Gdy na początku roku w swoich „apokaliptycznych prognozach na 2024” wieszczyłem, iż Adam Glapiński w ramach wojenki z nowym rządem nagle zapała miłością do wysokich stóp, a z powodu niezgody w koalicji Polska nie wprowadzi żadnego programu mieszkaniowego, co łącznie odetnie większość szukających pierwszego mieszkania od kredytów hipotecznych, to sam średnio w to wierzyłem. Miał to być tylko najczarniejszy scenariusz. W październiku wiemy już, iż się ziścił.
Właśnie minął rok od ostatniej obniżki stóp procentowych, którą Rada Polityki Pieniężnej pod wodzą Glapińskiego zarządziła jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. W ramach pisowskiej kampanii wyborczej, w której brały udział nie tylko publiczne pieniądze, ale też NBP i RPP pod rękę z Orlenem.
Kierowana przez Daniela Obajtka spółka paliwowa zaczęła nieoczekiwanie stosować obniżone ceny paliw, co nie tylko ucieszyło kierowców – wkurzonych na PiS za podwyżkę mandatów – ale też na papierze zwolniło inflację. Jeszcze w sierpniu 2023 roku wynosiła ona 10,1 proc., ale w październiku spadła do 6,6 proc. To zaś dało RPP pole do głębokich cięć stóp procentowych, które we wrześniu i październiku spadły łącznie o 100 punktów bazowych, czyli o 1 pkt proc. Skala ówczesnych obniżek zaskoczyła choćby zwolenników niskich stóp.
Na kilka to się jednak zdało, więc po wyborach Orlen zaczął podwyższać ceny na stacjach, a RPP przestała obniżać stopy. Od tamtej pory nie zrobiła już tego ani razu, chociaż inflacja aż do wiosny nieustannie spadała, osiągając w marcu ledwie 2 proc. Następnie nieco odbiła w górę, ale w celu inflacyjnym NBP (2,5 proc. +/- 1 pkt proc.) znajdowała się aż do czerwca włącznie, gdy sięgnęła raptem 2,6 proc. Przez pół roku realna stopa procentowa (czyli stopa oficjalna po odjęciu inflacji) wynosiła przeszło 3 proc. w tej chwili wciąż wynosi niespełna 1 proc.
Tymczasem przez cały kryzys inflacyjny choćby się nie zbliżała do zera. Momentami była choćby na dwucyfrowym minusie. No ale wtedy rządził PiS, więc szef NBP dbał nie tylko o poziom cen, ale też bezrobocie, wzrost PKB czy raty kredytów. Teraz rządzą już śmiertelni przeciwnicy obozu politycznego Glapińskiego, więc można im rzucać kłody pod nogi. Problem w tym, iż na tych działaniach nie tracą politycy obozu rządzącego – bo oni domy dostają zwykle w darowiźnie od rodziców – ale obywatele i obywatelki.
Czołowy europejski jastrząb
W ciągu tego roku od zamrożenia stóp procentowych w Polsce Adam Glapiński przeszedł na pozycję jednego z najbardziej jastrzębich szefów banków centralnych w krajach Zachodu. W drugiej kadencji PiS był uznawany za niepoprawnego gołębia, więc jego przemiana robi wrażenie.
Podczas gdy wszyscy dookoła obniżają stopy procentowe – EBC we wrześniu obniżyło stopę depozytową do 3,5 proc. – Adam Glapiński trwa na swym świeżo utwardzonym stanowisku i z marsową miną obwieszcza, iż jeszcze nie czas. Teraz jest mu nieco łatwiej, gdyż w ostatnich miesiącach inflacja faktycznie nieco wzrosła. We wrześniu wyniosła niespełna 5 proc., jednak to po części skutek zeszłorocznych kombinacji Orlenu z cenami paliw, które nagle obniżyły dynamikę cen. Efekt bazy sprawił, iż w tym roku wrześniowa inflacja była podwyższona.
Sprawa wygląda więc tak, iż rok temu Orlen próbował pomóc PiS w przedłużeniu władzy, a teraz Glapiński wykorzystuje tamte nieczyste działania do bieżącego szkodzenia przeciwnikom politycznym – oraz przede wszystkim Polkom i Polakom. Prawdziwy recykling podstępu. Niestety, w związku z tymi zabawami polskie kredyty hipoteczne stały się absolutnie najdroższe w Europie.
W lipcu przeciętny nowy kredyt mieszkaniowy w Polsce oprocentowany był na 7,91 proc. W drugich Węgrzech było to niemal równe 7 proc. Następnie była Rumunia (6,32 proc.), trzy państwa bałtyckie (w okolicach 5,5 proc.), a poza nimi już w żadnym innym kraju UE średnie oprocentowanie nie przekraczało 5 proc. W Czechach było to 4,88 proc., a w państwach Europy Zachodniej poniżej 4 proc.
Głównym zwycięzcą są oczywiście banki, które będą kontynuować swoją ubiegłoroczną hossę. W 2023 roku zanotowały one 98 mld złotych przychodów odsetkowych, co oznaczało wzrost o prawie 30 proc. rok do roku. Jeszcze w 2021 roku przychody z tytułu odsetek wyniosły tam „ledwie” 46 mld zł, więc dzięki wysokim stopom podwoiły swoje przychody odsetkowe w ciągu ledwie dwóch lat. I to nie wykonując żadnych szczególnych działań, po prostu korzystając z decyzji Rady Polityki Pieniężnej.
Jeszcze bardziej okazały był wzrost czystych zysków. W 2021 roku sektor banków zanotował 6 mld zł wyniku finansowego netto. W 2023 roku było to już niespełna 28 mld zł, więc mowa o czterokrotnym skoku dochodów na czysto. Powtórzmy, bez żadnego szczególnego wysiłku.
O ile jeszcze zeszłoroczne zyski można było jakoś tłumaczyć na gruncie ekonomii liberalnej – bo już progresywnej to nie – o tyle tegoroczne, niewątpliwie jeszcze wyższe, będą wyłącznie korzystaniem z wewnętrznej wojny politycznej w Polsce. Chyba nikt rozsądny nie uwierzy, iż Adam Glapiński w tak krótkim czasie przeszedł przeobrażenie z postkeynesisty w zwolennika Miltona Friedmana. Jak tak dalej pójdzie, to może już niedługo zacznie cytować Balcerowicza.
Obniżki na wybory prezydenckie
Na zmianę obecnej polityki monetarnej Polski się nie zanosi, co już zresztą dał do zrozumienia sam Glapiński. Po październikowym zebraniu RPP, gdzie – a jakże – zdecydowano przedłużyć zamrożenie stóp procentowych, szef NBP zapowiedział, iż najbliższych obniżek należy oczekiwać raczej w okolicach marca przyszłego roku.
Tłumaczył to oczywiście projekcją inflacyjną, którą za rządów PiS szczególnie się nie przejmował. Zupełnym przypadkiem akurat wiosna to okres rozpoczynania kampanii przed wyborami prezydenckimi, więc może i w tych wyborach wierny druh Kaczyńskiego jeszcze z czasów Porozumienia Centrum postanowi wziąć całkiem czynny udział – co prawda nie jako kandydat, ale jeden z głównych macherów.
Pośrednio skorzystać z tego będą mogli deweloperzy, czyli zdecydowanie najbardziej zyskowna branża w Polsce, gdzie marże rzędu 20 proc. nie są świętem, tylko normą. Im dłużej będzie się przeciągać ta sytuacja, tym większe będą naciski, by wprowadzić program dopłat do rat kredytów.
Program, który był już przez media wielokrotnie uśmiercany, nieustannie powraca niczym zombie. Minister Krzysztof Paszyk właśnie zapowiedział, iż do połowy grudnia powinien być gotowy jego projekt. Czy tak będzie, to oczywiście dopiero się okaże, ale przeobrażenie Glapińskiego w jastrzębia niewątpliwie przybliża uchwalenie tego szkodliwego projektu, a nie oddala.
Poza tym na kolejne korzyści mogą liczyć również banki. Im oczywiście nie trzeba pomagać, tylko iż na wysokich stopach procentowych tracą nie tylko kredytobiorcy hipoteczni, ale też przedsiębiorcy.
Ze środowisk biznesowych słychać już głosy, iż obecny poziom stóp jest zbyt wysoki dla polskiej gospodarki. Firmy nie mają pieniędzy na inwestycje, a kredyt bankowy jest obok środków własnych jednym z głównych źródeł ich finansowania w Polsce, gdzie giełda odgrywa marginalną rolę. Minister finansów wpadł więc na pomysł, by wprowadzić pewne zmiany w podatku bankowym, które zachęcą banki do szerszej akcji kredytowej skierowanej do przedsiębiorców.
To wszystko wygląda jak jakieś porąbane perpetuum mobile. Samo nakręcające się kondominium bankowo-deweloperskie pod peowsko-pisowskim nadzorem. Jak tak dalej pójdzie, to kolejny rząd w Polsce będzie tworzyć koalicja Braun-Olszański-Stonoga, której pierwszą decyzją będzie oczywiście patriotyczny program dopłat do kredytów mieszkaniowych.