę stymulacji strategicznych sektorów były dotacje, ulgi podatkowe i granty badawcze. Ustawa CHIPS Act jest tego najlepszym przykładem.

Jednak przypadek Intela obnażył fundamentalną słabość tego modelu. Mimo perspektywy otrzymania publicznych pieniędzy, ramię inwestycyjne firmy lokowało kapitał w chińskich startupach, a powiązania niektórych członków zarządu z Chinami budziły poważne wątpliwości.

Krótkoterminowa pogoń za zyskiem, wpisana w przestarzały model ładu korporacyjnego, regularnie wygrywała z długofalowym interesem państwa. Okazało się, iż pieniądze nie gwarantują zmiany strategicznego kompasu.

Właśnie dlatego udziały kapitałowe stały się tak atrakcyjną alternatywą. Dają one rządowi coś, czego nie zapewni żadna dotacja: miejsce przy stole. Jako znaczący akcjonariusz, państwo zyskuje realny wpływ na decyzje zarządu, skład rady nadzorczej i najważniejsze kierunki rozwoju.

To potężne narzędzie nadzoru, które pozwala pilnować, by pieniądze podatników nie były wykorzystywane w sposób sprzeczny z bezpieczeństwem narodowym, na przykład poprzez transfer kluczowych technologii do geopolitycznego rywala.

Co więcej, w przeciwieństwie do bezzwrotnej dotacji, udziały niosą ze sobą potencjalny zwrot z inwestycji, jeżeli firma odzyska rynkową siłę.

Amerykańska odpowiedź na chiński model

Ten zwrot w myśleniu nie dzieje się w próżni. Jest bezpośrednią odpowiedzią na model państwowego kapitalizmu, który z sukcesem od lat stosuje Pekin. Chiny poprzez państwowe fundusze inwestycyjne, ścisłą koordynację firm z armią (tzw. fuzja cywilno-wojskowa) i centralne planowanie stworzyły ekosystem, w którym interes państwa jest nadrzędny wobec interesu akcjonariuszy.

Ameryka, przez dekady wierna idei, iż rynek sam wyłoni zwycięzców, zderzyła się z rzeczywistością, w której jej najwięksi konkurenci grają według zupełnie innych zasad.

W tym kontekście, propozycja objęcia udziałów w Intelu wygląda jak strategia lustrzana. Stany Zjednoczone, aby skutecznie konkurować, zdają się przyjmować narzędzia swojego rywala.

Rząd zaczyna myśleć jak chiński planista: identyfikuje „narodowych czempionów” i zapewnia im nie tylko finansowanie, ale i strategiczne kierownictwo. Różnica, przynajmniej na razie, polega na tym, iż w USA jest to wciąż reakcja na zagrożenie, a nie systemowa cecha gospodarki.

Ciemna strona interwencjonizmu

Nowy model, choć kuszący, jest obarczony ogromnym ryzykiem. Po pierwsze, grozi zniekształceniem rynku. jeżeli Intel stanie się firmą quasi-państwową, jak w tej sytuacji mają konkurować AMD, Nvidia czy GlobalFoundries? Państwowy protekcjonizm dla jednego gracza może zdusić zdrową konkurencję, która jest przecież siłą napędową innowacji w Dolinie Krzemowej.

Po drugie, istnieje ogromne ryzyko upolitycznienia. Decyzje biznesowe mogą stać się zakładnikiem politycznych cykli. Jedna administracja może faworyzować rozwój fabryk w Ohio, a następna, o innych priorytetach, może ten projekt zahamować. Zamiast stabilnej, długoterminowej strategii, firma może być miotana przez zmienne wiatry polityczne.

Wreszcie, pojawia się pytanie o kompetencje. Czy urzędnicy państwowi, choćby z najlepszymi intencjami, są w stanie podejmować lepsze decyzje inwestycyjne niż sektor prywatny? Historia jest pełna kosztownych, państwowych projektów przemysłowych, które zakończyły się porażką.

Nowy rozdział czy ślepy zaułek?

Sprawa Intela jest poligonem doświadczalnym, którego wynik zdefiniuje przyszłość amerykańskiej polityki technologicznej.

To debata o to, jak w erze nowej zimnej wojny pogodzić dynamikę wolnego rynku z imperatywem bezpieczeństwa narodowego.

Jeśli ten eksperyment się powiedzie, możemy spodziewać się podobnych ruchów w innych strategicznych sektorach: od sztucznej inteligencji po biotechnologię.

Pytanie, które pozostaje otwarte, brzmi: czy Zachód, próbując pokonać rywala jego własną bronią, nie straci po drodze części swojej tożsamości gospodarczej, opartej na wolności i konkurencji?

Idź do oryginalnego materiału