Wkrótce koniec petro w Wenezueli – czyli miało być krypto oparte na ropie, ale nie mamy ropy

1 rok temu

Jak wynika z informacji dochodzących z Sunacrip, urzędu odpowiedzialnego za emisję i zarządzanie petro, jej użytkowanie ma się niedługo zakończyć. Powody prozaiczne: z uwagi na niekompetencję w zarządzaniu oraz korupcję i defraudacje, petro, w oryginale mające być oparte na ropie, nie ma w tej chwili w niej pokrycia – tę ostatnią bowiem sprzedali na lewo urzędnicy Sunacripu.

Trouble in (socialistic) paradise? W przypadku Wenezueli – kraju boliwariańskiej rewolucji, który dzielnie zmierza ku socjalizmowi, gdzie już niedługo każdemu będzie wedle potrzeb – nie tylko nie stanowi to żadnej nowości, ale wprost przeciwnie, nowością byłoby, gdyby dla odmiany jakiekolwiek wieści stamtąd nie dotyczyły problemów.

Zgodnie z zasadą, iż rewolucja krwawo pożera swoje dzieci, a dzielni rewolucjoniści najczęściej kończą pod ścianą lub na szafocie (co jakże często jest przy tym pięknym aktem sprawiedliwości dziejowej), tym razem przyszła pora na kolejne dziecko socjalistycznej rewolucji. Tym razem tej w Wenezueli, zaś w roli pożeranego będzie (niestety) nie rewolucjonista, ale wprowadzony przez „boliwariański” reżim kryptopieniądz – petro.

Pierwsza w historii państwowa cyber-waluta, oparta o trzecie największe zasoby ropy na ziemi, miała wytyczyć drogę w przyszłość. Zamiast tego jednak po pięciu latach najprawdopodobniej odejdzie na śmietnik historii. Co ją tam doprowadziło? w uproszczeniu – złodziejstwo, chciwość, niekompetencja i krótkowzroczność kierujących całym tym interesem ludzi. Żodyn, no żodyn by się tego nie spodziewał, słowo daję…

Sprzedam ropę, tanio..

Wedle informacji napływających z wenezuelskiej Superintendentury Kryptozasobów (Sunacrip), instytucji odpowiedzialnej za petro, obrót tym tokenem będzie wstrzymywany w związku z nawarstwieniem się problemów – takich jak turbulencje w operacjach na blockchainie petro czy (wbrew zamierzeniom) wysoką niestabilność tokenu. Ostatecznie jednak decyzję taką miał podjąć tymczasowy zarząd Sunacrip, po tym, jak jej poprzedniego szefa, niejakiego Joselita Ramireza, aresztowano za nieprawidłowości i defraudacje finansowe na olbrzymią skalę.

Miał on – we współpracy z insiderami z niewydolnego państwowego molocha petrochemicznego, PDVSA, a także gronem innych oficjeli (w tym burmistrzem Caracas, Pedrem Hernandezem, oraz przewodniczącym stołecznego sądownictwa, Cristobalem Corniellesem) – pokątnie sprzedawać na rynkach trzecich ropę naftową przewidzianą jako pokrycie wyemitowanego petro (w istocie – zachował się w sposób podobny do typowego banku w stosunku do złota…).

W ten sposób grono przedsiębiorczych urzędników zdołało dyplomatycznie zajumać co najmniej 3 mld dolarów, choć według różnych szacunków mogło to być choćby 20 mld. Trudność w oszacowaniu bierze się z tego, iż zyski z tego procederu były transferowane w inne kryptowaluty, przez co ich wyśledzenie może być zadaniem interesującym.

Nowy zarząd Sunacrip (choć ciężko mówić o „syndyku masy upadłościowej” w przypadku instytucji publicznej, to ten termin byłby tu chyba najtrafniejszy) planuje przy tym dokonać wygaszania obiegu stopniowo, ciężko jednak powiedzieć, na ile założenie to jest realistyczne. Podobnie „likwidacja” długów wobec inwestujących w petro każde zadać pytanie, czy będą one spłacone, czy po prostu zignorowane, zostawiając inwestorów z niczym. W ten sposób kryptowaluta, która miała być remedium na problemy finansowe Wenezueli, sama padła ich ofiarą.

Viva la revolución!

Gwoli uczciwości trzeba przyznać, iż petro od początku nie miało łatwo. W istocie nie mogło mieć, będąc dzieckiem reżimu tak niekompetentnego, iż w ciągu raptem dwóch dekad, realizując rojenia Hugo Cháveza o boliwariańskim socjaliźmie, zdołał on doprowadzić uprzednio najzamożniejszy kraj Ameryki Łacińskiej – cieszący się niegdyś renomą dobrobytu i stabilności politycznej oraz dysponujący trzecimi największymi na świecie złożami ropy – do stanu przerdzewiałej, przegniłej ruiny, gdzie zupełnie dosłownie zdarzają się braki jedzenia, gdzie w większości miast panuje prawo pięści, w której co do zasady nie działa większość infrastruktura publicznej (tj. tej, której jeszcze nie rozkradziono), i z której miliony ludzi wyemigrowały, uciekając dokądkolwiek się da.

„Ukochany” prezydent Maduro czepia się przy tym władzy z chciwością i desperacją narkomana na głodzie. Jego reżim sprawuje przy tym rządy dzięki zaprzyjaźnionych z rządem ulicznych gangów oraz wyszkolonej przez Kubańczyków bezpieki (też kilka różniącej się w praktyce swojego działania od gangu). Finansuje je zaś – nie licząc tego, co uda mu się wycisnąć z sypiących się, niekonserwowanych od dawna instalacji naftowych – ze sprzedaży koncesji wydobywczych chińskim firmom, zaangażowania w przemyt narkotyków oraz temu podobnych zajęć.

Swój u swego

Wspomniany Joselit Ramirez to swoją drogą także interesujący pacjent. Od dłuższego czasu figurował na amerykańskich listach gończych, dorabiając się przy tym wystarczającej renomy, by wyznaczono za niego nagrodę. Oficjalnie Ramirez zasłużył na to wyróżnienie poprzez pomoc w obchodzeniu amerykańskich sankcji, choć wedle pojawiających się plotek prał też środki pochodzące z handlu narkotykami i współpracy z południowoamerykańskimi kartelami.

Jak widać jednak, te drobnostki nie przeszkadzały towarzyszowi Maduro. Zaczęło mu przeszkadzać dopiero to, iż Ramirez swój biznes prowadził bez jego udziału. Nawiasem – trudno nie zadumać się tutaj nad głębią geniuszu wenezuelskiego dyktatora, któremu najwyraźniej nie przyszło do głowy, iż złodziej i malwersant na stanowisku szefa krypto-mennicy będzie kradł i uskuteczniał tzw. przewały. Albo też i przyszło – ale czyżby imć pan Ramirez nie dzielił się wystarczająco z prezydentem tym, co dał radę wyprowadzić?

W końcu sam Nicolás Maduro jest szeroko uważany za wytrawnego adepta sztuki korupcji i defraudacji. Niegdysiejszy kierowca, a potem działacz związkowy, nie miał w życiu oficjalnej okazji, by dorobić się wielkiego majątku – a jednak gdy przyszło do nakładania nań sankcji, okazało się, iż jak najbardziej było mu co skonfiskować poza granicami Wenezueli. Można zatem mieć uzasadnione wątpliwości, czy jakiekolwiek działania antykorupcyjne w tym kraju – teraz czy później, i niezależnie od tego, czy aresztowanym będzie Joselit Ramirez, czy ktokolwiek inny – a które nie będą obejmowały aresztowania prezydenta i w istocie całego aparatu władzy, będą w stanie cokolwiek zmienić.

Idź do oryginalnego materiału