Trading na giełdzie potrafi być brutalnie nieprzewidywalny. Jednego dnia możemy cieszyć się ogromnymi zyskami, by następnego obudzić się z pustym kontem. Historia zna przypadki, gdy fortuny zdobyte w ciągu lat znikały dosłownie w jeden dzień gwałtownej zmiany rynku. Ścieżka niejednego tradera bywa prawdziwym rollercoasterem, pełnym euforycznych triumfów i bolesnych porażek. Nawet najwybitniejsi gracze muszą mierzyć się z ryzykiem, iż ich fortuna może stopnieć z dnia na dzień.
Co jednak odróżnia najlepszych traderów od reszty? Wielu znanych traderów w historii zaliczyło spektakularne upadki, by po pewnym czasie powrócić na szczyt – mądrzejsi o bolesne lekcje. W niniejszym artykule przeanalizujemy najbardziej inspirujące, ale i przestrogowe historie takich osób. Zobaczymy, jak radziły sobie z porażką legendy giełdowe, które nie raz straciły wszystko, ale zdołały się odbudować. Co doprowadziło do ich bankructw, jak zdołali podnieść się z kolan i jakie lekcje płyną z tego dla współczesnych inwestorów? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w poniższym artykule.
Traderzy, którzy stracili wszystko – i wrócili
Jesse Livermore – król spekulacji, który dwa razy odbudował majątek
Jesse Livermore to legenda Wall Street z początku XX wieku – znany spekulant, który kilkakrotnie zdobywał i tracił wielomilionowe fortuny. Wsławił się między innymi tym, iż największą fortunę zbudował tam, gdzie inni tracili – dzięki agresywnemu shortowaniu zgromadził ogromne zyski podczas paniki 1907 roku oraz w czasie krachu 1929 roku (ok. 100 mln ówczesnych dolarów). Te oszałamiające sukcesy przyniosły mu przydomek „Wielkiego Niedźwiedzia”, ale jego kariera nie była pasmem nieprzerwanych triumfów. Wręcz przeciwnie, Livermore wielokrotnie dorabiał się fortuny, by potem ją stracić i zaczynać od zera.
Spadek indesku Dow Jones w 1929 roku, na którym zarobił Livermore. Indeks odrabiał straty przez następne 25 lat. Źródło: tradingview.comStrategia Jesse’ego Livermore’a była w swojej istocie systemem trend following, opartym głównie na analizie cen i wolumenów. Jego podejście polegało na cierpliwym wyczekiwaniu przełomowych momentów, w których rynek potwierdzał nowy kierunek, i dopiero wtedy – nie wcześniej – otwieraniu pozycji. najważniejsze były dla niego sygnały płynące z “ticker tape”, które analizował obsesyjnie: badał nie tylko sam ruch ceny, ale także rytm rynku, tempo handlu i anomalie w zachowaniu wolumenu. Twierdził, iż rynek zdradza swoje zamiary, jeżeli potrafisz go uważnie słuchać.
Livermore unikał łapania dołków i szczytów. Wchodził w rynek dopiero po wybiciu z konsolidacji, gdy trend był wyraźny. Następnie dokonywał tzw. piramidowanie pozycji, czyli powiększał zyskowne transakcje, ale tylko wtedy, gdy rynek kontynuował ruch zgodny z jego pozycją. Nigdy nie zwiększał stratnych pozycji – uważał to za największy grzech tradera. Straty ucinał mechanicznie, często przy pierwszych oznakach, iż rynek przestał działać zgodnie z jego oczekiwaniami.
Jednak choćby Jesse Livermore nie zawsze był w stanie przestrzegać własnych zasad. Jego największe porażki nie wynikały z błędów systemu, tylko z momentów, gdy pozwalał emocjom – głównie pychy lub potrzeby „odbicia strat” – przejąć kontrolę.
Przykładem może być jego spektakularna wpadka na rynku bawełny. Livermore był przekonany, iż zna realną sytuację w sektorze, miał dostęp do informacji i danych fundamentalnych, które sugerowały wzrosty. Zajął dużą pozycję długą. Jednak w pewnym momencie otrzymał sygnał z rynku, z ticker tape, iż coś jest nie tak: ceny nie rosły pomimo informacji, które zdawały się mieć potencjał wywołania impulsu rynkowego. Rynek jakby ignorował fundamenty. To był klasyczny sygnał, który w innych przypadkach skłaniał go do ucieczki. Ale tym razem Livermore zignorował go, ponieważ miał zbyt dużą wiarę we własną analizę. Sytuację pogorszył fakt, iż prezydent Theodore Roosevelt publicznie wypowiedział się na temat bawełny i jej ceny, wywołując jeszcze większą zmienność. Livermore trwał w pozycji wbrew sygnałom i ostatecznie stracił niemal całą fortunę, którą zgromadził podczas paniki 1907 roku. Wpadł w spiralę strat, które musiał pokrywać kolejnymi pożyczkami, aż finalnie jego pozycja została zlikwidowana z ogromną stratą.
Bankructwo w 1912 roku było skutkiem tej katastrofy. Był wtedy winien ponad milion dolarów, kwotę ogromną jak na tamte czasy. By odzyskać płynność, musiał zawrzeć porozumienia z wierzycielami, przekazać część majątku, a choćby rozważał odejście z rynku. Ale nie zrobił tego. Wrócił – powoli, mozolnie, stosując na nowo swoje zasady i unikając błędów, które wcześniej kosztowały go fortunę.
To, co wyróżnia Livermore’a, to nie tylko talent spekulacyjny, ale też psychologiczna zdolność do regeneracji. Po spektakularnym upadku był w stanie się podnieść, ponieważ wrócił do podstaw – do obserwacji rynku, selekcji momentów wejścia, ograniczania ryzyka i ścisłego zarządzania pozycją. Tak właśnie zbudował majątek po raz drugi.
Warto natomiast wspomnieć także o mniej znanym, ale znaczącym upadku Livermore’a z 1924 roku. To nie była spektakularna katastrofa jak w 1912 roku, ale raczej seria błędnych decyzji wynikających z nadmiernego zaufania do własnych przewidywań. Livermore zaczął wówczas agresywnie grać na spadki, przekonany, iż hossa z okresu powojennego wyczerpuje się i iż rynek stoi u progu korekty. Jego analiza, jak na wcześniejsze standardy, była mniej oparta na sygnałach płynących z ticker tape, a bardziej na osobistym przekonaniu o przegrzaniu rynku.
Zaczął zajmować pozycje krótkie na szeroką skalę, spodziewając się odwrócenia trendu. Problem w tym, iż rynek… przez cały czas rósł. Livermore nie przyznał się do pomyłki wystarczająco wcześnie. Zamiast uciąć stratne pozycje, uśredniał shorty, co było zachowaniem całkowicie sprzecznym z jego wcześniejszymi zasadami. Można powiedzieć, iż tym razem nie zawiódł system, tylko jego ego. Wierzył, iż jeżeli wcześniej miał rację podczas paniki 1907 i hossy wojennej, to i tym razem rynek w końcu się załamie. Ale nie załamał się. W efekcie stracił ogromną część majątku zbudowanego po bankructwie z 1912 roku, a jego pewność siebie na rynku została mocno nadwątlona.
Co ważne, ten upadek różnił się od poprzednich nie tylko skalą (bo nie był całkowity), ale przede wszystkim sposobem reakcji Livermore’a. Tym razem nie ogłosił bankructwa, nie uciekł z rynku. Zamiast tego potraktował to jako wewnętrzne ostrzeżenie: iż nie może sobie pozwolić na ignorowanie własnych reguł tylko dlatego, iż wcześniej jechał na fali sukcesu. Uczył się na błędzie bez potrzeby zewnętrznej katastrofy. Odbudował pozycję w ciągu następnych kilku lat – mniej widowiskowo, ale sukcesywnie i skutecznie.
I to właśnie ta wersja Livermore’a – pokorniejsza, bardziej selektywna, z odbudowaną dyscypliną – dokonała największego spekulacyjnego zwycięstwa swojego życia, wykorzystując krach z 1929 roku. Można więc powiedzieć, iż porażka z 1924 roku była dla niego ostatnim ostrzeżeniem i iż tym razem potrafił je usłyszeć, zanim było za późno.
Choć Jesse Livermoore dostarcza wiele historii wzlotów i upadków, to aby być szczerym, należy wspomnieć o tym jak jego podróż się zakończyła. W latach 30-tych znów stracił majątek – kolejną fortunę pochłonęły nietrafione inwestycje, prawdopodobnie na rynku cukru. W 1934 roku ponownie był bankrutem. Ta huśtawka wzlotów i upadków odcisnęła piętno na jego psychice. Choć Jesse Livermore zapisał się na kartach historii jako mistrz spekulacji, to jego życie zakończyło się tragicznie i zmagając się z depresją i zmęczony ciągłą walką, odebrał sobie życie w 1940 roku. Aby uzyskać pełny obraz, należałoby zastanowić się na ile miały na to wpływ problemy giełdowe, a na ile problemy prywatne (między innymi z rodziną czy alkoholowe) oraz jak te dwa obszary na siebie wpływały, ale dziś temat ten to już historia. Mimo to, dokonania Livermore’a do dziś inspirują traderów, a wyciągnięte z jego błędów lekcje są bezcenne.
Paul Tudor Jones – od bolesnych strat do legendy Wall Street
Paul Tudor Jones to dziś legenda w świecie funduszy hedgingowych i miliarder, który zbudował jeden z największych funduszy typu hedge (Tudor Investment Corporation) i wsławił się spektakularnymi transakcjami podczas krachu z 1987 roku. Jego droga na szczyt nie była jednak pozbawiona potknięć. Na relatywnym początku kariery Jones również popełniał duże błędy, co paradoksalnie stało się fundamentem jego późniejszych sukcesów.
Zanim trafił na Wall Street, młody Paul zaczynał jako trader bawełny na New York Cotton Exchange. To właśnie tam popełnił błąd, który o mały włos nie zakończył jego kariery zanim ta na dobre się zaczęła. Przepełniony pewnością co do własnych analiz, postawił ogromną część swojego kapitału na jeden kierunek rynku, nie mając żadnego planu awaryjnego. Gdy bawełna zaczęła poruszać się gwałtownie w przeciwną stronę do jego oczekiwań, Jones – zamiast gwałtownie uciąć stratę – trwał na pozycji, przekonany, iż „rynek prędzej czy później wróci do punktu, w którym powinien być”.
Rynek jednak, jak gwałtownie się przekonał, nic nikomu nie jest winien. Ruch przeciwko niemu tylko przyspieszał, a strata narastała do tego stopnia, iż niemal wyczyściła jego konto. Stracił on wówczas między 60-70% całego portfela. Sam Jones przyznał później, iż była to jedna z najbardziej bolesnych lekcji w jego życiu: upór, brak stop-lossa i wiara we własną nieomylność kosztowały go niemal cały kapitał i o włos nie zmusiły do porzucenia tradingu.
Okres, w którym Tudor Jones zanotował najbardziej dotkliwą stratę w życiu. Co ciekawe, rynek nie zanotował wówczas aż tak ogromnej zmienności – “zaledwie” -20% na całym ruchu spadkowym, względem ogromnej straty Jones’a. Źródło: tradingview.comTa porażka okazała się jednak punktem zwrotnym. Jones zniknął na kilka dni, odsunął się od handlu i w samotności przeanalizował każdy szczegół swojego błędu. Zrozumiał wtedy coś fundamentalnego: rynek ma zawsze rację, a dyscyplina i szybkie cięcie strat są warunkiem przetrwania. Postanowił, iż nigdy więcej nie pozwoli, by emocje i upór zrujnowały mu portfel.
To właśnie ta lekcja, bolesna, ale bezcenna, sprawiła, iż w kolejnych latach Jones zaczął obsesyjnie studiować zachowania rynków, historyczne cykle i analizę techniczną. Razem ze swoim analitykiem, Peterem Borishem, zbudował podejście, które już niedługo doprowadziło do jednej z najbardziej znanych transakcji w historii Wall Street.
Burza nadeszła 19 października 1987 roku, znana jako Czarny Poniedziałek. Tego dnia indeks Dow Jones spadł o rekordowe 22,6% – największy wówczas jednodniowy krach w historii giełdy w USA. Na Wall Street zapanowała panika… ale nie w biurze Paula Tudora Jonesa. Jones był na to gotowy. Dzięki zajętym wcześniej krótkim pozycjom (grał na spadki) jego fundusz w ciągu jednego dnia zarobił fortunę – szacuje się, iż ponad 100 milionów dolarów w samym październiku. Inwestor w ciągu kilku tygodni potroił wartość swoich aktywów na tej przecenie, kończąc rok 1987 z imponującą stopą zwrotu +125% na całym kapitale.
Od tego momentu kariera Paula Tudor Jonesa weszła na niezwykle stabilną, dobrą ścieżkę. Jego fundusz notował przez lata dwucyfrowe stopy zwrotu, a on sam dołączył do grona najbogatszych inwestorów świata. Co kluczowe, jak podkreśla w książce “Czarodzieje Rynku”, już nigdy więcej nie dopuścił do sytuacji, w której pojedyncza zła transakcja mogłaby go zrujnować. Wprowadził rygorystyczne zasady zarządzania ryzykiem. „Najważniejszą zasadą tradingu jest grać świetną defensywę, nie ofensywę” – mawia Jones, podkreślając, iż ochrona kapitału jest ważniejsza od gonitwy za zyskiem. Dzięki temu żadna pojedyncza pomyłka nie była już w stanie zagrozić jego imperium, które z powodzeniem prowadzi do dzisiaj.
Nicolas Darvas – tancerz, który stracił majątek, ale powrócił z genialnym systemem
Nicolas Darvas jest bohaterem jednej z najbardziej niezwykłych opowieści giełdowych lat 50-tych. Z zawodu był… tancerzem estradowym, który występował na scenach całego świata. Giełda początkowo była dla niego tylko poboczną pasją. Kiedy jednak Darvas nie tańczył, spędzał każdą wolną chwilę na studiowaniu rynku – pochłonął setki książek o finansach i inwestowaniu, wyciągając lekcje od wielkich poprzedników. Jedna z pierwszych inwestycji Darvasa przyniosła mu ponad 200% zysku, co rozbudziło apetyt na więcej. Zachęcony łatwym zarobkiem, zaczął grać agresywnie na kanadyjskiej giełdzie, często kierując się podszeptami innych i „pewniakami” ze spekulacyjnych kręgów. gwałtownie jednak przyszło otrzeźwienie – początkowy sukces był krótkotrwały, a żywiołowy rynek odebrał mu nie tylko te zarobione pieniądze, ale i sporą część początkowego kapitału. Młody inwestor stracił praktycznie wszystko, doświadczając goryczy porażki i uświadamiając sobie, iż działał chaotycznie, bez planu i bez znajomości ryzyka.
Po tym zimnym prysznicu Darvas zrobił coś, co wyróżnia wielkich traderów – nie poddał się, ale postanowił wrócić na rynek mądrzejszy o zdobyte doświadczenia. Przez kilka kolejnych lat dopracowywał własne podejście do inwestowania. Ponieważ często podróżował z występami i nie miał stałego dostępu do bieżących notowań, musiał opracować metodę możliwą do stosowania „na odległość”. Analizował wykresy historyczne, korespondencyjnie zlecał transakcje i eksperymentował z różnymi technikami. Owocem tych poszukiwań stała się autorska strategia znana dziś jako metoda Darvasa – „Darvas Box”. Polegała ona na wyszukiwaniu akcji, które przez pewien czas poruszają się w dość wąskiej konsolidacji cenowej (tworząc swoistą „szkatułkę” cenową, opakowanie – czyli z angielskiego “box”), a następnie na kupowaniu ich w momencie wybicia powyżej tej strefy.
Przykład zastosowania metody Darvasa na rynku BTC na wykresie H4. Źródło: tradingview.comDarvas nauczył się cierpliwie czekać, aż kurs akcji wyjdzie z pudełka górą i wtedy składał zlecenie kupna tuż powyżej górnej granicy dotychczasowego przedziału, jednocześnie ustawiając stop-loss tuż poniżej dolnej granicy tego przedziału. jeżeli kurs dalej rósł, przesuwał krok po kroku zlecenie obronne w górę (pod kolejne, nowo tworzące się „boxy”), chroniąc tym samym wypracowany zysk. Gdy natomiast wybicie okazywało się fałszywe i cena zawracała do wnętrza „pudełka” i poniżej, jego stop-loss aktywował się automatycznie, ograniczając stratę do minimum. Ten system – będący połączeniem prostej analizy technicznej z żelazną dyscypliną realizowania zysków i cięcia strat – okazał się strzałem w dziesiątkę.
W ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy stosowania metody, osiągnął on wyniki, które zszokowały Wall Street. Z początkowego kapitału 36 000 dolarów zrobił ponad 2,25 miliona dolarów w trzy lata (z czego lwia część zysków przyszła w samym tylko okresie 18 miesięcy!). Stał się majętnym człowiekiem, a swoje doświadczenia opisał w słynnej książce „How I Made $2,000,000 in the Stock Market” („Jak zarobiłem 2 miliony dolarów na rynku akcji”). W książce tej szczegółowo przedstawił swoje przygody – od naiwnych początków i kosztownych błędów po stopniowe dochodzenie do odkrycia własnej strategii. Przyznał, iż na starcie notorycznie popełniał typowe grzechy żółtodziobów: inwestował pod wpływem „dobrych rad” innych oraz zakochiwał się w posiadanych akcjach, trzymając je zbyt długo mimo złych sygnałów z rynku. Dopiero gdy boleśnie się sparzył, zrozumiał, iż musi mieć system eliminujący wpływ emocji na decyzje.
Historia Nicolasa Darvasa jest o tyle inspirująca, iż pokazuje, iż nawet nie mając profesjonalnego finansowego zaplecza, można odnieść ogromny sukces inwestycyjny, jeżeli włoży się w to wystarczająco dużo pracy i samodyscypliny. Jest to też historia człowieka, który jak większość traderów, handel łączył z pracą, przez co łatwiej może być się do niego odwołać. Jego metoda, choć opracowana w latach 50-tych, do dziś jest studiowana przez traderów na całym świecie jako klasyczny przykład systemowego podejścia do handlu.
Bankructwa i powroty traderów – wspólne mianowniki
Analizując historie Livermore’a, Jonesa i Darvasa, widać, iż choćby najbardziej legendarni traderzy potrafili się spektakularnie się potknąć – i to z przyczyn, które pozostają aktualne do dziś. Z pewnością wspólnym mianownikiem tych historii była nadmierna ekspozycja na ryzyko i brak planu wyjścia. Zarówno Livermore, jak i Tudor Jones w krytycznych momentach nie ubezpieczyli się na wypadek scenariusza, w którym rynek pójdzie przeciwko nim. Brak stop-lossów czy strategii wyjścia i złudna wiara we własne przewidywania sprawiły, iż początkowe straty przerodziły się w katastrofę.
Drugim czynnikiem były emocje – chciwość, frustracja, strach i potrzeba odegrania się na rynku. To one popychały ich do zbyt dużych pozycji lub do uśredniania strat. Darvas trzymał akcje, które spadały, bo nie chciał przyznać się do błędu. Livermore po porażce w bawełnie próbował „odkuć się”, a Jones zbyt długo wierzył, iż rynek zrealizuje zakładany przez niego scenariusz.
Trzeci wspólny mianownik to brak pokory. Sukcesy usypiały czujność – Livermore po serii zwycięstw ignorował własne reguły, a Jones przyznał, iż jego wpadka z 1986 r. wynikała z przesadnej wiary w siebie. Giełda gwałtownie przypomniała im, iż doświadczenie nie daje immunitetu na błędy. Pycha, brak elastyczności i nieumiejętność przyznania się do pomyłki to prosta droga do upadku.
Nawet najlepsi potrafią się pogubić, jeżeli zapomną o podstawach, czyli zarządzaniu ryzykiem, planowaniu i kontroli emocji. Na szczęście upadek nie musi być końcem. Jak pokazują te historie, może być początkiem trwałej zmiany, o ile trader wyciągnie z niego lekcje.
Co zatem sprawiło, iż Livermore, Jones i Darvas nie zniknęli po porażce, ale wrócili silniejsi? Kluczem była zdolność do wyciągania wniosków i zmiany podejścia. Zamiast szukać winnych, przeanalizowali własne błędy. Jones po stracie odciął się od rynku, by przemyśleć sytuację. Darvas mocno skupił się na edukacji. Każdy z nich doszedł do wniosku:
„Jeśli chcę odnieść sukces, muszę coś zmienić”.
Najważniejszą zmianą było wdrożenie żelaznej dyscypliny. Livermore wrócił do zasady cięcia strat. Jones ograniczył ryzyko na transakcję i nauczył się elastyczności w działaniu. Darvas stworzył system pudełkowy, eliminujący emocje z decyzji i precyzyjnie określając zasady wejścia i wyjścia. Dyscyplina i plan działania stały się fundamentem ich tradingu.
Zmienili też podejście do ryzyka. Nauczyli się chronić kapitał, stosować stop-lossy i dywersyfikować portfel, przede wszystkim najpierw nie tracąc środków, a w drugiej kolejności je zarabiając.
Psychiczna przemiana również odegrała kluczową rolę. Doświadczenia nauczyły ich pokory. Zrozumieli, iż trading to gra długoterminowa, a emocje są największym wrogiem. Zamiast gonić każdą okazję, nauczyli się czekać na idealne warunki. Czerpali też z doświadczenia mentorów i lektur, które pomogły im spojrzeć na rynek z dystansu.
W skrócie, powrót na szczyt umożliwiła im autorefleksja, dyscyplina, nowy sposób myślenia i precyzyjny system. Porażka była dla nich impulsem do rozwoju, nie końcem drogi.
Lekcje dla współczesnych traderów
Najlepiej jest oczywiście uczyć się na własnych błędach, ale czasem warto też spojrzeć na inspirujące historie, szczególnie w trudnych momentach na rynku. Wiedza, iż legendy Wall Street i jedni z najlepszych traderów w historii kiedyś także znaleźli się w sytuacji podobnej do niejednego tradera, z pewnością dodaje otuchy.
Historie wielkich traderów pokazują, iż upadki są częścią gry, ale także źródłem cennych lekcji. Ty również możesz z nich czerpać, ponieważ, jak wskazaliśmy wyżej, są one dosyć uniwersalne.
Przede wszystkim: nigdy nie ignoruj stop-lossów, sygnałów słabości rynku czy ogólnie strategii wyjścia z pozycji. To podstawowe narzędzie ochrony kapitału. Wszyscy bohaterowie artykułu przekonali się, iż brak planu wyjścia i nadzieja na odbicie prowadzą do katastrofy. Ustawiaj poziom obronny i trzymaj się go bez wyjątku.
Druga lekcja: rynek nie wybacza pychy. Arogancja, brak elastyczności i zbytnia wiara we własną nieomylność to prosta droga do dużych strat. Pokora to tarcza, która pozwala uznać błąd i zareagować na czas. choćby w czasie serii sukcesów warto założyć, iż kolejna transakcja może nie pójść po myśli.
Kolejny wniosek: porażka to nie koniec – o ile się z niej uczysz. Każdy z traderów po bolesnej stracie analizował swoje błędy, zmieniał strategię i wracał silniejszy. Ważne jest, by nie szukać winnych na zewnątrz, ale wprowadzić konkretne korekty w swoim podejściu.
Równie istotna jest edukacja. Inwestuj w wiedzę, nie tylko w narzędzia. Darvas, Livermore i Jones godzinami studiowali rynek, zanim osiągnęli sukces. Nie szukali magicznych narzędzi, ale budowali kompetencje. Dziś dostęp do wiedzy jest prostszy niż kiedykolwiek – trzeba tylko chcieć z niej korzystać.
Podsumowanie
Artykuł przedstawia historie trzech znanych traderów – Jesse’ego Livermore’a, Paula Tudora Jonesa i Nicolasa Darvasa, którzy mimo spektakularnych strat zdołali powrócić na szczyt. Każdy z nich doświadczył poważnego załamania finansowego, wynikającego głównie z braku dyscypliny, ignorowania sygnałów ostrzegawczych oraz nadmiernej pewności siebie.
Kluczem do ich powrotu okazała się refleksja nad popełnionymi błędami, radykalna zmiana podejścia oraz wdrożenie nowych strategii opartych na rygorystycznym zarządzaniu ryzykiem i kontroli emocji. Zbudowali skuteczne systemy transakcyjne i uczyli się na doświadczeniach, co zaowocowało również większą odpornością psychiczną. Ich przypadki jasno pokazują, iż porażka nie musi oznaczać końca, a może stać się początkiem świadomego, dojrzalszego podejścia do rynku.
Z historii tych płyną następujące lekcje: iż nie można lekceważyć ochrony kapitału, gdyż jest to w praktyce najważniejszy element tradingu (nie masz żetonów? nie grasz) oraz, iż pokora wobec rynku jest niezbędna, a wiedza finansowa, umiejętności i systematyczna praca są ważniejsze niż chwilowe sukcesy. Nawet najlepszym zdarzają się bolesne potknięcia, ale to, co ich wyróżnia, to zdolność do odbudowy i rozwoju.

2 godzin temu







