
Już 9 czerwca amerykańska delegacja spotka się z chińską, tym razem w Londynie. Cel? Po raz kolejny próbować dogadać wspólne porozumienie handlowe. W co grają obie strony?
- 9 czerwca rozpoczną się na nowo rozmowy USA z Chinami.
- Obie strony nie dążą teraz do wojny i chcą porozumienia, ale w dłuższym okresie przez cały czas grozi nam konflikt zbrojny.
USA i Chiny wracają do stołu
W miniony czwartek Donald Trump rozmawiał telefonicznie z Xi Jinpingiem. Obaj przywódcy doszli do wniosku, iż warto ponowić rozmowy dot. porozumienia handlowego.
Z przyjemnością informuję, iż minister finansów Scott Bessent, minister handlu Howard Lutnick i przedstawiciel Stanów Zjednoczonych ds. handlu, Ambasador Jamieson Greer, spotkają się w Londynie w poniedziałek 9 czerwca 2025 r. z przedstawicielami Chin w sprawie Umowy Handlowej. Spotkanie powinno przebiegać bardzo dobrze
– przekazał Donald Trump.
Wcześniej obie strony negocjowały już porozumienie handlowe w Genewie, ale rozmowy te zostały przerwane. Do tego Trump twierdził, iż Pekin złamał postanowienia tymczasowego „rozejmu” – ograniczył eksport metali ziem rzadkich.
Teraz dowiedzieliśmy się, iż udało się wyjaśnić wszelkie „skomplikowane kwestie” i można powrócić do rozmów.
Już w piątek, jak podały amerykańskie media, chińskie ministerstwo handlu zezwoliło na eksport materiałów dla dostawców producentów samochodów z Detroit (Ford, GM, Stellantis).
O co tak naprawdę chodzi?
Choć to, co przyniosą najbliższe dni, może uspokoić inwestorów, w dłuższej perspektywie sytuacja geopolityczna jest trudna. Mało tego, to, co pokazały Chiny – blokada eksportu metali – pokazuje, w jak trudnej sytuacji jest świat. Ale po kolei.
Najpierw musimy cofnąć się do okresu przed II wojną światową. Ta nie wybuchła z powodu istnienia ideologii takich jak nazizm czy japońskiego nacjonalizmu. Prawdziwym powodem był właśnie problem dot. dostępu do surowców i rynków zbytu. III Rzesza i Japonia były w podobnej sytuacji: były uzależnione od innych państw pod kątem dostaw surowców (np. ropy naftowej) oraz eksportu wyprodukowanych u siebie towarów. Rozpoczęły ekspansje w celu likwidacji tych problemów: Niemcy chcieli przejąć zasoby ropy na terenie ZSRR, Japonia – zapewnić sobie kontrolę nad surowcami w Azji.
II wojna światowa zakończyła się jednak sukcesem USA, które w jej efekcie stały się globalnym mocarstwem. Co to jednak oznacza w praktyce? To, iż nadzorują przepływ towarów na świecie – mogą swoją marynarką i wojskami interweniować, o ile przepływ ten miałby zostać zakłócony przez inne kraje. I na odwrót: mogą tworzyć blokady kontynentalne. Przykładowo, mogłyby próbować zablokować chiński import i eksport poprzez zajęcie cieśniny Malakka. Tym samym Chiny zostałyby odcięte od surowców i rynków zbytu.
A dokładniej: tak było przez wiele lat. Teraz sprawa się komplikuje. Jak adekwatnie przyznał teraz Trump, Chiny pokazały USA swoją moc: przestały nagle eksportować metale ziem rzadkich. Amerykanie nie odpowiedzieli wojną, na którą teraz nie są gotowi. Zostali zaszachowani. Oczywiście, przez cały czas mają w swojej talii wiele mocnych kart, więc Chiny ponownie siadają z nimi do stołu. Tyle iż Pekin pokazał światu, iż rozmawia z Waszyngtonem jak równy z równym.
Jeszcze jeden element układanki: dla USA wojna z Chinami byłaby śmiertelnym zagrożeniem. Dlaczego? Przez rozwój technologii wojskowych. Przez dekady Strategia US Army była prosta – w krnąbrny region świata wysyłano lotniskowiec, z którego startowały bombowce, które pustoszyły przeciwnika Ameryki. W ten sposób rzucono na kolana Koreę Północną. Sam lotniskowiec znajdował się w tzw. sanktuarium – miejscu, w którym był bezpieczny – samoloty słabszego wroga nie były w stanie go dosięgnąć. W przypadku Chin powtórzenie tego manewru odpada, bo Państwo Środka posiada na wybrzeżu system wojsk rakietowych, a na morzu sztucznych wysp. Lotniskowiec może podpłynąć, ale jest spore ryzyko, iż zostanie uszkodzony przez chińskie rakiety lub samoloty.
USA staną więc za kilka lat przed dylematem: albo pójść z Chinami, które coraz bardziej panoszą się po świecie i poniżają Amerykanów, na wojnę, albo dogadać się z nimi i w pokoju koegzystować. Jak uczy jak historia świata, takie sytuacje częściej kończą się konfliktem zbrojnym.
Trump jak na razie nie dąży wprost do wojny, bo wie, iż musi najpierw zabezpieczyć USA surowcowo i w szerzej: odtworzyć w Ameryce produkcję, która w wyniku globalizacji przeniosła się m.in. do Chin. Możliwe, iż jego sukcesor stanie już przed dylematem: wojna o prymat USA albo nowy podział świata, tym razem z Pekinem.