„Nasze produkty są neutralne klimatycznie.” „Dbamy o planetę.” „Zielona przyszłość to nasza misja.” Brzmi pięknie. Tylko iż w większości to czysty PR.
W świecie, gdzie konsumenci chcą być eko, a inwestorzy chcą „zielonych” spółek, firmy nauczyły się jednego: nie trzeba naprawdę zmieniać modelu biznesowego. Wystarczy podrasować narrację. Tak właśnie działa greenwashing.
I nie mówimy tu o kampaniach marketingowych za 5 tysięcy złotych, tylko o strategiach budujących wyceny giełdowe czy dających dostęp do miliardowych funduszy ESG.
W tym materiale pokażę wam, jak spółki nauczyły się udawać, iż są eko i po co to robią, a także dlaczego inwestorzy powinni być na to wyczuleni. Zapraszam.
Wielka eko-ściema giełdy! Greenwashing, czyli jak spółki oszukują inwestorów?
Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Zielone opakowanie, brudna prawda
Wyobraź sobie półkę w supermarkecie. Stoi na niej plastikowa butelka wody mineralnej, cała w zielonych liściach, z napisem „eko-friendly”. Obok paczka chipsów w błyszczącym foliowym opakowaniu, ale z wielkim hasłem: „Naturalny wybór!”. W reklamie biegają uśmiechnięte dzieci. Po zielonej łące. W tle hasło: „Dbamy o przyszłość naszej planety… dla nich!”. Brzmi pięknie, prawda? Tylko iż ta paczka chipsów ma tyle wspólnego z „naturalnością klimatyczną”, co fast food z dietą sportowca.
Czym adekwatnie jest greenwashing?
Tutaj wchodzimy w świat greenwashingu – czyli „eko-oszustwa”. Firmy doskonale wiedzą, iż dziś coraz więcej ludzi chce kupować odpowiedzialnie, chce dbać o środowisko, chce wybierać produkty, które faktycznie mają mniejszy wpływ na planetę. I właśnie tę wrażliwość konsumentów często wykorzystują. Zamiast realnych zmian w produkcji czy logistyce uciekają się do innych sztuczek.
Czym dokładnie jest greenwashing, skąd się wziął i dlaczego stał się jednym z ulubionych narzędzi wielkich korporacji?
Greenwashing, czyli w uproszczeniu – udawanie bycia EKO. To takie zjawisko polegające na przedstawianiu firmy, produktu czy usługi jako bardziej przyjaznej środowisku, niż jest to w rzeczywistości. Termin nie jest nowy. Pojawił się już w latach 80., kiedy amerykański ekolog Jay Westerveld opisał hotelowe kartki zachęcające gości do ponownego używania ręczników jako przykład oszczędzania nie dla dobra planety, ale dla cięcia kosztów.
Od tamtej pory greenwashing przeszedł długą drogę. Od działań PR-owych w marketingu konsumenckim po wyrafinowane strategie komunikacji finansowej i raportowania ESG.
Greenwashing jako narzędzie biznesowe
Dziś nie dotyczy już tylko zwykłych reklam. Stał się narzędziem. Firmy, zwłaszcza notowane na giełdach, wiedzą, iż inwestorzy, zwłaszcza instytucjonalni coraz mocniej zwracają uwagę na kwestie środowiskowe i społeczne. Zwłaszcza w Europie, chociaż do epoki przed Trumpem 2 również w USA, bycie ESG (Environmental, Social, Governance) było dodatkowo promowane.
Rynek ESG rósł w efekcie bardzo szybko. Według szacunków Morningstar, globalne aktywa w funduszach inwestujących zgodnie z ESG przekroczyły w 2024 roku poziom 3 bilionów dolarów. W Europie, gdzie regulacje są najbardziej zaawansowane, prawie połowa nowych funduszy inwestycyjnych identyfikuje się jako uwzględniające ESG w decyzjach inwestycyjnych. W praktyce oznacza to, iż spółki, które potrafią „sprzedać” się jako ekologiczne, mają łatwiejszy dostęp do kapitału i pieniędzy inwestorów, a ich akcje mogą przyciągnąć dodatkowe zainteresowanie rynku.

Ucieczka od kosztów realnych zmian
Problem w tym, iż prawdziwa transformacja energetyczna i ekologiczna jest kosztowna i czasochłonna. Zmiana procesów produkcyjnych, redukcja emisji czy przejście na odnawialne źródła energii wymagają wielomiliardowych inwestycji. Dlatego dla wielu firm pokusa jest oczywista: zamiast wprowadzać realne zmiany, wystarczy podrasować raport ESG, wstawić do prezentacji dla inwestorów hasło „carbon neutral by 2030” i wyemitować „zielone obligacje” finansujące projekty, których ekologiczny efekt jest dyskusyjny.
Popularny greenwashing nie tylko fałszuje obraz spółki, ale też może prowadzić do błędnych decyzji inwestycyjnych, przeinwestowania w sektory „eko” tylko na papierze i to pewnie większość by przeżyła, ale całośc w efekcie może prowadzić do sporych strat, gdy ta eko ściema wychodzi na jaw. Przykład? Volkswagen i afera Dieselgate, która pokazała, iż rzekome „zielone innowacje” mogą skończyć się miliardowymi karami i gwałtownym spadkiem wyceny.
Kampania „clean diesel” motoryzacyjnego giganta miała przekonać klientów i inwestorów, iż auta Volkswagena spełniają najsurowsze normy emisji. Okazało się jednak, iż spółka stosowała oprogramowanie fałszujące wyniki testów. Efekt? Ponad 30 mld USD kar i odszkodowań, spadek kursu o ponad 30% i trwała utrata reputacji.

To świetny przykład tego, iż choćby jeżeli jako inwestor masz w nosie to czy spółka jest „eko”, to musisz uważać, bo greenwashing to realne ryzyko finansowe dla twojego portfela.
Dlaczego firmy wciąż to robią?
Na pierwszy rzut oka greenwashing wydaje się irracjonalny, bo przecież ryzyko wpadki jest ogromne. Jednak praktyka pokazuje, iż dla wielu spółek to kusząca i często stosowana strategia. Dlaczego?
Po pierwsze – presja inwestorów i funduszy ESG
W ciągu ostatnich lat rynek finansowy przeszedł prawdziwą rewolucję. Kapitał płynie do spółek, które potrafią wykazać się „zielonymi” projektami, redukcją emisji czy wdrażaniem standardów ESG. Fundusze pasywne, takie jak BlackRock czy Vanguard, coraz częściej oferują produkty oparte o indeksy ESG, a banki inwestycyjne chętniej finansują podmioty, które prezentują się jako zrównoważone.
Dla spółek oznacza to prostą kalkulację: „zielona narracja = większy popyt na nasze akcje i obligacje”. Wiele zarządów ulega więc pokusie, by przedstawić swoją działalność w możliwie ekologicznym świetle – choćby jeżeli realne zmiany są minimalne.
Po drugie – koszty realnej transformacji vs. tani PR
Rzeczywista transformacja w kierunku niskoemisyjnej „zielonej” firmy jest niezwykle kosztowna.
- Modernizacja fabryk,
- inwestycje w odnawialne źródła energii,
- zmiana łańcuchów dostaw,
- badania nad nowymi technologiami.
To wszystko wymaga miliardowych nakładów i lat pracy. W porównaniu z tym, przygotowanie efektownego raportu ESG, zmiana opakowania na zielone czy ogłoszenie ambitnych celów klimatycznych na 2050 rok kosztuje ułamek tej kwoty. Nic dziwnego, iż wiele spółek wybiera drogę na skróty – licząc, iż „eko-PR” wystarczy, by zadowolić inwestorów i regulatorów.
Po trzecie – strach przed regulacjami i utratą dostępu do kapitału.
Kolejny prosty motywator to strach. Regulacje coraz częściej wymagają od spółek raportowania działań klimatycznych. Brak takich działań może oznaczać:
- utratę dostępu do finansowania bankowego,
- wykluczenie z wybranych indeksów giełdowych,
- w efekcie spadek atrakcyjności w oczach funduszy instytucjonalnych.
Dla spółki giełdowej to ogromne ryzyko. Dlatego choćby jeżeli nie jest w stanie wdrożyć realnej transformacji, to woli „pokolorować” swoje raporty i komunikaty – byle tylko nie zostać odciętą od kapitału.
Spółki uciekają się do greenwashingu, bo to prosty sposób na poprawę wyceny, ominięcie wymagań regulacyjnych i budowę przewagi konkurencyjnej, a to wszystko taniej niż koszt prawdziwej transformacji. Problem w tym, iż dla inwestora oznacza to dodatkowe ryzyko, bo od pięknie brzmiących deklaracji do bolesnych spadków kursu może być bardzo krótka droga.

Raporty ESG – kreatywna księgowość środowiskowa
Greenwashing zwłaszcza w przypadku spółek notowanych na giełdach przybiera szczególnie wyrafinowane formy. Firmy muszą regularnie raportować dane finansowe i niefinansowe, a inwestorzy coraz częściej pytają o strategię klimatyczną czy plany transformacji energetycznej.
To sprawia, iż manipulacje stają się częścią oficjalnych raportów i prezentacji dla rynku kapitałowego. Jak wyglądają najczęstsze mechanizmy, jakie stosują spółki, aby przekonać inwestorów o swojej „zielonej” wiarygodności.
Pierwszym zabiegiem jest selektywny dobór wskaźników, które prezentują. Raportowanie ESG (Environmental, Social, Governance) to dziś standard wśród dużych korporacji, zwłaszcza w Europie. Problem polega na tym, iż te raporty często są tworzone w taki sposób, by wyglądały jak najlepiej, a nie żeby oddawały realny obraz działalności. Nie ma tu żadnych ogólnych standardów jak przy raportowaniu danych finansowych., więc można sobie poszaleć.
Według raportu EY Global Corporate Reporting and Institutional Investor Survey z 2022 roku, aż 73% inwestorów uważa, iż firmy nie zapewniają spójnych raportów finansowo-ESG, a 76% twierdzi, iż spółki wybiórczo ujawniają informacje. Dodatkowo 88% inwestorów wskazuje, iż spółki podają użyteczne dane ESG tylko pod presją regulacyjną.
Co najlepsze, podobne wnioski dają sami przedstawiciele firm. Tylko 54% dyrektorów finansowych deklaruje, iż dostarcza inwestorom istotnych informacji o zrównoważonym rozwoju, a 41% przyznaje, iż ich raporty ESG nie spełniają choćby podstawowych standardów weryfikacji. Badanie objęło 1 040 dyrektorów finansowych z 25 państw i 320 inwestorów instytucjonalnych z 23 krajów.
Jak objawia się taka wybiórcza prezentacja? Jednym z najprostszych sposobów jest eksponowanie tylko wybranych wskaźników (np. zmniejszenie emisji CO₂ w jednym zakładzie, pomijając inne, gdzie akurat wzrosły).
Przypadek Shell – 95% emisji poza kadrem
Dobrym przykładem jest tutaj Shell, jedna z największych firm paliwowych na świecie. W raportach spółki pojawiają się dane dotyczące emisji w ramach tzw. Scope 1 i Scope 2, czyli bezpośrednich emisji z własnych fabryk czy rafinerii oraz emisji związanych z zakupem energii. To te liczby najczęściej są akcentowane w prezentacjach dla inwestorów i w raportach ESG. Shell chętnie pokazuje, iż w tych obszarach udaje mu się stopniowo ograniczać emisje i wdrażać rozwiązania poprawiające efektywność energetyczną.

Problem w tym, iż te kategorie emisji odpowiadają tylko za niewielką część całkowitego śladu węglowego spółki. Zdecydowanie największe znaczenie mają emisje z kategorii Scope 3 – czyli te, które powstają, gdy konsumenci korzystają z produktów firmy. W przypadku Shella, w 2023 roku Scope 3 wyniosło aż 1 147 MtCO₂eq, co stanowiło ponad 95% wszystkich emisji koncernu. To właśnie tutaj tkwi sedno manipulacji: raporty podkreślają sukcesy w obszarze, który ma znaczenie marginalne, a pomijają te, które naprawdę mają znaczenie.

Oczywiście w przypadku Shell mamy dość jaskrawy przykład i wystarczy pomyśleć kilka sekund, żeby zrozumieć, iż spółka dalej sprzedaje paliwo, więc realnej zmiany klimatycznej tu nie znajdziemy, ale w branżach, które dla zwykłego konsumenta nie są już tak dobrze rozpoznane, dużo łatwiej firmom wprowadzać w błąd i tworzyć swój fałszywy obraz.
Z perspektywy inwestora takie podejście jest dość ryzykowne. Po pierwsze, tworzy fałszywy obraz transformacji energetycznej – na papierze spółka wygląda na lidera dekarbonizacji, podczas gdy w praktyce jej model biznesowy opiera się przez cały czas na sprzedaży paliw kopalnych. Po drugie, wraz z wprowadzaniem coraz bardziej rygorystycznych regulacji, spółka może zostać zmuszona do pokazania rzeczywistej skali swojego śladu węglowego. Wtedy nagle okaże się, iż jej „zielone” narracje były bardziej marketingiem niż realną zmianą.
Efektem jest ryzyko reputacyjne. Fundusze inwestujące w zgodzie z kryteriami ESG coraz częściej wycofują się z podmiotów oskarżanych o greenwashing. W przypadku dużych spółek mogłoby to oznaczać miliardowe odpływy kapitału i presję na kurs akcji. Krótko mówiąc, choćby inwestor indywidualny, który ma to w nosie i tak może dostać po głowie silnym odpływem instytucjonalnego kapitału.
Kupowanie neutralności klimatycznej
Drugim popularnym zabiegiem, który poodrysowuje parametry spółki w zakresie ESG są tak zwane offsety węglowe, czyli „kupowanie neutralności klimatycznej”.
Polega to na tym, iż spółka zamiast faktycznie ograniczać emisje w swojej działalności, kupuje certyfikaty kompensujące emisje gdzie indziej – np. sadzenie lasów w innym kraju.
Problem polega na tym, iż wiele z tych projektów ma wątpliwą skuteczność:
- Część lasów nigdy nie powstaje,
- inne zostają zniszczone przez pożary lub wycinkę,
- dodatkowo trudno udowodnić, czy dany projekt faktycznie ogranicza emisję w takiej skali, jak deklaruje certyfikat.
W efekcie spółki mogą ogłaszać w raportach i prezentacjach dla inwestorów hasła w stylu „neutralni klimatycznie do 2030 roku”, mimo iż ich podstawowy model biznesowy (np. wydobycie ropy i gazu) pozostaje niezmieniony.
Chcecie na to dane? Proszę bardzo. Badanie opublikowane w Science w 2023 roku pokazało, iż aż 94% projektów leśnych offsetowych nie przyniosło realnych efektów klimatycznych. Naukowcy przeanalizowali 27 projektów w sześciu krajach tropikalnych i odkryli, iż większość z nich nie ograniczyła w znaczący sposób wylesiania, a tam, gdzie redukcje faktycznie nastąpiły, były one znacznie niższe od deklarowanych. Innymi słowy – liczba offsetów węglowych emitowanych na ich podstawie była mocno zawyżona, co stawia pod znakiem zapytania ich środowiskową wiarygodność.

Leśne offsety to nie jedyny typ „kupowania neutralności klimatycznej”. Innym popularnym rodzajem jest kupowanie offsetów, za które mają być budowane odnawialne źródła energii (farmy fotowoltaiczne i wiatrowe). Problem w tym, iż wiele z tych farm i tak by powstało. choćby gdyby nikt nie kupił offsetów mających je rzekomo finansować.
Przykładem jest Credit Suisse, które przez lata ogłaszało neutralność klimatyczną w oparciu o tanie i niskiej jakości offsety. Podobną drogą poszły dziesiątki firm – od linii lotniczych, przez platformy e-commerce, po producentów energii. Najpopularniejsze są offsety związane z projektami wiatrowymi i solarnymi, zwłaszcza w Indiach czy Chinach. Większość z tych inwestycji powstałaby niezależnie od dodatkowego finansowania, co potwierdzają dane. To oznacza brak realnej wartości dodanej – kluczowego kryterium, które decyduje, czy offset faktycznie ogranicza emisje.
Na przedstawionym wykresie wielkość koła, to łączna liczba kupionych offsetów przez daną firmę, a kolor pomarańczowy, to offsety z projektów energii odnawialnej. Szary wypełniacz, to pozostałe typy offsetów (np. leśne o których mówiłem przed chwilą).

Delta, Etsy i inne eko-miraże
Delta Air Lines przez dwa lata reklamowała się jako „pierwsza neutralna klimatycznie linia lotnicza”. W rzeczywistości tylko 6% jej zakupów offsetowych stanowiły droższe i wiarygodniejsze kredyty związane z usuwaniem CO₂ z atmosfery. Reszta, czyli miliony ton emisji „wymazanych z ksiąg”, opierała się na projektach wiatrowych i solarnych. Podobnie La Poste czy Etsy deklarowały neutralność klimatyczną, choć ich offsety w ogromnej większości pochodziły z odnawialnych źródeł energii, które i tak by powstały, choćby gdyby nikt tych offsetów nie kupił.
Bloomberg wyliczył, iż w 2021 roku prawie 40% z 190 mln ton zakupionych offsetów pochodziło z tego typu projektów. Średnia cena za tonę CO₂ wynosiła ok. 2 dolary – kwota symboliczna w porównaniu z setkami dolarów, jakie kosztują offsety oparte na rzeczywistym ograniczaniu dwutlenku węgla. Dla wielu firm to wygodne rozwiązanie: mogą ogłosić neutralność, nie zmieniając realnie swojego modelu biznesowego.
Eksperci określają takie offsety jako „płacenie za business as usual”. To klasyczny greenwashing. Rachunkowe sztuczki, które pozwalają poprawić wizerunek, ale realnie nic nie zmieniają i choć część firm deklaruje dziś stopniowe odchodzenie od tego modelu, wolny rynek offsetów pozostaje nieuregulowany, a popyt na „tanią neutralność” wciąż rośnie.
Po opublikowaniu analizy Bloomberg Green część dużych firm zaczęło wycofywać się z kupowania najtańszych offsetów, które nie mają realnego wpływu na zmiany klimatyczne. Było to między innymi Boeing, Lyft, czy Credit Suisse.

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.
DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach
Zielone obligacje – tanie finansowanie pod płaszczykiem ekologii
Jest jeszcze trzecia popularna zagrywka, jaką stosują korporacje – zielone obligacje.
W ostatnich latach zdobyły mega popularność. Zielone obligacje, czyli instrumenty dłużne, których emisja ma finansować projekty przyjazne środowisku. Dzięki temu, iż takie obligacje mają finansować „zielone” inwestycje, to ich oprocentowanie jest mniejsze niż w zwykłych obligacji. Duże fundusze się na to łapią, bo często ich polityka wymaga finansowania tego typu projektów. Problem w tym, iż kryteria, co uznać za „zielone”, bywają bardzo szerokie.
Bank for International Settlements (BIS) wyliczył w 2017 roku, iż na rynku pierwotnym zielone obligacje miały oprocentowanie średnio od 10 do 45 punktów bazowych niższe niż zwykłe papiery tego samego emitenta.
Wyobraźmy sobie hipotetyczny przykład: spółka paliwowa emituje obligacje, a środki przeznacza na „modernizację rafinerii w celu zwiększenia efektywności energetycznej”. Z punktu widzenia środowiska, to przez cały czas działalność oparta na węglowodorach, ale formalnie kwalifikuje się jako „zielona inwestycja”, bo emisja CO2 będzie mniejsza niż przed modernizacją. Powstaje tylko pytanie, czy bez celów ESG firma nie podjęłaby się modernizacji? Wszystko zależy od konkretnych celów i przypadków. Nie jest to zero-jedynkowe i daje spore pole do nadwyrężania pewnych definicji.
Inwestorzy kupują więc papiery w przekonaniu, iż wspierają transformację energetyczną, podczas gdy w rzeczywistości finansują tradycyjny sektor z minimalnymi usprawnieniami.
Koniec mody na ESG?
Wiedząc już to wszystko, warto też się zastanowić „co dalej?”. Ano tak się składa, iż od kilku miesięcy obserwujemy wyraźny odwrót świata finansów i polityków od standardów ESG.
Jeszcze kilka lat temu ESG uchodziło za złoty standard w świecie inwestycji. Fundusze masowo przyjmowały polityki zrównoważonego rozwoju, a korporacje prześcigały się w komunikatach o neutralności klimatycznej. Dziś jednak przyszłość ESG rysuje się mniej jasno i coraz częściej staje się polem konfliktu politycznego i regulacyjnego.
Stany Zjednoczone są epicentrum sprzeciwu wobec ESG. Strategia, która miała godzić zysk z odpowiedzialnością społeczną i klimatyczną, została wciągnięta w wojnę kulturową. Republikanie, często wspierani przez sektor paliw kopalnych, oskarżają Wall Street o realizowanie „woke agendy”, stawiającej walkę z CO2 czy różnorodność ponad interes akcjonariuszy. W efekcie wiele banków i funduszy znalazło się pod lupą polityków, a niektórym ograniczono działalność w poszczególnych stanach.
Wraz z powrotem Trumpa do Białego Domu napięcia jeszcze się nasiliły. Nowa administracja otwarcie atakuje cele klimatyczne, a sekretarz energii Trumpa określił wprost osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 roku jako „groźne” i „nierealne”. Równocześnie na poziomie stanowym toczą się dochodzenia wobec największych instytucji finansowych, takich jak BlackRock, oskarżanych o zmowę w ramach sojuszy klimatycznych.
Przykładowo, w grudniu 2023 roku komisja sądownicza Izby Reprezentantów (kontrolowana przez Republikanów) wezwała fundusze inwestycyjne do wyjaśnień w sprawie ich zaangażowania w Climate Action 100+. Padały zarzuty, iż to „kartel klimatyczny”, który działa kosztem amerykańskiej gospodarki i inwestorów, a wbrew zasadzie maksymalizacji zysków.

Efekt? Coraz więcej instytucji finansowych „ucisza” swoją narrację klimatyczną. BlackRock, największy zarządzający aktywami na świecie, ogłosił, iż przestanie używać terminu ESG, a banki masowo wycofują się z aliansów klimatycznych, obawiając się procesów sądowych. Dane Morningstar pokazują, iż w 2024 roku inwestorzy wycofali z amerykańskich funduszy ESG około 20 mld dolarów, podczas gdy tradycyjne fundusze przyciągnęły setki miliardów nowych środków.

Na Starym Kontynencie ESG nie stało się co prawda tematem ideologicznych starć, ale i tak widać narastające zmęczenie regulacyjne w tym zakresie. Unia Europejska była pionierem w tworzeniu systemu klasyfikacji zielonych inwestycji i raportowania niefinansowego. Jednak kolejne regulacje zaczęły budzić sprzeciw biznesu. Wiele osób ostrzegało, iż nadmiar obowiązków sprawozdawczych obniża konkurencyjność europejskich firm i ich zyski. W odpowiedzi Komisja Europejska zaproponowała złagodzenie wymagań – ograniczenie liczby firm objętych obowiązkowym raportowaniem choćby o 80%. Odwrót od raportowania ESG jest więc już globalny i może to dobrze skoro i tak był realizowany na pokaz.
Koniec greenwashingu – czy raczej jego nowy rozdział?
Greenwashing był nie tylko kolorowymi etykietami czy hasłami w reklamach. To były pełne strategie wielkich spółek giełdowych, które dzięki sprytnym raportom i udawanym offsetom potrafiły kreować wizerunek „zielonych liderów”, choć w rzeczywistości ich wpływ na klimat pozostaje bez zmian. Widzieliśmy to na przykładzie Volkswagena, spółek paliwowych manipulujących raportami ESG czy firm lotniczych i technologicznych.
Dla inwestorów było to ponadto realne ryzyko. Czy to oznacza koniec zielonych inwestycji? Nie. To raczej oznacza zmianę kierunku. Globalny rynek zielonych obligacji wciąż się rozwija, a inwestorzy coraz bardziej oczekują po prostu realnych efektów, a nie udawanych zmian.
Greenwashing to nie tylko ściema z reklam. To pełnoprawna strategia wielu dużych spółek. Tania, skuteczna i przez lata… bezkarna. Powoli się to zmienia. Inwestorzy są coraz bardziej świadomi. Regulatorzy przykręcają śrubę, a świat finansów zaczyna rozróżniać, kto naprawdę coś zmienia, a kto tylko zmienia kolor w tabelce w Excelu.
Czy to koniec ESG? Nie. To koniec robienia ESG na pokaz. Dla inwestorów to dobra wiadomość, bo mniej ściemy oznacza więcej realnych danych, a więcej danych, to lepsze decyzje.
Pamiętajcie o tym, jak następnym razem przeczytacie, iż coś jest neutralne klimatycznie.
Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Do zarobienia,
Piotr Cymcyk