Występ Wicepremiera Krzysztofa Gawkowskiego w Kanale Zero miał być prawdopodobnie merytoryczną obroną rządowej ustawy o kryptowalutach, a zamienił się w podręcznikowy przykład politycznej manipulacji.
Zamiast rzetelnych argumentów o technologii czy specyfice rynku cyfrowych aktywów, otrzymaliśmy cyniczną grę na emocjach, obliczoną na wywołanie strachu u przeciętnego odbiorcy.
Gawkowski, broniąc przepisów, które rząd chciał wprowadzić, bez mrugnięcia okiem postawił znak równości między branżą krypto, a… jedną z największych patologii finansowych III RP, czyli aferą SKOKów. To nie był przypadkowy lapsus, tylko precyzyjnie wymierzony cios, żeby przywołać traumę u tysięcy Polaków oszukanych przez np. SKOK Wołomin. Wszystko z jednym celem: uciszenia merytorycznej rozmowy i cudacznego uzasadnienia regulacji, które Prezydent słusznie wywalił do kosza.
Wicepremier zdaje się niemalże mówić, iż jak nie rozumiesz Bitcoina, to bój się go tak samo, jak bałeś się upadku kas oszczędnościowych”. Problem w tym, iż ta analogia jest nie tylko fałszywa, ale choćby intelektualnie nieuczciwa.
Weto Prezydenta ratuje polskie krypto! Rząd straszy porównaniami do SKOK, ale to czysta manipulacja!
Załóż konto na Freedom24 i odbierz choćby 20 darmowych akcji o wartości choćby kilkaset dolarów każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Parasol strachu
Aby dostrzec skalę manipulacji Wicepremiera Polski, warto przyjrzeć się dokładnie słowom, które padły w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim. Wicepremier nie silił się na niuanse. Wprost zestawił rynek nowoczesnych technologii z sektorem, który w polskiej świadomości stał się synonimem zorganizowanej kradzieży.
W dziewiątej minucie wywiadu z Krzyszofem Stanowskim Gawkowski stwierdza bez ogródek:
„Ja uważam, iż takie obszary jak kryptowaluty, podobnie jak banki, w rozumieniu banków na przykład spółdzielczych, powinny mieć nad sobą pewien parasol. Wcześniej SKOK-i i tak dalej…”.
To zdanie jest kluczem do zrozumienia strategii rządu. Słowo „parasol” brzmi niewinnie, kojarzy się z bezpieczeństwem i ochroną przed deszczem, ale w ustach polityka oznacza jedynie twardy nadzór.
Gawkowski natychmiast idzie za ciosem, przywołując dramatyczną historię człowieka, który stracił oszczędności życia w aferze SKOK Wołomin i płakał mu w rękaw pod studiem radiowym. Ta historia też nie pojawia się przypadkowo. Ma wywołać w widzu prosty proces myślowy: skoro brak nadzoru w SKOK-ach doprowadził do ludzkich tragedii, to brak drakońskich regulacji w krypto skończy się dokładnie tak samo.
Wicepremier podkłada nam wizję świata, w której każdy właściciel kryptowalut to nieświadoma, potencjalna ofiara, a każda giełda krypto to uśpiony SKOK, który tylko czeka, żeby ukraść Twoje pieniądze. W tej narracji państwo staje się jedynym sprawiedliwym obrońcą, a urzędnik KNF gwarantem, iż nikt nas nie oszuka. Problem w tym, iż budując ten „parasol”, Gawkowski pomija fundamentalne różnice między tymi dwoma światami, licząc na to, iż strach przed powtórką z Wołomina przesłoni zdrowy rozsądek.
Cofnięcie do Wołomina
Żeby jednak w pełni obnażyć absurd porównania, jakiego dopuścił się Wicepremier, cofnijmy się w czasie i dokładnie prześwietlmy aferę, którą politycy tak chętnie wycierają sobie dzisiaj usta. Gawkowski sugeruje, iż SKOK-i upadły, bo brakowało im nadzoru, a rynek był zbyt „dziki”. Kłamstwo. Prawda o SKOK Wołomin jest znacznie bardziej brutalna i prozaiczna. W Wołominie pieniądze nie wyparowały w wyniku błędów biznesowych. Zostały fizycznie ukradzione. Niemalże spakowane do toreb i wywiezione i zrobili to ludzie zasiadający w wygodnych gabinetach prezesów, pod krawatami. To nie był „dziki zachód”, tylko perfekcyjnie zorganizowana maszyna do okradania własnych klientów.
Słupy, lewe hipoteki i wydrążona instytucja
Mechanizm opierał się na tzw. „słupach”. W normalnym banku, gdy idziesz po kredyt, musisz udowodnić, iż masz pracę i będziesz miał z czego oddać pieniądze. W SKOK Wołomin ten proces odwrócono. Grupa przestępcza, w której najważniejsze role odgrywali ludzie powiązani z dawnymi służbami specjalnymi, wyszukiwała osoby, które nie miały nic do stracenia – bezdomnych, śmiertelnie chorych, uzależnionych czy ludzi z głębokiego marginesu społecznego. Następnie, przy użyciu sfałszowanych dokumentów i pieczątek, tworzono im nową, papierową tożsamość. W systemie komputerowym bezdomny pan spod sklepu stawał się nagle prężnym biznesmenem z gigantycznymi dochodami. Na takiego „słupa” wypisywano kredyt opiewający na miliony złotych. Człowiek ten podpisywał dokumenty, których często choćby nie rozumiał, w zamian za paręset złotych na jedzenie lub alkohol, a miliony z kredytu trafiały natychmiast do rąk organizatorów procederu.
Oczywiście, choćby w tak skorumpowanym układzie, wypłacenie milionów bezdomnemu wymagało jakiejś „podkładki” w papierach, czyli zabezpieczenia kredytu. I tu do gry wchodził drugi element układanki: skorumpowani rzeczoznawcy majątkowi. Aby SKOK mógł formalnie udzielić pożyczki, potrzebna była hipoteka. Przestępcy kupowali więc za grosze bezwartościowe grunty, podmokłe łąki, nieużytki czy leśne polany na drugim końcu Polski. Następnie „zaprzyjaźniony” rzeczoznawca sporządzał oficjalny dokument, w którym wyceniał to błoto jako niezwykle atrakcyjne tereny inwestycyjne, warte fortunę. Dzięki temu, w dokumentach wszystko się zgadzało: SKOK pożyczał miliony, ale miał zabezpieczenie w rzekomo drogiej ziemi. Gdy „słup” przestawał spłacać raty (co było oczywiste od początku), SKOK zostawał z niespłacalnym długiem i bezwartościowym kawałkiem łąki, a prawdziwa gotówka była już dawno wyprana i ukryta.
Jak łatwo się domyślić, to musiało skończyć się bankructwem, a prawdziwi klienci SKOK-ów zostali wtedy z niczym, bo bank już nie miał pieniędzy. One poszły na kredyty, których nikt nigdy nie planował spłacać.
Kiedy więc Gawkowski mówi dziś o potrzebie „parasola” i państwowego nadzoru, zapomina o kluczowym fakcie: SKOK-i miały swoją centralę, miały prezesów, rady nadzorcze i całą biurokratyczną strukturę, która teoretycznie powinna gwarantować bezpieczeństwo. Działały też w oparciu o Ustawę o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych i podlegały pod nadzór Kasy krajowej, a potem choćby pod KNF. Problem w tym, iż to właśnie ta struktura była narzędziem zbrodni. Instytucja nie upadła przez brak regulacji, ale dlatego, iż została wydrążona od środka przez ludzi, którzy mieli klucze do sejfu i pełnomocnictwa do przelewów. To była patologia centralizacji. Sytuacji, w której wąska grupa ludzi u władzy może bezkarnie kraść pieniądze tysięcy klientów wręcz wspomagając się przepisami. Porównywanie tego do rynku kryptowalut jest dowodem albo na skrajny cynizm, albo na rażącą niewiedzę.
Nie widzę tutaj innej opcji. Pierwsza jest taka, iż Gawkowski chciał wpłynąć na opinię publiczną traumatycznymi wspomnieniami sprzed lat, a druga, iż tak bardzo nie rozumie rynku krypto, iż uznał: tam było oszustwo, tu też zdarzają się oszustwa, no to można wrzucić do jednego wora.
Krypto kontra SKOK-i – dwa różne światy
Stawianie znaku równości między całym rynkiem kryptowalut a aferą SKOK Wołomin jest nie tylko nadużyciem, ale dowodem na fundamentalne niezrozumienie tego, jak działają cyfrowe aktywa. Oczywiście, nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, iż świat krypto to kraina wiecznej szczęśliwości pozbawiona ryzyka. Jest tu MASA ryzyka. Zdarzają się upadki giełd albo, tzw. rug pulle (ucieczki twórców jakiegoś shitcoina z pieniędzmi inwestorów). Zdarzają się też projekty, które od początku są zwykłym oszustwem.
Wicepremier zdaje się jednak nie dostrzegać, iż rdzeniem kryptowalut jest eliminacja „czynnika ludzkiego”, który zawiódł w SKOK-ach. W Wołominie prezes mógł podpisać lewy kredyt dla bezdomnego, bo miał władzę i pieczątkę. W prawdziwym świecie krypto nie da się „przekupić” protokołu, a smart kontrakt nie udzieli pożyczki pod zastaw bezwartościowej łąki, bo kod nie uznaje „znajomości” ani sfałszowanych operatów szacunkowych.
Oszustwa w krypto polegają głównie na naiwności „inwestorów”, a nie na tym, iż panowie w garniturach wyprowadzają majątek tylnymi drzwiami przy braku reakcji nadzoru. Gawkowski, strasząc Polaków powtórką z SKOK-ów próbuje nałożyć kaganiec na technologię, która powstała właśnie po to, żeby uniezależnić pieniądze od jakiejś formy instytucji. Czy finalnie krypto do tego doprowadzą nie ma znaczenia, ale taki jest ich cel.
Dziurawy parasol i złudne bezpieczeństwo
Szczytem ironii jest fakt, iż Gawkowski jako remedium na ryzyka rynku krypto proponuje dokładnie to samo rozwiązanie, które… zawiodło w przypadku SKOK-ów. Przecież SKOK Wołomin nie działał w próżni! Funkcjonował na podstawie ustawy, miał swoje regulacje, a w pewnym momencie wyprowadzania pieniędzy był już objęty państwowym nadzorem KNF.
Najwyższa Izba Kontroli pisze wprost, iż nadzór KNF nad SKOK Wołomin w okresie od 27 października 2012 do 4 listopada 2014 nie zapewnił prawidłowego funkcjonowania kasy i ochrony klientów oraz iż przewlekłe postępowanie umożliwiło kontynuowanie kradzieży środków z kasy.


Ten słynny „parasol”, o którym marzy wicepremier, okazał się dziurawy jak sito, gdy zderzył się z zorganizowaną grupą przestępczą działającą wewnątrz systemu. Sugerowanie dzisiaj, iż ten sam urzędniczy nadzór, który nie ochronił przed kradzieżą w ściśle regulowanym sektorze bankowym nagle stanie się magiczną tarczą w świecie cyfrowych walut, jest grubą naiwnością.
Rząd chce „chronić” obywateli przed krypto, stosując metody, które nie zadziałały choćby w świecie analogowym, jednocześnie ignorując fakt, iż to właśnie transparentność blockchaina, gdzie każdą transakcję widać jak na dłoni, jest często lepszym zabezpieczeniem niż armia urzędników.
Jasne w krypto zdarzają się oszustwa, ale sorry, jeżeli inwestujecie w jakiś gówno-token, który ma zrewolucjonizować świat, a słyszało o nim 15 osób, to sami prosicie się o problemy. To skrajnie inna inwestycja niż depozyt bankowy lub lokata.
W przypadku Altcoinów, każdy, kto nie ma ochoty ryzykować jest świadomy, iż nie powinien tam inwestować i choćby jeżeli nie zakłada oszustwa ze strony twórców, to powinien wiedzieć, iż jakaś mikro kryptowaluta może się zawalić o 99%.
Lokata w kasie spółdzielczej, która ma placówkę na twoim osiedlu, to jednak inny kaliber oszustwa. Tam swoje pieniądze lokowali nieświadomi ludzie, którzy wierzyli, iż będą mieć do nich dostęp tak samo, jak w PKO, czy ING.
Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.
Bubel legislacyjny zamiast regulacji
W tym wszystkim warto powiedzieć jeszcze dwa słowa na temat samej proponowanej ustawy o rynku krypto, bo kiedy politycy budują prawo na fundamencie strachu i błędnych analogiach, to efekt może być tylko jeden: legislacyjny bubel, który zamiast leczyć, zabija pacjenta.
Skoro wicepremier Gawkowski i rządowa ekipa patrzą na rynek kryptowalut przez pryzmat patologii SKOK-ów, to przygotowali ustawę, która nie miała tego rynku uregulować, ale go pacyfikować. Zamiast po prostu wdrożyć unijne rozporządzenie MiCA (Markets in Crypto-Assets), które cywilizuje rynek w całej Europie, polski ustawodawca postanowił być „świętszy od papieża”. Do unijnych wymagań dołożono warstwę biurokratycznego betonu i represji, tworząc prawo tak skomplikowane i wrogie, iż jego wdrożenie oznaczałoby realnie koniec polskiej branży krypto.
Najbardziej jaskrawym dowodem na to, iż rząd potraktował innowatorów jak potencjalnych przestępców, były planowane opłaty nadzorcze. Wymyślono system drenażu kieszeni, w którym firmy krypto miałyby płacić haracz na rzecz KNF w wysokości 0,4% średnich rocznych przychodów (a emitenci tokenów dodatkowo 0,5% od wartości zobowiązań). W branży, która operuje na ogromnych obrotach, ale często niskich marżach, to są kwoty idące w miliony złotych. Dla małych, innowacyjnych startupów to wyrok śmierci jeszcze przed startem.
Czesi, ustalili te opłaty na symbolicznym, ryczałtowym poziomie kilkuset euro rocznie, żeby przyciągać do siebie kapitał. Polska postanowiła wystawić własnym przedsiębiorcom nakaz eksmisji. Efekt? Robert Wojciechowski, prezes Izby gospodarczej Blockchain i Nowych Technologii szacuje, iż 70-80% rodzimych firm uciekło za granicę.

Polska ustawa nie chroniłaby więc „polskiego rynku”, bo po jej wejściu w życie po prostu by go nie było. Zostałyby zagraniczne korporacje, których stać na armię prawników, a innowatorzy płaciliby w Pradze, Berlinie albo Dubaju.
Równie niebezpieczna była biurokratyczna gigantomania tego projektu. Podczas gdy Holandia wdrożyła unijne przepisy ustawą liczącą 29 stron, polski projekt, to już opasłe tomisko, pełne niejasnych definicji i pułapek prawnych o łącznej objętości 104 stron. Czechom udało się choćby w mniej niż 20.

Żeby prowadzić w Polsce mały „kantor” krypto, trzeba by zatrudnić osobną kancelarię prawną. Klasyczny przykład tzw. gold-platingu, nadgorliwego wdrażania prawa unijnego, które w efekcie czyni rodzime firmy niekonkurencyjnymi na tle reszty Europy. Rząd, zamiast ułatwić działanie uczciwym firmom, stworzył barierę wejścia nie do przeskoczenia dla nikogo poza wielkimi graczami.
Cenzura prewencyjna i weto jako hamulec bezpieczeństwa
W tym wszystkim najgroźniej brzmiały zapisy dotyczące rzekomego bezpieczeństwa, które w praktyce wprowadzały mechanizm cenzury prewencyjnej rodem z państw autorytarnych.
Ustawa dawała urzędnikom KNF broń w postaci zablokowania dowolnej domeny internetowej powiązanej z krypto „jednym kliknięciem”. Blokada mogła trwać 96 godzin, z opcją przedłużenia aż do pół roku, a wszystko bez wyroku sądu!
Wyobraźmy sobie urzędnika, który myląc (jak wicepremier) technologię blockchain z piramidą finansową, blokuje działającą legalnie giełdę, odcinając tysiące ludzi od ich środków. W świecie cyfrowym, gdzie zaufanie jest walutą, a rynek działa 24/7, blokada strony na kilka dni oznacza bankructwo i panikę klientów. Eksperci alarmowali, iż takie blankietowe blokowanie stron bez kontroli sądowej jest sprzeczne choćby ze standardami Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, ale polski rząd wolał iść na łatwiznę. Zamiast ścigać konkretnych przestępców, wolał dać sobie prawo do wyłączenia wtyczki każdemu, kto wyda się urzędnikowi podejrzany.
Do tego dochodziły absurdalne przepisy karne, pisane tak niechlujnie, iż groziły więzieniem (do 6 miesięcy) za działania, które mogły być interpretowane bardzo szeroko. Branża alarmowała, iż w świetle tych przepisów choćby wykładowca na uczelni, omawiający proces tokenizacji aktywów, mógłby teoretycznie narazić się na odpowiedzialność karną za „promowanie” niedozwolonych usług. To już nie jest „parasol ochronny”, o którym pięknie mówił Gawkowski. To klasyczne znajdźcie mi człowieka, a ja znajdę na niego paragraf, więc bardzo dobrze, iż Prezydent ten bubel zawetował.
W świetle tych faktów, narracja suflowana przez wicepremiera, jakoby weto prezydenta było krokiem w stronę powtórki ze SKOK-ów jest po prostu obraźliwa dla inteligencji. Karol Nawrocki nie zablokował bezpieczeństwa finansowego Polaków. On zaciągnął hamulec bezpieczeństwa przed legislacyjnym potworem, który zagrażał wolności gospodarczej. Inną kwestią oczywiście są jego motywacje, ale fakt jest taki, iż weto to nie akt anarchii, ale ratunek dla całej branży krypto w Polsce.
Wystarczy spojrzeć na liczby, które nie kłamią i obnażają skalę urzędniczej nadgorliwości. Polski rząd wyprodukował ponad 100-stronicowy gąszcz przepisów, pełen pułapek, dodatkowych opłat i represyjnych narzędzi. Czy Czesi mniej dbają o bezpieczeństwo? Nie, po prostu rozumieją, iż prawo ma służyć gospodarce, a nie ją dusić. Polskie „wdrożenie” to klasyczny przykład biurokratycznego nowotworu. Obudowania prostych unijnych wytycznych (MiCA) toną krajowych obostrzeń, które czynią prowadzenie biznesu nad Wisłą nieopłacalnym. Weto prezydenta zatrzymało ten absurd, dając nam szansę, by nie stać się cyfrowym skansenem Europy, z którego innowatorzy uciekają do Pragi czy Berlina.
Decyzja prezydenta daje szansę na powrót do stołu i napisanie tego prawa od nowa – mądrze, a nie na kolanie i pod dyktando strachu. Potrzebujemy regulacji, ale nie takich, które zabiją ten biznes. Czas skończyć z demagogią i zacząć traktować krypto jak jedną z form technologii. Tak samo jak zaczął to robić JP Morgan, BlackRock, Commerzbank i pierdyliard innych wielkich instytucji finansowych.
Załóż konto na Freedom24 i odbierz choćby 20 darmowych akcji o wartości choćby kilkaset dolarów każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

2 godzin temu
![Zainaugurowano obchody 200-lecia Żywego Różańca [GALERIA]](https://misyjne.pl/wp-content/uploads/2025/12/mid-25c13103.jpg)


![Papież do dyplomatów: chrześcijański humanizm to podstawa europejskiej kultury [+GALERIA]](https://misyjne.pl/wp-content/uploads/2025/12/mid-epa12589042.jpg)




