Wyobraź sobie, iż w Polsce zamykają się wszystkie urzędy. Nie działa ZUS, nie działa urząd skarbowy, zamknięte są muzea, parki narodowe, choćby nie złożysz wniosku o dowód.
Brzmi jak totalna katastrofa? W Stanach Zjednoczonych to… zupełnie normalne. I co więcej – powtarza się regularnie.
„Government shutdown” to zjawisko unikalne dla USA. Rząd federalny po prostu… przestaje działać. Nie dlatego, iż brakuje pieniędzy. Tylko dlatego, iż politycy nie mogą się dogadać co do budżetu.
W tym materiale pokażę Ci, co naprawdę oznacza zamknięcie rządu, dlaczego rynek najczęściej ma to gdzieś, i jak jako inwestor możesz to wykorzystać zamiast się niepotrzebnie bać.
USA zamykają rząd! Shutdown – katastrofa dla giełdy czy polityczny teatr?
Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Czym jest „government shutdown”?
„Government shutdown” – czyli zamknięcie rządu federalnego USA to zjawisko dość charakterystyczne dla amerykańskiego systemu. Brzmi dramatycznie. Jakby całe państwo przestało działać. W praktyce chodzi jednak o coś innego – brak zgody w Kongresie odnośnie do finansowania działalności instytucji federalnych.
W USA rok fiskalny trwa od 1 października do 30 września. Czyli właśnie do końca września Kongres musi uchwalić tzw. ustawy budżetowe, które gwarantują finansowanie poszczególnych agencji federalnych – od Departamentu Obrony, przez edukację, po zdrowie publiczne. Tych ustaw jest 12 i w teorii każda powinna zostać uchwalona osobno. Problem w tym, iż w praktyce Kongres bardzo rzadko kończy pracę na czas.
Co wtedy? Zamiast pełnego budżetu politycy uchwalają tzw. continuing resolution (CR) – czyli tymczasowe finansowanie, które pozwala agencjom funkcjonować na dotychczasowych zasadach przez kilka tygodni albo miesięcy. To swoista „plomba budżetowa” dająca czas na dalsze negocjacje. Niekiedy kolejne CR uchwala się tak długo, iż praktycznie cały rok fiskalny państwo działa na prowizorycznych ustawach.
Co więcej, z uchwalaniem budżetu co rok jest ten sam problem, adekwatnie już od 1977 roku. Stany cały czas są zmuszone do funkcjonowania na tymczasowym finansowaniu w mniejszym lub większym stopniu. Od 48 lat jedynie w trzech latach nie uchwalano tymczasowego finansowania.

Czasem jednak nie uda się uchwalić na czas ani budżetu, ani tymczasowego finansowania. Wtedy agencje federalne są zmuszone do wstrzymania wszystkich „nieistotnych” działań. I to właśnie ten moment nazywa się zamknięciem rządu.
Co to oznacza dla obywateli? Shutdown w praktyce uderza jakoś w życie codzienne Amerykanów. Zamykane są parki narodowe, muzea, część urzędów i instytucji. Setki tysięcy pracowników federalnych jest wysyłanych na przymusowe urlopy bez wynagrodzenia. Ci uznani za „niezbędnych” – np. kontrolerzy lotów czy służby bezpieczeństwa – pracują, ale ich wypłaty są wstrzymywane do zakończenia zamknięcia.

W 2013 roku taka przerwa objęła aż 800 tysięcy osób, czyli około 30% całej administracji federalnej. Dopiero po zakończeniu shutdownu Kongres uchwala ustawę gwarantującą wyrównanie pensji (tzw. backpay). To oznacza, iż nikt ostatecznie nie traci pieniędzy.
Nie można jednak mówić o całkowitym „zamrożeniu państwa”.
- Wojsko, policja, służby bezpieczeństwa i kontrola lotów działają normalnie.
- Kontynuowane są wypłaty świadczeń z Social Security czy Medicare.
- Obsługa długu publicznego – czyli emisja obligacji i wypłata odsetek – także nie jest zatrzymywana.
Krótko mówiąc: państwo wciąż funkcjonuje w zakresie absolutnych priorytetów, ale cała „reszta” zostaje odcięta.
Gospodarka i polityka wokół shutdownów
Z perspektywy gospodarki krótkoterminowe skutki shutdownu są najbardziej zauważalne w opóźnieniu publikacji danych makroekonomicznych, bo zatrzymane zostają prace Departamentu Pracy czy Departamentu Handlu, co oznacza brak raportów o inflacji, rynku pracy czy sprzedaży detalicznej. W 2013 roku Biuro Statystyki Pracy funkcjonowało w minimalnym składzie. Zaledwie kilka osób obsługiwało podstawowe procesy, a publikacja ważnych danych przesunęła się o 2–3 tygodnie.
Ekonomiści i instytucje finansowe, m.in. Goldman Sachs, oceniają, iż pełne zamknięcie rządu może obniżyć tempo wzrostu PKB choćby o 0,15 pp tygodniowo. W praktyce wiele analiz zakłada wartości rzędu 0,1 pp na tydzień, choć wpływ zależy mocno od długości shutdownu i stopnia wstrząsu w sektorach pośrednich.
Przykładowo, podczas zamknięcia 2018–2019 r. CBO oszacowało utratę ~11 mld USD, w tym ~3 mld, których gospodarka „nie odrobiła” po wznowieniu działania.
Wcześniejsze shutdowny raportowały spadki PKB w przedziale 0,1-0,3 pp w krótszych okresach.
Większość strat jest jednak później odrabiana, gdy agencje wracają do pracy, a pracownicy dostają zaległe wypłaty i konsumpcja oraz aktywność znów odbijają.

Jeśli już dochodzi do zamknięcia rządu w USA, to najczęściej trwa to kilka godzin, max kilka dni. Niektóre jednak potrafią trwać choćby kilka tygodni. Najdłuższe w historii zajęło 35 dni i było w 2018 roku.

Warto też dodać, iż shutdown może być pełny (obejmujący wszystkie agencje federalne, jeżeli żadna ustawa nie została uchwalona) lub częściowy (gdy część budżetu jest zatwierdzona, a część nie). W 2018 mieliśmy do czynienia właśnie z takim częściowym zamknięciem.
Pełne zamknięcie rządu występuje wtedy, gdy żadna z dwunastu ustaw budżetowych finansujących poszczególne agencje federalne nie została uchwalona i jednocześnie nie ma uchwalonej tymczasowej ustawy o prowizorium. W takiej sytuacji wszystkie instytucje federalne, które nie są uznawane za niezbędne, muszą wstrzymać swoją działalność.
Częściowe zamknięcie rządu oznacza z kolei, iż część ustaw budżetowych udało się uchwalić, a część nie. Wówczas tylko wybrane agencje tracą finansowanie i przestają działać, podczas gdy inne funkcjonują normalnie. Skutki takiego rozwiązania są nieco mniej dotkliwe dla całej gospodarki, choć wciąż bolesne dla sektorów zależnych od zamrożonych instytucji.
Z czego to w ogóle wynika i czemu się powtarza? U podstaw każdego zamknięcia rządu leży ten sam problem: w Stanach Zjednoczonych Kongres musi co roku uchwalać zestaw ustaw budżetowych, które finansują działalność poszczególnych agencji federalnych. W teorii to czysta techniczna procedura – politycy siadają, negocjują, a państwo dostaje nowy budżet na kolejny rok fiskalny. W praktyce to jednak stało się jednym z najbardziej widowiskowych elementów amerykańskiej polityki, w którym obie partie – Demokraci i Republikanie – używają budżetu jako broni politycznej.
Dlaczego? Bo uchwalenie ustawy budżetowej wymaga kompromisu obu stron. Gdy w Kongresie mamy podział władzy – jedna partia kontroluje Izbę Reprezentantów, a druga Senat albo prezydenturę, to każda z nich może używać procedury budżetowej jako narzędzia szantażu politycznego. Stawką jest nie tylko finansowanie administracji, ale przede wszystkim możliwość wymuszenia ustępstw w sprawach, które często wcale nie dotyczą budżetu. Czysta gra polityczna, w której blokowanie środków na funkcjonowanie państwa staje się sposobem na zdobycie przewagi w innej kwestii.
Podczas najdłuższego zamknięcia spór dotyczył głównie wówczas finansowania muru na granicy z Meksykiem – sztandarowej obietnicy wyborczej Donalda Trumpa. Prezydent, wspierany przez Republikanów, domagał się ponad 5 miliardów dolarów na budowę bariery granicznej. Demokraci, którzy kontrolowali Izbę Reprezentantów po wyborach w 2018 roku, odmówili przeznaczenia tych środków.
Rozpoczęło się klasyczne przeciąganie liny. Trump publicznie ogłaszał, iż woli „dumnie zamknąć rząd”, niż ustąpić w sprawie muru. Demokraci nie mogli się zgodzić, bo ustępstwo oznaczałoby polityczne zwycięstwo prezydenta i przyznanie racji jego retoryce antyimigracyjnej. Nie chodziło i w zasadzie nigdy nie chodzi o to, iż państwo „nie ma pieniędzy”. Chodziło i zawsze chodzi o czystą politykę i demonstrację siły wobec własnych wyborców.
Shutdown to przede wszystkim teatr polityczny. Politycy grają na czas i próbują wymusić ustępstwa, używając jako zakładników instytucji państwa i zwykłych pracowników. Jedna strona liczy, iż druga nie wytrzyma presji opinii publicznej i ustąpi. Druga kalkuluje, iż wyborcy obwinią przeciwników za całe zamieszanie. I tak zamiast spokojnego procesu budżetowego dostajemy spektakl medialny, w którym zamknięcie rządu staje się narzędziem PR-owym i kartą przetargową w politycznej grze.
Konkluzja jest jasna: spory o budżet w USA to nie tylko kwestie finansów, ale przede wszystkim politycznego przeciągania liny. Shutdown nie jest więc efektem „braku pieniędzy”, ale wynikiem braku woli kompromisu i próbą wymuszenia ustępstw. To właśnie dlatego ta sytuacja powtarza się w kółko. Obie partie doskonale wiedzą, iż mogą wykorzystać budżet jako narzędzie presji i testować, kto ma silniejsze nerwy i lepsze karty.
Najgłośniejsze przypadki w historii
Shutdowny w USA to nie jest rzadki wyjątek, ale powracający element politycznego krajobrazu. Od lat siedemdziesiątych było ich już kilkanaście i nigdy nie miały poważniejszych konsekwencji. Kilka przypadków zapisało się w historii mocniej, bo pokazały, jak bardzo paraliż państwa może stać się narzędziem politycznej walki.
Pierwszy głośny kryzys miał miejsce w połowie lat dziewięćdziesiątych, w czasie prezydentury Billa Clintona. Wtedy Republikanie, kierowani przez spikera Izby Reprezentantów Newta Gingricha sparli się z Demokratami o kwestie budżetowe i wydatki socjalne.
Konflikt doprowadził do dwóch zamknięć – w listopadzie 1995 roku oraz grudniu i styczniu na przełomie 1995/96. Łącznie państwo było sparaliżowane przez 26 dni, z czego drugie zamknięcie trwało aż 21 dni. Wtedy był to rekord.
Inny bardziej medialny przypadek to 2013 rok, kiedy prezydent Barack Obama walczył o reformę systemu ochrony zdrowia, znaną jako Obamacare. Republikanie, sprzeciwiając się jej finansowaniu, zablokowali uchwalenie budżetu. Efekt? Szesnaście dni shutdownu.
Historia shutdownów prowadzi do jednego wniosku. realizowane są one krótko od kilku dni do kilku tygodni, a ich zakończenie zawsze sprowadza się do kompromisu. Strony spierają się do momentu, w którym presja opinii publicznej i koszty gospodarcze stają się zbyt duże, by dalej przeciągać linę. Niezależnie od tego, jak głośny i dramatyczny jest sam spór, zawsze kończy się on powrotem do normalności. Zwycięzcę zawsze ogłasza w zasadzie tylko opinia publiczna.
Czasem politycy znajdują się między młotem, a kowadłem. Wyobraźcie sobie, iż jest rok 2013, a Wy reprezentujecie Republikanów. Z jednej strony wasi wyborcy (szczególnie CI najbardziej zajadli) będą od Was oczekiwać, iż zrobicie wszystko, żeby zapobiec rozrostowi wydatków socjalnych, więc nie możecie „odpuścić” i od razu klepnąć ustawy budżetowej. Z drugiej strony im dłużej będziecie twardo obstawiać na swoim, tym bardziej zniechęcicie do siebie tych bardziej „neutralnych” wyborców, którzy doświadczą paraliżu państwa, albo sami nie dostaną wypłat, jeżeli pracują w administracji. W efekcie wielu polityków czuje się wręcz zobowiązanych przed swoimi najbardziej lojalnymi wyborcami, żeby na trochę ten rząd zamknąć i pokazać, iż „robimy co możemy, aby druga strona nie wprowadziła swoich reform legislacyjnych”, ale ostatecznie… kilka to nie zmienia.
Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.
DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach
Aktualna sytuacja: shutdown 2025
Przyjrzyjmy się teraz bieżącemu zamknięciu rządu. W październiku 2025 roku doszło do pierwszego od siedmiu lat zamknięcia rządu federalnego. Podobnie jak w przeszłości, to znowu polityczne przeciąganie liny. Tym razem Demokraci domagają się przedłużenia dopłat do ubezpieczeń zdrowotnych w ramach Obamacare, które wygasają pod koniec roku. Chcą także cofnięcia części cięć w programie Medicaid, które przeforsowali Republikanie. Z kolei Partia Republikańska obstaje przy utrzymaniu zmian w systemie opieki zdrowotnej, oferując jedynie czyste prowizorium.
W odróżnieniu od debaty o murze, która choć politycznie burzliwa miała wymiar raczej symboliczny, obecny konflikt dotyczy bezpośrednio ochrony zdrowia Amerykanów. jeżeli dopłaty do ubezpieczeń wygasną, ponad 20 milionów osób może zobaczyć znaczące podwyżki składek, co sprawia, iż presja polityczna na obie strony jest ogromna.
Prezydent Trump dodatkowo podgrzewa sytuację, sugerując, iż jego administracja może wykorzystać shutdown do przeprowadzenia masowych zwolnień w administracji federalnej, co miałoby pogłębić skutki kryzysu i osłabić pozycję Demokratów.
Czy ten spór może potrwać dłużej niż rekordowe 35 dni w 2018 i 2019 roku? Nie da się tego wykluczyć. Polaryzacja polityczna pozostało głębsza, a obie strony wydają się mniej skłonne do kompromisu. Republikanie liczą, iż opinia publiczna obwini Demokratów o paraliż państwa, podczas gdy Demokraci chcą wykorzystać moment jako jedną z nielicznych okazji do wymuszenia ustępstw w polityce zdrowotnej. To oznacza, iż negocjacje mogą ciągnąć się tygodniami, a przedłużający się pat polityczny nie jest wcale mało prawdopodobny.
Na rynkach finansowych nie generuje to większych reakcji. Obecny shutdown po ogłoszeniu sprawił, iż kontrakty terminowe na Nadaq100 spadły o 0,5%, minimalnie osłabił się także dolar wobec głównych walut. Kolejnego dnia kontrakty na rynku już wzrosły.

To, co widzieliśmy po ogłoszeniu październikowego zamknięcia to realnie ruchy mikroskopijne i mało znaczące. Krótkoterminowo najmocniej ucierpią firmy zależne od kontraktów rządowych – obronność, lotnictwo czy sektor zdrowotny, gdzie wstrzymanie pracy agencji oznacza realne opóźnienia w płatnościach i decyzjach regulacyjnych. Przedłużający się kryzys może przełożyć się też na dane z rynku pracy, gdzie furloughed workers – pracownicy wysłani na bezpłatne urlopy – statystycznie powiększą stopę bezrobocia. Pamiętajcie o tym przy kolejnych odczytach danych z rynku pracy za październik. Wystrzał tam nie będzie oznaczał końca świata, bo większość to będą właśnie Ci tymczasowo „zwolnieni” pracownicy.
Obecny shutdown wpisuje się w znany od dekad scenariusz politycznego teatrzyku. Tylko tyle. Nie jest to żaden powód do wieszczenia katastrofy ani końca hossy. Rynek jest w tej chwili po silnych wzrostach więc inwestorzy mogą wykorzystać pretekst w postaci zamknięcia rządu do realizacji zysków i wywołać jakąś korektę. Jednocześnie na pewno zamknięcie rządu nie jest powodem do ucieczki z rynku ani katalizatorem silnego krachu czy bessy. W skali innych niedźwiedzich tez, które krążą po rynku, to raczej kosmetyka i drobnostka, która nie powinna determinować decyzji inwestycyjnych nikogo, kto inwestuje na dłużej niż miesiąc. Innymi słowy, jeżeli nie jesteś krótkoterminowym traderem, to powinieneś mieć w to wywalone.
W roku 2013 miało miejsce zamknięcie rządu, trwające 16 dni, które podobnie, jak dziś było podbudowane sporem w kwestiach systemu opieki zdrowia w USA. Te 12 lat temu S&P 500 zaliczył w tym okresie korektę o niecałe 5% i odrobił ja w całości w zaledwie 6 kolejnych sesji.

Najdłuższe zamknięcie rządu USA rozpoczęło się 22 grudnia 2018 roku i… wyznaczyło dołek na rynku. Po jego rozpoczęciu zakończyła się 20% korekta na S&P 500, a indeks w kilka miesięcy odrobił poprzednie straty.
Możecie pomyśleć, iż rynek dyskontował zamknięcie rządu wcześniej i ten spadek o 20% był wywołany właśnie zamknięciem rządu. Tylko, iż to nie prawda. Wtedy rynek obawiał się recesji wynikającej z wysokich stóp procentowych i eskalacji wojny handlowej USA z Chinami.

To było takie preludium tego, co Trump zaserwował nam w kwietniu tego roku. W 2018 jego konflikt z Chinami przyniósł podobne spadki na rynku akcji. Nie były one jednak spowodowane zamknięciem rządu, na które rynek miał tak bardzo wywalone, iż po jego ogłoszeniu akcje zaczęły odbijać.

Średnio podczas trwania zamknięcia rządu S&P500… rośnie o 3,5%. To tyle z niedźwiedzich tez. Z punktu widzenia inwestorów najważniejsze jest to, by nie reagować panicznie. Rynek amerykański wielokrotnie pokazywał, iż takie wydarzenia mają znaczenie przede wszystkim krótkoterminowe – wywołują nerwowość i zwiększoną zmienność, ale nie determinują długoterminowego trendu.
Government shutdown brzmi groźnie i medialnie rzeczywiście wygląda jak początek końca Ameryki, ale historia pokazuje, iż dla rynku to raczej hałas niż faktyczne zagrożenie. W większości przypadków indeksy albo rosną, albo zaledwie drgną, bo inwestorzy wiedzą, iż to bardziej teatr polityczny niż realna katastrofa.
Jasne, im dłużej to trwa, tym większe mogą być skutki, ale na razie to raczej polityczne show niż fundamentalny gamechanger. Dlatego zamiast wpadać w panikę po hasłach o „zamkniętym rządzie”, warto po prostu wiedzieć, co to znaczy i obserwować, czy za tą narracją idą realne zmiany, a jeżeli nie to może lepiej skupić się na wynikach spółek, a nie przepychankach w Kongresie.
Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Do zarobienia,
Piotr Cymcyk