Wojna handlowa Trumpa z Chinami. "Przekonaj drugą stronę, iż jesteś szalony"

1 dzień temu
Zdjęcie: Polsat News


W otoczeniu prezydenta USA powiększa się grono sceptyków co do obranego kursu w handlu zagranicznym. Już podczas swojej pierwszej kadencji Donald Trump mógł zobaczyć, jak twardym graczem są Chiny. Możliwe, iż to, co dziś robi, to strategia negocjacyjna: "przekonaj drugą stronę, iż jesteś szalony".


Nawet prowadzenie wojny handlowej z samymi tylko Chinami może być ryzykowne dla USA, bo sukcesu w takim starciu nie osiągnie kraj, który nie ma alternatywnych dostawców albo adekwatnej krajowej produkcji.Najpoważniejszą przyczyną zawieszenia wysokich ceł przez Biały Dom mógł być lęk, iż radykalna polityka gospodarcza zbyt mocno uderzy w rynek rządowych obligacji USA.
Przeciwnikami wysokich ceł są tuzy światowych rynków -Buffett, Branson, Ackman i choćby Musk, któremu kooperacja z Donaldem Trumpem układa się coraz gorzej.Reklama
Po tym, jak Donald Trump nałożył niezwykle wysokie cła niemal na wszystkich partnerów handlowych Stanów Zjednoczonych, musiał zmierzyć się z wielkim spadkiem indeksów na Wall Street i bardzo poważnym osłabieniem dolara. Zapytany, czy te okoliczności nie powinny być powodem skorygowania decyzji o wysokości taryf celnych, niewzruszony odpowiedział, iż "nie chce, by coś traciło na wartości, ale czasem trzeba wziąć lekarstwo, by coś naprawić".


Cła Donalda Trumpa zawieszone. Mogą wrócić jak bumerang


Dosyć gwałtownie jednak dawki lekarstwa zostały zmniejszone. Nie minął tydzień, a Biały Dom ogłosił 90-dniowe odroczenie większości swoich ceł "wzajemnych". Jednak choćby cła 10-procentowe przez cały czas utrzymywane przez USA są problemem dla partnerów Ameryki, w tym dla Unii Europejskiej. Nie będą też obojętne dla konsumentów w USA, zwłaszcza ludzi o niskich i średnich dochodach. Szacuje się, iż najmocniej wzrosną ceny ubrań, obuwia, urządzeń elektronicznych i metali. W efekcie PKB Stanów Zjednoczonych może spaść o ponad 1 punkt procentowy już w czwartym kwartale tego roku, a według Uniwersytetu Yale stopa bezrobocia w USA wzrośnie o prawie 0,6 punktu.


W tej chwili Amerykanie wojnę handlową prowadzą głównie z Chinami. Po podniesieniu ceł na Chiny przez prezydenta USA do 145 proc., Pekin w ramach odwetu podwyższył cła na import towarów z USA do 125 proc. Zaraz potem Waszyngton postanowił jednak zwolnić z ceł telefony, laptopy, układy pamięci i inne urządzenia elektroniczne sprowadzane z Chin. Dzięki temu nie nastąpi skok cen produktów technologicznych importowanych do USA - wyliczano na przykład, iż telefony mogłyby podrożeć choćby o 50 proc.
Napięcie na linii Waszyngton-Pekin przez cały czas jest wysokie, tym bardziej, iż sekretarz handlu Howard Lutnick stwierdził, iż zawieszenie wysokich ceł na chińską elektronikę to jedynie pauza (prawdopodobnie dwumiesięczna), a produkty te mają być objęte innymi, bardziej wyspecjalizowanymi taryfami. Lutnick zapowiedział też nową inicjatywę celną wobec półprzewodników i podzespołów elektronicznych, która będzie zachęcać do przeniesienia produkcji tych komponentów do USA, a tym samym uniezależnieni jego kraj od importu z Państwa Środka.


Niemiła niespodzianka dla Nvidii i AMD. Półprzewodniki nie dla Chin


Biały Dom długo nie czekał i właśnie wprowadził nowe wymogi dotyczące chipów eksportowanych do Chin. Sprawa dotyczy produktu H20 firmowanego przez Nvidię i układów MI308 wytwarzanych przez AMD. Nvidia poinformowała, iż nowe licencje eksportowe wprowadzone przez rząd USA mają na celu ograniczenie ryzyka wykorzystania półprzewodników do budowy superkomputerów w Chinach. Wymóg licencjonowania układów H20 ma obowiązywać przez czas nieokreślony.
Spółka szacuje, iż w związku z tym jej wynik finansowy za pierwszy kwartał rozliczeniowy (kończący się 30 kwietnia) pogorszy się o 5,5 miliarda dolarów. W zeszłym roku układ H20 zapewnił Nvidii przychód w wysokości co najmniej 12 miliardów dolarów. Pierwsza po decyzji Białego Domu sesja na Wall Street zakończyła się i dla Nvidii i dla AMD 7-procentową przeceną.


Mocne karty Chin. Pekin powołuje się na Ronalda Reagana


Adam Posen, szef waszyngtońskiego think tanku ekonomicznego Peterson Institute for International Economics, jest zdania, iż strona chińska ma przewagę w wojnie handlowej wypowiedzianej przez USA. - Trump nie zauważa, iż jeżeli ograniczy handel z Chinami, one stracą tylko pieniądze, a Stany Zjednoczone znajdą się w położeniu, w którym zabraknie im żywotnie potrzebnych dóbr, których nie można gwałtownie zastąpić czymś produkowanym w Ameryce, a jeżeli tak, to przy absolutnie zaporowych kosztach - argumentuje Posen. I dodaje, iż "skrajnie nieostrożny jest ten, kto wypowiada wojnę celną, a nie ma alternatywnych dostawców albo adekwatnej krajowej produkcji".
Z kolei Gideon Rachman, główny komentator do spraw zagranicznych "Financial Times", przypomina, iż Chiny dostarczają 50 proc. składników potrzebnych do produkcji amerykańskich antybiotyków, a konstrukcja samolotów F-35 wymaga importowanych z Państwa Środka metali ziem rzadkich. Co więcej, Chiny mają drugi na świecie, pod względem ilości, zasób obligacji rządu USA i mogą je rzucić na rynek.
Niedawno ambasada Chin w Waszyngtonie w mediach społecznościowych zamieściła nagranie z wystąpieniem prezydenta USA Ronalda Reagana sprzed niemal 40 lat, który wskazywał na negatywne skutki ceł i wojen handlowych. Chińczycy podpisali je: "Ronald Reagan kontra cła: Przemówienie z 1987 roku nabiera nowego znaczenia w 2025 roku".
Reagan mówił wówczas: Gdy ktoś chce nałożyć cła na import, w zasadzie zachowuje się patriotycznie, bo chroni amerykańskie produkty i miejsca pracy. Jednak wysokie cła nieuchronnie prowadzą do odwetu ze strony obcych państw i wywoływania zaciekłych wojen handlowych. Rezultatem jest coraz więcej ceł, coraz wyższe bariery handlowe i coraz mniejsza konkurencja. Z powodu sztucznie zawyżonych cen przez cła, które dofinansowują nieefektywność i złe zarządzanie, ludzie przestają kupować. Wtedy dzieje się najgorsze - rynki kurczą się i upadają, firmy i gałęzie przemysłu zamykają się, a miliony ludzi tracą pracę.


Nauka z pierwszej kadencji. Z Chinami niełatwo się wygrywa


Liczni ekonomiści nader chętnie wracają pamięcią do czasów pierwszej kadencji Donalda Trumpa. Ich zdaniem prezydent miał wówczas wręcz obsesję na punkcie deficytu Stanów Zjednoczonych w handlu zagranicznym, co doprowadziło do wybuchu wojny handlowej z Chinami. Jej efekt był dla Białego Domu niemiłym zaskoczeniem.
Kilka dni przed wyborami w listopadzie 2016 roku ogłoszono, iż amerykański deficyt handlowy wynosi 36,2 miliarda dolarów. Potem we wszystkich kolejnych miesiącach kadencji Trumpa deficyt zwiększał się. W listopadzie 2017 roku przekroczył 50 miliardów, w lipcu 2020 roku 60 miliardów, a w momencie, gdy Trump oddawał władzę Bidenowi, sięgał 67,1 miliarda dolarów - najwięcej od lipca 2006 roku.


Dla porównania, w listopadzie 2024 roku wynosił 78,2 miliarda dolarów, w styczniu 2025 roku wzrósł aż do 130,7 miliarda, a w lutym był kilka niższy i został obliczony na 122,7 miliarda. Nie ulega wątpliwości, iż na początku tego roku import w USA był rekordowo wysoki, gdyż Amerykanie sprowadzali z zagranicy dużo towarów powodowani lękiem, iż niedługo zostaną obłożone cłami przez administrację waszyngtońską.
W tamtej wojnie handlowej Chiny zorganizowały skuteczny odwet, a wywołany wówczas stan niepewności w gospodarce światowej zaszkodził dobrze zapowiadającemu się w 2018 roku globalnemu ożywieniu koniunktury. Okazało się także, iż deficyt w handlu USA maleje tylko wtedy, kiedy kraj wpada w kryzys, albo recesję. Dopiero wówczas kurczy się popyt Amerykanów i kupują oni mniej towarów i usług importowanych.
Inwestorom dużo do myślenia powinien dawać także fakt, iż dolar był mocniejszy na początku pierwszej kadencji Trumpa niż na jej końcu. Pod koniec 2016 roku za euro płacono tylko 1,05 dolara. Kilkanaście miesięcy później - w lutym 2018 roku - eurodolar kosztował 1,24, a w styczniu 2021 roku kilka mniej, bo 1,20. Na naszym rynku walutowym od grudnia 2016 roku do grudnia 2020 roku dolar potaniał z 4, 21 do 3,69 zł.


Niepokojące trendy na rynku obligacji USA. Ameryka traci wiarygodność


Wielu ekonomistów jest zdania, iż największy wpływ na decyzję administracji waszyngtońskiej o zawieszeniu ceł na 90 dni miała sytuacja na rynku obligacji. Po 2 kwietnia, kiedy Donald Trump zapowiedział, iż wprowadzi drakońskie taryfy celne, oprocentowanie 30-letnich obligacji USA wzrosło najmocniej od 1982 roku, natomiast rentowność papierów 10-letnich skoczyła najbardziej od 25 lat. Pojawiły się obawy, iż nie tylko inwestorzy, ale też zagraniczne banki centralne wyprzedawały Treasuries (papiery rządu USA).
Historia uczy, iż w przypadku wielu zdarzeń kryzysowych kapitał uciekał do amerykańskich obligacji (ich rentowność spadała), zaś dolar się umacniał. Teraz tak się nie dzieje, gdyż choćby po wycofaniu się przez Biały Dom z podwyższonych ceł, popyt na amerykańskie obligacje jest co prawda spory, ale inwestorzy żądają relatywnie wysokich odsetek.
Deutsche Bank nie wyklucza, iż obligacje rządowe USA mogą stracić status najbezpieczniejszych papierów dłużnych świata. Niektórzy inwestorzy zaczynają wątpić, czy Stany Zjednoczone w dłuższej perspektywie będą w stanie honorować swój dług. Wynika to z niepewności w jakim kierunku zmierza gospodarka USA. Co gorsza, wysoka rentowność Treasuries nieuchronnie prowadzi do rosnących kosztów spłaty ogromnego zadłużenia Ameryki.


Autorytety przeciw wysokim cłom. Bunt multimiliarderów


Na początku kwietnia Donald Trump udostępnił na swojej platformie społecznościowej Truth Social nagranie, z którego wynikało, iż wybitny inwestor giełdowy Warren Buffett chwali jego politykę gospodarczą. Zaraz potem Berkshire Hathaway, spółka sędziwego multimiliardera, wydała oświadczenie, iż komentarze przypisywane w mediach Buffettowi są fałszywe.


Buffett już dawno temu krytycznie wypowiadał się o wysokich cłach, które "z czasem stają się podatkiem od towarów". Jego zdaniem cła to akt wojny, który zachęca do odwetu. - Sedno problemu polega na tym, iż protekcjonizm często szkodzi dokładnie temu, co rzekomo chroni. W efekcie konsumenci płacą wyższe ceny, a producenci ponoszą wyższe koszty produkcji i tracą rynki eksportowe - komentował "Wyrocznia z Omaha".
W podobnym duchu wypowiada się brytyjski multimiliarder Richard Branson, który o polityce taryf celnych prezydenta Trumpa mówi, iż nie jest to zwycięska strategia długoterminowa. Dodaje, iż ponieważ dolar słabnie, to ceny konsumpcyjne w USA wzrosną i w rezultacie zbankrutuje dużo małych i średnich przedsiębiorstw.
Bill Ackman, legenda obligacji na Wall Street, ostrzega, iż jeżeli rząd USA będzie upierał się przy wysokich cłach, to świat może popaść w stan "ekonomicznej zimy nuklearnej". - jeżeli rzeczywiście zaczniemy wojnę handlową ze wszystkimi naraz, to wywołamy recesję, inwestycje się zatrzymają, konsumenci zamkną portfele, a budowana przez dekady reputacja Ameryki rozpadnie się w pył - oznajmił Ackman. Przy okazji doszukuje się w posunięciach Donalda Trumpa drugiego dna. Sugeruje, iż to, co dziś robi prezydent USA, to strategia negocjacyjna: "przekonaj drugą stronę, iż jesteś szalony".
Do grona krytyków polityki celnej USA dołączył choćby Elon Musk, zatroskany losem Tesli, której szkodzi wojna handlowa. Wiele wskazuje na to, iż najbogatszy człowiek świata, w administracji Donalda Trumpa pełniący funkcję "doradcy od wszystkiego", ma coraz więcej wątpliwości, czy w Gabinecie Owalnym zapadają dobre decyzje. Wiadomo, iż za kilka tygodni ma zakończyć służbę w Białym Domu. Ostatnio na platformie X w niewybrednych słowach podważył kompetencje Petera Navarro, o którym mówi się, iż jest głównym pomysłodawcą wielkiej operacji oclenia świata przez Stany Zjednoczone. Napisał o nim, iż jest "kretynem, głupszym od worka z cegłami".
Właściciel Tesli w rozmowie z Matteo Salvinim, prawicowym włoskim politykiem, oświadczył, iż UE i USA powinny pójść w kierunku zerowych ceł i stworzyć strefę wolnego handlu między Ameryką Północną a Europą. Elon Musk dodał, iż takiej właśnie rady udzielił Donaldowi Trumpowi. Poza tym opowiedział się za zwiększeniem przepływu osób z Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, czyli za stworzeniem ułatwień dla tych, którzy chcieliby pracować po drugiej stronie Atlantyku.
Jacek Brzeski
Idź do oryginalnego materiału