Wyobraźcie sobie, iż stoicie na plaży i patrzycie na morze. Jedna z fal rośnie, robi się coraz większa, potężniejsza, aż w końcu WALI W BRZEG. To jest właśnie TEN moment – największy hałas, największy rozgłos, ale… to także moment, w którym fala zaczyna się cofa. I wiecie co? Dokładnie tak samo działają rynki finansowe i giełda!
Kiedy na okładce „The Economist” pojawia się dramatyczny nagłówek w stylu „Niepowstrzymany wzrost Chin” albo „Koniec dolara?”, to… naprawdę często znak, iż ta narracja, ten trend, albo konkretna panika osiągnęła już masową świadomość i swój szczyt.
Tymczasem rynki mają to do siebie, iż kiedy o czymś wiedzą już absolutnie WSZYSCY, to na tej wiedzy nie da się za wiele zarobić. Rynek dyskontuje przyszłość, a nie teraźniejszość! Gdy jakiś temat ląduje na okładce, to często przebył już długą drogę – od pierwszych, cichych szeptów analityków, przez analizy ekspertów, aż po masowy, uliczny odbiór.
Polskich inwestorów ten temat powinien szczególnie interesować, teraz gdy „The Economist” opublikował niedawno okładkę z wielkim nagłówkiem: „Niesamowity wzrost POLSKI”. Czy to symboliczny „pocałunek śmierci” i zapowiedź końca hossy na GPW? A może ten cały „wskaźnik okładkowy” to tylko anegdotyczna ciekawostka, która w rzeczywistości nic nie znaczy. Sprawdźmy to.

Uważaj na nagłówki! Jak media sterują Twoimi decyzjami na giełdzie?
Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Psychologia okładek: skąd się bierze ich rynkowa magia?
Na początek odpowiedzmy sobie na pytanie: dlaczego te słynne okładki tak często pojawiają się tuż przed rynkowym przesileniem, tuż przed końcem danego trendu? Dzieje się tu kilka rzeczy naraz.
Po pierwsze – ludzka potrzeba narracji. My, ludzie, nie lubimy chaosu i niepewności. Lubimy proste, zrozumiałe opowieści, które mają swój początek, środek i zakończenie. Gdy jakiś trend na rynku staje się bardzo silny i długotrwały, chcemy nadać mu jakiś sens, jakoś go sobie wytłumaczyć – i właśnie wtedy do gry wchodzą media, które zaczynają ten trend szeroko opisywać i racjonalizować. Kiedy cena jakiegoś aktywa, na przykład akcji, rośnie od bardzo dawna, nagle wszyscy, od taksówkarza po fryzjera, chcą wiedzieć „dlaczego?”, a redakcje popularnych magazynów z chęcią dostarczają im prostych i przekonujących odpowiedzi.
Po drugie, okładka w jednym z najpopularniejszych magazynów na świecie oznacza, iż dosłownie wszyscy zainteresowani danym tematem już o nim wiedzą, już go rozumieją i, co najważniejsze, już go dyskontują w swoich decyzjach inwestycyjnych. A rynki nie lubią tłoku. Gdy wszyscy, którzy mieli kupić akcje danej spółki, bo uwierzyli w jej świetlaną przyszłość, już je kupili, to po prostu nie ma już kto kupować dalej, żeby pchać cenę jeszcze wyżej. Zaczyna się męcząca stagnacja, a potem często następują spadki, bo część osób zaczyna realizować zyski.
Po trzecie, występuje tutaj też coś, co można nazwać zwyczajnym opóźnieniem medialnym. Dlaczego? Ponieważ dziennikarze, w przeciwieństwie do analityków czy inwestorów, z reguły nie próbują przewidywać przyszłych ruchów cen – ich zadaniem jest opisywanie i wyjaśnianie tego, co już się dzieje i co jest istotne tu i teraz, a nie tego, co być może dopiero się wydarzy. Zanim dany temat trafi na okładkę prestiżowego magazynu, musi najpierw dojrzeć, zostać szeroko rozpoznany, wielokrotnie potwierdzony – dopiero wtedy przeciętny odbiorca chce o nim czytać i go zrozumieć. Dlatego właśnie okładka jest często sygnałem końca jakiegoś procesu, a nie jego początku.
Po czwarte, w grę wchodzi też nasza, ludzka, ułomna psychika, a konkretnie coś, co psychologowie określają jako pamięć selektywną. Dlaczego tak dobrze i tak często pamiętamy właśnie te okładki, które rzekomo idealnie „przewidziały” punkt zwrotny na rynku? To klasyczny przykład tak zwanego biasu potwierdzenia (confirmation bias) oraz efektu dostępności (availability heuristic). Nasz mózg ma tendencję do zapamiętywania szczególnie tych przypadków, które idealnie pasują do jakiejś większej, atrakcyjnej narracji lub które zrobiły na nas szczególnie silne, emocjonalne wrażenie. Słynna okładka magazynu „BusinessWeek” z końca lat 70., wieszcząca „Śmierć akcji” („The Death of Equities”), która ukazała się tuż przed rozpoczęciem wielkiego, wieloletniego rynku byka w latach 80., stała się wręcz inwestycyjną legendą, bo idealnie wpasowała się w ten kontrariański, buntowniczy schemat myślenia.

Nie pamiętamy natomiast tych dziesiątek, a może i setek innych, znacznie mniej spektakularnych okładek, które nie miały absolutnie żadnego znaczenia prognostycznego dla rynku – bo po prostu, po ich publikacji, nic szczególnego i wartego zapamiętania się nie wydarzyło.
Narracje, które zostają w głowie
Im mocniej w świadomości społecznej zakorzeni się to przeświadczenie, iż okładki dużych, opiniotwórczych czasopism są sygnałem kontrariańskim, tym bardziej będziemy na to zwracać uwagę.
Inwestorzy, którzy głęboko wierzą w to, iż „media zawsze się mylą na rynkowych ekstremach”, będą pamiętać przede wszystkim te okładki, które faktycznie, z perspektywy czasu, zbiegły się z odwróceniem danego trendu.
Nasza pamięć po prostu działa wybiórczo i preferuje to, co nietypowe, dramatyczne i wyraziste. Nietrafione, przesadzone okładki znacznie łatwiej zapadają w pamięć, bo po prostu wyróżniają się na tle setek innych, które były może i trafne, ale jednocześnie nudne i mało spektakularne.
Te słynne, kontrariańskie okładki doskonale wpisują właśnie w takie popularne, proste i atrakcyjne narracje jak: „media jak zwykle się mylą” albo „gdy wszyscy już w coś uwierzyli, to znak, iż trend na pewno się kończy”. To są opowieści, które są proste, chwytliwe i robią znacznie większe wrażenie niż zwykłe, trafne, ale mało ekscytujące prognozy.
Mimo wszystko jest wiele przykładów, które każą nam podejrzewać, iż rzeczywiście coś jest na rzeczy. Spójrzmy więc na nie. Czy rzeczywiście były sygnałem kontrariańskim, czy to jedynie efekt selektywnej pamięci.
Klasyczne przykłady okładkowych nietrafień
Na start zarzuciłem już absolutny klasyk gatunku, czyli okładkę „The Death of Equities” z końca lat 70. Pobawmy się jednak jeszcze trochę i spójrzmy na kilka innych, równie spektakularnych przykładów.
W 2020 roku szanowany magazyn „The Economist” wypuścił na rynek okładkę, która dumnie krzyczała: „Hossa Big Tech”! Jak na złość, było to dosłownie na moment przed gwałtownym, covidowym załamaniem całego rynku akcji.

Natomiast w trakcie słynnej bańki internetowej sprzed ponad 20 lat, równie znany magazyn „TIME” wypuścił numer z dramatycznym pytaniem na okładce: „Czy to już koniec boomu?” („Is The Boom Over?”). I co? Zrobili to akurat w samym dołku przejściowej korekty, tuż przed rozpoczęciem najbardziej szalonej, euforycznej fazy całej tamtej, legendarnej już hossy! Od momentu publikacji tej okładki, 14 września 1998 roku, indeks Nasdaq 100 do samego szczytu bańki zrobił jeszcze, uwaga, 270% wzrostu!

Ale nie tylko na amerykańskim rynku akcji znajdziemy takie kontrariańskie perełki. 14 listopada 2009 roku ukazał się numer „The Economist” z niezwykle optymistycznym tytułem: „Brazylia startuje!” („Brazil takes off”).
Tylko iż akurat dokładnie wraz z publikacją tego entuzjastycznego numeru, brazylijska giełda, zamiast startować, zaczęła raczej gwałtownie lądować, rozpoczynając wieloletni okres bessy i stagnacji. Okładka, co ciekawe, przedstawiała słynny pomnik Chrystusa z Rio de Janeiro, który startował w niebo niczym rakieta kosmiczna.

Zresztą, nie tylko na rynku akcji ten tak zwany „wskaźnik okładkowy” zdawał się przewidywać punkty zwrotne. Podobnie było na amerykańskim rynku nieruchomości, tuż przed wybuchem globalnego kryzysu finansowego z 2008 roku. Wśród najbardziej znanych kontrariańskich okładek z tamtego okresu często przywołuje się dwa wymowne wydania z 2005 roku – magazynu „Time” z hasłem „Home Sweet Home” oraz magazynu „Fortune” z równie sugestywnym tytułem „Gorączka złota na rynku nieruchomości” („Real Estate Gold Rush”).
Obie te okładki ukazały się niemal w samym szczycie gigantycznej bańki spekulacyjnej na amerykańskim rynku nieruchomości. Co ciekawe, treść samych artykułów, które znajdowały się w środku tych magazynów, była w dużej mierze bardzo stonowana i ostrzegawcza.
Opisywały one tę spekulacyjną gorączkę, opartą na złudnym przekonaniu o rzekomo nieprzerwanym wzroście cen i na niezwykle łatwo dostępnych, często ryzykownych kredytach, jako zjawisko całkowicie oderwane od zdrowych, ekonomicznych fundamentów.
Autorzy tych tekstów wyraźnie przestrzegali przed rosnącym ryzykiem i możliwymi, dotkliwymi stratami, zwłaszcza dla tych mniej doświadczonych, indywidualnych inwestorów.
Mimo to – głównie przez te niezwykle wymowne, euforyczne i optymistyczne ilustracje na okładkach – oba te wydania do dzisiaj uchodzą za absolutnie klasyczne i podręcznikowe przykłady działania wskaźnika okładkowego.

Akcje odhaczone, nieruchomości odhaczone, ale i dla rynku surowców też coś interesującego się znajdzie! W październiku 2003 roku, „The Economist” opublikował swoje wydanie pod niezwykle sugestywnym i jednoznacznym tytułem: „Koniec ery ropy naftowej” („The End of the Oil Age”).
No i zgadnijcie, co stało się z cenami ropy naftowej zaraz potem? Mały spoiler – oczywiście, iż wzrosły! I to nie byle jak, bo o ponad 370% w ciągu zaledwie kilku kolejnych lat!

Okładki jako potencjalny wskaźnik rynkowy
Widzimy więc, iż czasem, i to wcale nierzadko, ten słynny „wskaźnik okładkowy” rzeczywiście zdaje się działać. Pytanie fundamentalne brzmi jednak: jak często on działa w istocie?
Ile razy na jedną, spektakularną, kontrariańską okładkę, o której potem wszyscy mówią przez lata, przypadają okładki, które zupełnie trafnie i bez większych emocji przewidują dalszy, zgodny z okładką trend na rynku?
22 grudnia 2021 roku, firma Spectra Markets opublikowała niezwykle interesujący wpis na swoim blogu, zatytułowany właśnie „The Magazine Cover Indicator”, w którym autorzy postanowili sprawdzić, czy ten słynny „wskaźnik okładkowy” ma jakikolwiek statystyczny sens i czy rzeczywiście występuje jakaś mierzalna, negatywna korelacja między treścią okładek magazynów „The Economist” i „Time” a późniejszym, faktycznym zachowaniem cen różnych klas aktywów.
Autor tego unikalnego badania, Brent Donnelly, stworzył specjalną bazę danych, która obejmowała 63 wyselekcjonowane okładki obu tych magazynów, opublikowane w latach 1997–2021.
Aby dana okładka mogła zostać włączona do badania, musiała spełniać kilka, dość rygorystycznych kryteriów: musiała jednoznacznie odnosić się do konkretnego rynku, kraju lub klasy aktywów, musiała mieć bardzo wyraźny, jednoznaczny wydźwięk (czyli być albo wyraźnie „bycza”, albo wyraźnie „niedźwiedzia”) i musiała pozwalać na zajęcie oczywistej, kontrariańskiej pozycji inwestycyjnej.
No i co ciekawe, po przeanalizowaniu wszystkich tych danych, okazało się, iż okładki tych dwóch magazynów rzeczywiście mają wyraźnie kontrariański charakter! Te optymistyczne, euforyczne okładki w większości przypadków (bo aż w 59% przypadków po miesiącu i w 54% po roku) zapowiadały późniejsze spadki cen.
Z kolei te pesymistyczne, wieszczące kryzys okładki, w większości przypadków zapowiadały późniejsze wzrosty (w 45% przypadków po miesiącu i aż w 60% po roku)!
Przyjęcie prostej strategii inwestycyjnej, polegającej na zajęciu pozycji odwrotnej do przekazu danej okładki, skutkowało średnim, rocznym zyskiem na poziomie +13% w przypadku okładek pesymistycznych oraz +8% w przypadku okładek optymistycznych. Brent Donnelly, autor badania, podsumował całą tę analizę jednym, niezwykle zapadającym w pamięć i nieco ironicznym zdaniem: „Jeśli chcesz inwestować zgodnie z okładkami magazynu The Economist, to lepiej przygotuj się na około 10% straty w ciągu roku”.

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.
DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach
Siła pesymizmu i statystyki rynku
Autor tego badania zauważa też jeszcze jedną, niezwykle ciekawą rzecz. Mianowicie chodzi o fakt, iż okładki tych popularnych magazynów znacznie częściej mają negatywne, „niedźwiedzie” nastawienie, a znacznie rzadziej euforyczne, „bycze”. W jego badaniu, aż 39 analizowanych okładek miało wyraźnie negatywny wydźwięk, a tylko 23 miały wydźwięk pozytywny.
Jest to zresztą w pełni zgodne z dobrze znanym w mediach tak zwanym efektem negatywności (negativity bias) – straszące, dramatyczne okładki po prostu znacznie lepiej się sprzedają i przyciągają większą uwagę niż te nudne i radosne. Należy przy tym wszystkim brać pod uwagę jeszcze jeden, fundamentalny fakt: rynki finansowe, a w szczególności rynki akcji, co do zasady, w długim, wieloletnim terminie po prostu rosną.
Kiedy dodamy do siebie te dwa elementy – czyli przewagę negatywnych okładek i długoterminowy, wzrostowy trend na rynkach – to widzimy, iż taki schemat w naturalny sposób sprzyja statystycznemu występowaniu kontrariańskiego wskaźnika okładkowego.
Brent Donnelly dochodzi w tym badaniu do kilku kluczowych wniosków, z czego dwa są dla nas szczególnie interesujące. Po pierwsze, okładki magazynów takich jak „The Economist” czy „Time” rzeczywiście są dobrym wskaźnikiem kontrariańskim. Odwrócenie trendu rynkowego zaczyna się zwykle niemal od razu po publikacji takiej skrajnej okładki i osiąga swoją największą siłę mniej więcej po upływie roku. Co więcej, okładki o wydźwięku „niedźwiedzim” (czyli te pesymistyczne) są statystycznie silniejszym sygnałem kontrariańskim, ponieważ, jak już sobie powiedzieliśmy, większość rynków i aktywów znajduje się w naturalnym, długoterminowym trendzie wzrostowym. Po drugie – najbardziej nietrafione, a więc i najbardziej zyskowne z perspektywy kontrarianina, według autora tego badania, są okładki, które dotyczą rynku surowców! Kontrariańskie pozycje na surowcach, zajęte zgodnie z sygnałami z okładek, dałyby po roku średnią stopę zwrotu w wysokości aż 91% w przypadku okładek „niedźwiedzich” (czyli granie na wzrosty, gdy media wieszczą spadki) i 27% w przypadku okładek „byczych” (czyli granie na spadki, gdy media wieszczą hossę).

Barron’s: zupełnie inna historia
Ten sam autor, Brent Donnelly, wrócił do swojego badania w 2024 roku i tym razem, dla porównania, wziął na tapet okładki innego, równie znanego, ale znacznie bardziej specjalistycznego magazynu, czyli „Barron’s”, z lat od 1997 do 2024. Należy tu jednak pamiętać, iż „Barron’s” jest zdecydowanie bardziej „inwestycyjnym” i fachowym magazynem niż „The Economist” – zarówno pod względem prezentowanych treści, jak i, co niezwykle ważne, grupy docelowej.
„Barron’s” to magazyn tworzony typowo dla aktywnych inwestorów i profesjonalistów z branży finansowej, w całości zorientowany na rynek i na konkretne decyzje inwestycyjne. Z kolei „The Economist” to magazyn przeznaczony dla znacznie szerszego grona ludzi, którzy po prostu śledzą bieżące wydarzenia na świecie – jest on bardziej „makro” niż „mikro”, bardziej skupiony na geopolityce i globalnej ekonomii niż na analizie pojedynczych spółek czy portfeli.
Podczas gdy w „Barron’s” znajdziecie treści głównie związane z rynkami finansowymi, analizami spółek, strategiami inwestycyjnymi i tak dalej, to w „The Economist” traficie na artykuły o globalnej polityce, ekonomii, technologii, społeczeństwie czy kulturze. Inwestowanie to tam tylko jedna z wielu, równorzędnych sekcji. Dlatego właśnie okładki z
„The Economist” znacznie częściej dotykają tych najbardziej „przegrzanych”, medialnych tematów inwestycyjnych, o których naprawdę już słyszeli i dyskutowali wszyscy, a „Barron’s”, mimo wszystko, znacznie częściej porusza się po mniej oklepanych, bardziej niszowych i specjalistycznych tematach inwestycyjnych.
Jaki był wniosek płynący z tego drugiego badania? Okazało się, iż okładki magazynu „Barron’s” absolutnie nie sprawdzają się jako wskaźnik kontrariański!
Inwestowanie w kierunku przeciwnym do ich głównego przekazu nie tylko nie przynosiło regularnych zysków – wręcz przeciwnie, w większości przypadków generowało dotkliwe straty. Przeciętna stopa zwrotu z kontrariańskiej pozycji zajętej po pesymistycznej okładce (czyli granie na wzrosty) wynosiła zaledwie +0,3% po miesiącu i aż -1,9% po roku!
Odsetek trafnych, kontrariańskich sygnałów utrzymywał się konsekwentnie poniżej 50%. Jeszcze gorzej wypadały optymistyczne okładki z „Barron’s”, które kontrariańsko sugerowałyby zajęcie pozycji krótkiej (czyli granie na spadki) – średni wynik takiej strategii to -0,5% po miesiącu i aż -5,6% po roku, przy skuteczności tej strategii na poziomie zaledwie około 40%!
Przez „skuteczność” rozumiemy tutaj procent przypadków, w których rynek faktycznie poruszył się w kierunku przeciwnym do okładki, niezależnie od tego, czy te stopy zwrotu były duże, czy małe. 40% skuteczności oznacza więc, iż kiedy okładka „Barron’s” sugerowała na przykład zakup jakichś konkretnych akcji, to tylko w 4 na 10 przypadków cena tych akcji po roku faktycznie była niższa.

Za to, co ciekawe, inwestując zgodnie z sugestiami i analizami przedstawianymi na okładkach „Barron’s” i zamykając te pozycje po roku (na wykresie niebieska linia), od 1997 do 2024 roku zrobilibyśmy imponujące 1800% całkowitej stopy zwrotu!
Dla porównania, szeroki indeks S&P 500 dał zarobić w tym samym okresie „zaledwie” około 750%. Jeszcze lepsza stopa zwrotu była w sytuacji, kiedy pozycje sugerowane przez „Barron’s” trzymalibyśmy w portfelu przez 2 lata. Jaki z tego wniosek? Dziennikarze i analitycy z „Barron’s” po prostu dawali całkiem niezłe i skuteczne „picki” inwestycyjne, które regularnie biły szeroki rynek.

Ten pozorny sukces „Barron’s” po pierwsze wynika z tego, o czym już powiedziałem wcześniej. „Barron’s” jest po prostu znacznie bardziej specjalistycznym i „finansowym” magazynem, skierowanym do bardziej świadomych i doświadczonych odbiorców. Po drugie, ma to także związek z faktem, iż „Barron’s” ma historycznie wyraźnie „byczy” profil redakcyjny – znacznie częściej zachęca do kupowania perspektywicznych akcji niż ostrzega przed nadchodzącymi spadkami.
Dlatego też „granie przeciwko Barron’s” oznaczało po prostu częste i uparte granie pod prąd dominującego, długoterminowego trendu rynkowego, bo na rynku akcji, jak już sobie wielokrotnie dzisiaj powiedzieliśmy, co do zasady panuje przecież trend wzrostowy.
Co z tego wszystkiego wynika?
…i oto, co z tego wszystkiego wynika dla nas w szerszym, rynkowym kontekście. Po pierwsze, okładki dużych, opiniotwórczych czasopism biznesowych, takich jak „The Economist”, rzeczywiście często trafiają w sam moment kulminacji danej rynkowej narracji – czyli w moment, gdy dany temat osiąga już masową, powszechną świadomość i, co za tym idzie, przestaje być źródłem potencjalnych, nadzwyczajnych zysków dla sprytnych inwestorów.
Natomiast różne mechanizmy psychologiczne, takie jak nasza wrodzona potrzeba prostych narracji, nieuniknione opóźnienie medialne czy wszechobecny efekt potwierdzenia, sprawiają, iż to właśnie te najbardziej dramatyczne, skrajne i często przesadzone nagłówki najbardziej zapadają nam w pamięć.
To doskonale tłumaczy, dlaczego tak chętnie i tak często wspominamy tę słynną okładkę „The Death of Equities”, która ukazała się tuż przed spektakularnym odwróceniem wieloletniego trendu na giełdzie.
Dotyczy to jednak tylko naprawdę tych najgorętszych, medialnych i często bardzo uproszczonych nagłówków, które pojawiają się w najbardziej mainstreamowych mediach.
Dajcie znać czy sami kiedykolwiek podjęliście jakąś konkretną decyzję inwestycyjną właśnie na podstawie okładki jakiegoś znanego magazynu i czy po dzisiejszym materiale, widząc tę głośną okładkę „The Economist”, obawiacie się bardziej o przyszłość polskiej giełdy?
Moim zdaniem, najważniejszy wniosek, który przewija się tutaj nieco bardziej na drugim planie i niejako między wierszami, jest jeden i jest on absolutnie fundamentalny – rynek akcji, w długim, wieloletnim horyzoncie, co do zasady po prostu rośnie i naprawdę nie warto z tym podstawowym, historycznym faktem walczyć.
Dlatego właśnie, jeżeli chcecie w długim terminie systematycznie zarabiać, to trzeba po prostu kupować, kupować i jeszcze raz kupować. Tylko i aż tyle.
Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Do zarobienia,
Piotr Cymcyk