DWA MILIONY ludzi! To nie jest jakaś statystyka rocznych urodzin w kraju. To liczba osób, które każdego roku szturmują południową granicę Stanów Zjednoczonych! Prawdziwa ludzka powódź, która doprowadza Amerykę do szaleństwa. Małe, przygraniczne miasta pękają od zalewy imigrantów, a frustracja mieszańców rośnie.
To między innymi na tej fali irytacji do władzy w USA wrócił Donald Trump. A Trump nie zadawał wiele pytań, tylko zaczął walkę z nielegalną imigracją na ogromną skalę! Czy to więc powolny koniec słynnego mitu „amerykańskiego snu”, a może początek gospodarczego koszmaru dla samych Stanów Zjednoczonych, które same podcinają gałąź, na której siedzą?
Przyjrzymy się twardym liczbom i sprawdzimy, jakie mogą być realne, ekonomiczne konsekwencje nowej, bezwzględnej polityki imigracyjnej Trumpa! Zapraszam!
Wojna z imigracją w USA! Kto straci, kto zyska i czy gospodarka to wytrzyma?
Załóż konto na Freedom24 i odbierz do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Granica nadziei i napięć
Zanim przejdziemy do potencjalnych konsekwencji, musimy zrozumieć skalę tego zjawiska. Południowa granica USA od lat jest symboliczną linią między światem stabilnym i bogatym, a regionami dotkniętymi biedą, przemocą i totalnym brakiem perspektyw. Od dekad tysiące ludzi próbują dostać się do Stanów w poszukiwaniu lepszego życia. Część z nich robi to w pełni legalnie, ale ogromna, trudna do oszacowania liczba, przekracza tę samą granicę nielegalnie.
W ostatnich latach ten napływ ludzi znacząco przyspieszył. Po pandemii amerykańskie służby graniczne odnotowały absolutnie rekordową liczbę prób przekroczenia granicy – ponad dwa miliony takich przypadków rocznie!

Ten masowy, w dużej mierze niekontrolowany napływ ludzi, najbardziej odczuwają oczywiście południowe stany – Teksas, Arizona, Nowy Meksyk. Małe, przygraniczne miasta, takie jak El Paso czy McAllen, od dawna alarmują, iż są po prostu przeciążone. Lokalne społeczności nie mają wystarczającej infrastruktury, żeby poradzić sobie z taką falą migrantów – brakuje miejsc noclegowych, jedzenia, podstawowej pomocy medycznej i środków transportu. Władze tych miast głośno skarżą się, iż nie są w stanie efektywnie zarządzać tak ogromną liczbą nowo przybyłych ludzi, a rząd federalny, ich zdaniem, nie oferuje im żadnego realnego, systemowego wsparcia.
Pojawiają się również, co zupełnie naturalne, rosnące obawy o bezpieczeństwo i porządek publiczny. Choć nie chodzi tu wyłącznie o samą przestępczość, wielu mieszkańców tych regionów czuje, iż sytuacja całkowicie wymyka się spod kontroli – nie do końca wiadomo, kto tak naprawdę wchodzi do kraju, jakie ma zamiary, ani gdzie ostatecznie trafia po przekroczeniu granicy. To wszystko nieuchronnie rodzi ogromne napięcia społeczne i wzmaga wszechobecne poczucie chaosu.
Społeczne emocje i polityczna presja
Na tym właśnie tle rośnie ogromna, polityczna frustracja. Dla wielu mieszkańców stanów przygranicznych, to właśnie rząd federalny i jego zbyt liberalna polityka, ponoszą winę za ten kryzys. Dlatego Trump i jego nowa administracja, z taką determinacją, zaczęli realizować swoją twardą, antyimigracyjną agendę, którą obiecywali w kampanii.
Temat imigracji w USA jednak nie jest łatwy i zero-jedynkowy. Szczególnie dla tak dużego i zróżnicowanego kraju. Problemy ludzi z południa kraju nie zawsze pokrywają się z problemami i perspektywą ludzi żyjących na północy.
Według raportu Pew Research Center z ubiegłego roku, zdecydowana większość Amerykanów widzi sytuację na granicy z Meksykiem jako poważny problem lub wręcz potężny kryzys. Aż 45% badanych określa to zjawisko jako „kryzys”, a kolejne 32% jako „duży problem”.

Co więcej, aż 80 % uważa, rząd fatalnie radzi sobie z tą sytuacją. Zaledwie 18% daje mu pozytywną ocenę. Ta krytyka jest równie silna po obu stronach politycznej barykady. To rzadka spójność poglądów.
89% Republikanów i 73% Demokratów oceniło działania poprzedniej administracji w tym zakresie jednoznacznie negatywnie. Co dziesiąta osoba ankietowana realnie martwi się o swoje bezpieczeństwo.
Najbardziej odczuwają to mieszkańcy przygraniczni, gdzie lokalna infrastruktura – szkoły, szpitale, transport publiczny, pomoc społeczna – przestała nadążać za potrzebami.
Badanie miało miejsce zaledwie rok temu, nic więc dziwnego, iż dla nowej administracji USA temat imigracji stał się tak ważny. Zaryzykuję choćby stwierdzenie, iż dla przeciętnego Amerykanina jest on zdecydowanie ważniejszy niż jakieś tam cła i wojna handlowa z Chinami.
Pięć kroków Trumpa
Jak więc konkretnie Donald Trump walczy z imigracją?
- Przywrócenie zasady „Pozostań w Meksyku”. Trump błyskawicznie reaktywował kontrowersyjny program „Remain in Mexico”, który zmusza osoby ubiegające się w USA o azyl do oczekiwania na decyzję amerykańskich urzędników poza granicami Stanów Zjednoczonych. Pod silnym naciskiem nowej administracji, Meksyk ponownie zgodził się przyjmować na swoje terytorium dziesiątki tysięcy migrantów, co w zamyśle ma na celu znaczące zmniejszenie presji na i tak już przeciążone, amerykańskie miasta przygraniczne.
- Zapowiedź masowych deportacji. Administracja Trumpa oficjalnie ogłosiła ambitny plan deportacji kilku milionów nielegalnych imigrantów. Aby to w ogóle było możliwe, Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego (DHS) znacząco zwiększył finansowanie dla Urzędu Imigracyjnego i Celnego (ICE) i utworzył specjalne, dedykowane zespoły egzekucyjne w całym kraju. Służby imigracyjne uzyskały także znacznie większą swobodę działania, między innymi w kwestii przeszukiwania miejsc pracy i zatrzymywania osób przebywających w kraju bez odpowiednich dokumentów.
- Użycie Gwardii Narodowej. W odpowiedzi na wciąż rosnącą liczbę prób nielegalnego przekroczenia granicy, prezydent Trump polecił użycie Gwardii Narodowej do aktywnego wsparcia działań Straży Granicznej. W niektórych stanach – a zwłaszcza w Teksasie – to właśnie wojsko odgrywa w tej chwili główną rolę w patrolowaniu granicy i w budowie nowych, fizycznych barier.
- Zaostrzenie przepisów azylowych. Administracja wprowadziła także nowe, znacznie bardziej restrykcyjne regulacje, które bardzo utrudniają skuteczne ubieganie się o azyl w USA. Wymagają one między innymi, by osoby ubiegające się o ochronę w Stanach Zjednoczonych, najpierw złożyły formalny wniosek o azyl w tym kraju, przez który przeszły w drodze do USA (czyli najczęściej w Meksyku).
- Zmiana retoryki i potężny przekaz polityczny. Oprócz konkretnych działań legislacyjnych i operacyjnych, Donald Trump znów niezwykle mocno postawił na swoją charakterystyczną, bardzo ostrą retorykę „obrony suwerenności” i bezpardonowej walki z rzekomą „inwazją na Amerykę”. Imigranci są w tej narracji przedstawiani nie tylko jako zagrożenie czysto ekonomiczne, ale także jako zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i dla samej, amerykańskiej kultury. To narracja, która budzi ogromne kontrowersje na całym świecie, ale jednocześnie skutecznie podsyca antyimigracyjne nastroje w amerykańskim społeczeństwie, co z kolei zniechęca potencjalnych, przyszłych imigrantów do życia w Stanach Zjednoczonych.
Z jednej strony, trzeba przyznać, iż niektóre z tych działań są naprawdę drastyczne i mogą budzić spore kontrowersje. Z drugiej strony, takie właśnie działania mają przede wszystkim charakter silnie odstraszający. Sama świadomość, iż imigranci nie będą mieli łatwego życia w Stanach, choćby jeżeli w jakiś sposób uda im się przekroczyć granicę i znaleźć pracę, ma ich skutecznie zniechęcać do tego, żeby w ogóle podejmować próbę nielegalnego przekroczenia tej granicy.
Na południowej granicy już teraz widać pierwsze, bardzo wymowne skutki nowej strategii. W marcu 2025 roku amerykańska straż graniczna zatrzymała zaledwie 7 tysięcy nielegalnych imigrantów. To najniższy miesięczny wynik od lat 60. ubiegłego wieku! Jeszcze w 2023 roku, straż graniczna potrafiła zatrzymywać choćby ponad 200 tysięcy nielegalnych imigrantów w ciągu jednego tylko miesiąca! Spadek o grubo ponad 90%!

Trump chce w 2026 roku znacząco zwiększyć także budżet Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ma on sięgać 107 miliardów dolarów, czyli o 65% więcej niż obecnie! Z takimi gigantycznymi środkami, jego administracja mogłaby w ekspresowym tempie i na niespotykaną dotąd skalę zwiększyć liczbę deportacji, jeżeli tylko Kongres da na to zielone światło.
Spójrzmy jednak też na temat od drugiej strony. Można zrozumieć argumenty dotyczące wzrostu przestępczości czy niedostosowanej do potrzeb infrastruktury. Często jednak podnoszony jest też argument o „zabieraniu miejsc pracy” Amerykanom.

Migranci – zagrożenie czy siła robocza?
Czy imigranci naprawdę odbierają pracę Amerykanom? No nie bardzo. Imigranci są integralną częścią gospodarki USA od zawsze. Pracują, wydają pieniądze, płacą podatki. Imigranci tak samo jak „odbierają” miejsca pracy, tak samo konsumują i wydają pieniądze w USA, więc w konsekwencji generują swoimi wydatkami inne, nowe miejsca pracy i zwiększają popyt na wiele usług i produktów. To sprzężenie, którego trzeba być świadomym.
Różnica polega na tym, iż imigrant jest często skłonny za mniejszą pensję wykonywać pracę, której rodowity Amerykanin nie ma najmniejszej ochoty się podejmować, a to wprost przekłada się na niższe ceny wielu produktów i usług, wyższą siłę nabywczą przeciętnego Amerykanina i ostatecznie, na lepszy standard życia dla wszystkich.
Efekty działań represyjnych obecnej administracji mogą być takie, iż rozwiązując część realnych problemów przygranicznych, nieuchronnie dołożą sobie zupełnie innych, być może choćby znacznie poważniejszych kłopotów. Coś za coś. Jaki charakter mogą mieć te nowe problemy?
Chociażby w efekcie może to zmniejszyć liczbę dostępnych pracowników – szczególnie tych skłonnych do podejmowania nisko płatnych i trudnych fizycznie zajęć, co może okazać się potężnym ciosem dla wielu kluczowych sektorów amerykańskiej gospodarki.
W ostatnich latach to właśnie imigranci, często objęci ochroną humanitarną lub posiadający czasowe pozwolenia na pracę, wypełniali dotkliwe luki kadrowe w takich branżach jak budownictwo, rolnictwo, logistyka czy przetwórstwo żywności. Bloomberg podał niedawno, iż w jednej z dużych fabryk w Nebrasce, osoby objęte taką ochroną humanitarną stanowią aż 30% całej załogi!
W Springfield w stanie Ohio, w ciągu zaledwie kilku lat osiedliło się około 15 tysięcy Haitańczyków, z których wielu uzyskało tak zwany tymczasowy status ochronny (TPS) – przeznaczony dla osób pochodzących z państw dotkniętych wojną, katastrofami naturalnymi lub innymi, poważnymi kryzysami. Za prezydentury Joe Bidena, liczba wydawanych zezwoleń na pracę dla imigrantów znacznie wzrosła, co nie tylko łagodziło braki kadrowe na rynku pracy, ale też skutecznie ograniczyło presję płacową w całej gospodarce.
W praktyce, ten napływ nowych pracowników pomógł spowolnić rozwój tak zwanej spirali cenowo-płacowej i ustabilizować inflację, która już wcześniej zaczynała wymykać się spod kontroli. Gospodarka nie stanęła w miejscu między innymi dlatego, iż ci nowi pracownicy zaspokajali nadmierny popyt na siłę roboczą.

Skala tego zjawiska nie ogranicza się do pojedynczych przypadków. Według danych Amerykańskiego Biura Statystyki Pracy w 2024 roku imigranci stanowili ponad 19% całkowitej siły roboczej w USA, a około 6% z nich to osoby bez stałego statusu, ale posiadające tymczasowe pozwolenia na pracę. Problem szczególnie dotyka stanów, w których lokalna demografia nie nadąża za potrzebami rynku. W samej Nebrasce przypada 50 tys. wakatów na zaledwie 32 tys. bezrobotnych, przy niemal zerowym wzroście liczby mieszkańców.

To więc naprawdę o wiele bardziej skomplikowane zjawisko niż po prostu „zabieranie pracy”.
Mimo iż Donald Trump i jego najwierniejsi zwolennicy nieustannie twierdzą, iż imigranci masowo zabierają miejsca pracy rodowitym Amerykanom, twarde dane sugerują coś zupełnie innego: nowi imigranci podejmują zatrudnienie przede wszystkim w tych sektorach i na tych stanowiskach, które samych Amerykanów po prostu nie przyciągają.
Ekonomiści są w tej kwestii niemal zgodni, iż to właśnie imigracja w ostatnich latach w znacznym stopniu złagodziła skutki dotkliwego niedoboru siły roboczej, z którym walczyła amerykańska gospodarka po pandemii.
Sama Rezerwa Federalna wielokrotnie wskazywała na ten czynnik jako najważniejszy dla obserwowanego wzrostu podaży pracy, a jej przewodniczący, Jerome Powell, publicznie przyznał, iż dzięki imigrantom gospodarka USA rozwijała się w ostatnim czasie znacznie lepiej, niż wcześniej prognozowano. Wiele osób zapomina, iż imigranci nie tylko pracują – oni także konsumują! Zwiększony popyt na towary i usługi, generowany przez miliony nowych konsumentów, w naturalny sposób sprzyja powstawaniu zupełnie nowych miejsc pracy, co w dłuższym okresie może działać stabilizująco na cały rynek. Zresztą polska gospodarka przeżyła to samo w 2022 roku przez falę Ukraińców.
Czy wam się to podoba czy nie, to definicyjnej recesji uniknęliśmy w dużym stopniu dzięki temu.
Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.
DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach
Ryzyka ograniczenia migracji
Jakie więc realne, gospodarcze konsekwencje poniesie amerykańska gospodarka, jeżeli nowa administracja zdecyduje się dalej, tak drastycznie ograniczać napływ imigrantów?
Najbardziej bezpośrednią konsekwencją byłby z pewnością dotkliwy niedobór siły roboczej w wielu kluczowych, strategicznych wręcz sektorach. Imigranci stanowią tam niezwykle istotny, a czasem wręcz fundamentalny trzon zatrudnienia w takich branżach jak rolnictwo, budownictwo, gastronomia, hotelarstwo, opieka nad dziećmi i osobami starszymi czy wreszcie w usługach sprzątających.
Już dzisiaj te właśnie sektory zmagają się z brakiem rąk do pracy, a ewentualne, gwałtowne wyeliminowanie z rynku milionów imigrantów tylko pogłębiłoby te problemy do poziomu realnie zagrażającego ciągłości działania wielu firm i usług, co w skrajnych przypadkach może grozić choćby masowym upadaniem takich przedsiębiorstw.
Niektóre regiony Stanów Zjednoczonych – a zwłaszcza te o tradycyjnie dużym udziale imigrantów w lokalnym rynku pracy, jak Kalifornia, Teksas czy Floryda – odczułyby te negatywne skutki jeszcze silniej.
Tam, gwałtowny spadek liczby dostępnych pracowników mógłby wręcz wywołać lokalne, głębokie recesje, związane z nagłą zapaścią w budownictwie, gastronomii czy usługach. Firmy po prostu zaczęłyby się masowo zamykać z powodu braku pracowników, co wywołałoby niebezpieczny efekt domina i mogłoby doprowadzić do prawdziwych, gospodarczych kryzysów w wymiarze lokalnym, które z kolei, w mniejszym lub większym stopniu, przełożyłyby się na kondycję całej gospodarki Stanów Zjednoczonych.
Kolejnym, nieuchronnym skutkiem byłby wyraźny wzrost kosztów pracy, a co za tym idzie częściowe przełożenie na inflację. W sytuacji dotkliwego niedoboru pracowników, wynagrodzenia musiałyby gwałtownie wzrosnąć, by w ogóle przyciągnąć krajowych, amerykańskich obywateli do tych często niskopłatnych, fizycznie wymagających i generalnie mało atrakcyjnych zawodów. Podnosi to ceny żywności, usług budowlanych, hotelarskich i opiekuńczych.
Dodatkowym, długoterminowym zagrożeniem jest także pogłębiający się kryzys demograficzny. Społeczeństwo amerykańskie, podobnie jak większość społeczeństw zachodnich, systematycznie się starzeje, a imigranci – zwłaszcza ci, którzy przyjeżdżają do USA do pracy – to w przeważającej większości młodzi, aktywni zawodowo ludzie. jeżeli nagle znikną oni z rynku pracy, gwałtownie wzrośnie liczba emerytów przypadających na jednego, aktywnego pracownika, co w perspektywie kilku lat może poważnie zachwiać równowagą całego, amerykańskiego systemu ubezpieczeń społecznych. Jednocześnie, liczba osób starszych, wymagających stałej opieki, będzie systematycznie rosnąć, podczas gdy liczba dostępnych, chętnych do pracy opiekunów, gwałtownie spadnie. Jeszcze w 2016 roku, osoby poniżej 18 roku życia stanowiły 23% populacji USA, a osoby powyżej 65 roku życia – zaledwie 15%. Najnowsze prognozy demograficzne mówią o tym, iż już za 10 lat, po raz pierwszy w historii, tych starszych Amerykanów będzie więcej niż tych młodszych, a w kolejnych latach ten niekorzystny trend będzie się tylko pogłębiał.

Wbrew powszechnym, populistycznym przekonaniom, wielu nielegalnych imigrantów, przebywających na terenie USA, regularnie płaci podatki – korzystając na przykład z tymczasowych, indywidualnych numerów identyfikacji podatkowej (ITIN).
Pośrednio zasilają oni także budżet państwa poprzez płacone na co dzień podatki od sprzedaży czy akcyzę. Ich ewentualne, masowe usunięcie z kraju oznaczałoby więc też znaczny spadek wpływów podatkowych do budżetu. Raport opublikowany przez CBO w 2024 roku doskonale pokazuje, jak imigranci realnie przyczyniają się do zmniejszenia deficytu budżetowego Stanów Zjednoczonych i jakie są w tym zakresie estymacje na przyszłość.

Na dłuższą metę, taki radykalny, antyimigracyjny scenariusz mógłby również znacząco obniżyć ogólną konkurencyjność całej amerykańskiej gospodarki. Dostępna, elastyczna i, co tu kryć, stosunkowo tania siła robocza, od lat pozwala Stanom Zjednoczonym oferować relatywnie niskie koszty produkcji w niektórych, kluczowych branżach.
Jej nagły brak może skłonić wiele firm do jeszcze większej automatyzacji, znaczącego ograniczenia swojej dotychczasowej działalności lub wręcz do przenoszenia całej produkcji za granicę, co będzie sprzeczne z inną polityką Trumpa.
Ucierpią na tym nie tylko małe i średnie, lokalne firmy, ale także globalna, konkurencyjna pozycja całej amerykańskiej gospodarki.
Zbiorowe traktowanie imigrantów jako złej grupy będzie też mocnym nadużyciem w przypadku USA. Co ciekawe, to oni są statystycznie nadreprezentowani wśród założycieli największych, technologicznych startupów, twórców przełomowych patentów i liderów w branży technologicznej.
Według Instytutu Polityki Migracyjnej, w 2022 roku w USA przebywało ponad 14 milionów imigrantów z wykształceniem wyższym. Choć imigranci stanowią tylko 16% ogólnej liczby wszystkich wynalazców w USA, to odpowiadają oni za ponad jedną trzecią wszystkich patentów zarejestrowanych w Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich trzech dekad – zwłaszcza w tak kluczowych i innowacyjnych branżach jak technologiczna, medyczna i chemiczna.
Pozbycie się więc imigrantów z amerykańskiej gospodarki, szczególnie tych wykonujących niskopłatne, często ciężkie fizyczne prace miałoby prawdopodobnie fatalne skutki gospodarcze.
Zamiast realnej poprawy sytuacji rodowitych Amerykanów, doszłoby raczej do ogólnego pogorszenia warunków życia, ponownego wzrostu cen, znaczącego spadku produkcji, a być może choćby do głębokiej i długotrwałej recesji. Imigranci, wbrew temu co mówią niektórzy politycy, nie są żadnym ciężarem dla gospodarki USA – są jej niezbędnym filarem. Administracja Trumpa nie jest z kosmosu i doskonale to rozumie. Dlatego też sporo z tych działań jest w dużym stopniu działaniami pod publikę na świeżo po przejęciu władzy.
Przeciwieństwo katastrofy
Działania Trumpa mimo iż telewizyjnie spektakularne, na razie nie zaszły tak daleko, żebyśmy mogli obserwować jakieś niepokojące, negatywne sygnały z amerykańskiego rynku pracy i wątpię, iż tam dojdą. Obawy o gospodarczą katastrofę USA można więc dalej schować do kieszeni.
Mimo wszystko, warto obserwować, co się dalej będzie działo, bo każda taka polityczna zawierucha – a szczególnie na rynku tak dużym jak USA – sprawia, iż ktoś na tym traci… ale ktoś inny może na tym zyskać. jeżeli rzeczywiście dojdzie do ograniczenia napływu migrantów, to najbardziej oberwać mogą sektory oparte na taniej i fizycznej pracy: budownictwo, rolnictwo, gastronomia, hotelarstwo, usługi sprzątające i opiekuńcze. Ich koszty wzrosną, a marże mogą spaść.
Kto straci, kto zyska?
Z drugiej strony – na zaostrzeniu polityki imigracyjnej mogą zyskać firmy z branży automatyzacji, robotyki, sztucznej inteligencji, które już teraz oferują rozwiązania zastępujące pracowników fizycznych. Niedobór siły roboczej przyśpieszy wdrażanie automatyzacji. Mogą też zyskać firmy kontraktowane przez państwo do zarządzania deportacjami i infrastrukturą graniczną.
Na nowojorskiej giełdzie na przykład znajdziecie firmę CoreCivic o tickerze CXW, która generuje zyski poprzez kontrakty z rządem USA na prowadzenie prywatnych ośrodków, głównie dla osób oczekujących na deportację. Model biznesowy tej firmy opiera się na stałych stawkach dziennych za każdego zatrzymanego.
Nie twierdzę, iż powinniście rzucać się na tą spółkę, kiedy tylko Trump powie coś o deportacjach, ale chcę pokazać, iż choćby tutaj można zaleźć potencjalnych wygranych danej sytuacji i na tym zarobić. Zresztą widać, iż spółka zareagowała w zeszłym roku na wygraną Trumpa, który zapowiadał walkę z imigracjom.
Gwarantuje, iż jak dobrze poszukacie, to znajdziecie o wiele więcej takich firm. Imigracja to temat zbyt skomplikowany, by podsumować go jednym zdaniem. Z inwestycyjnego punktu widzenia najważniejsze jest jedno: niezależnie od tego, czy rząd USA otwiera granice, czy je zamyka – pieniądze i tak gdzieś popłyną.
Załóż konto na Freedom24 i odbierz do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Do zarobienia,
Piotr Cymcyk