Wskaźniki, Które Cię OSZUKUJĄ! Co Musisz O Nich Wiedzieć, Żeby Inwestować Lepiej?

1 tydzień temu

W mediach roi się od wskaźników, które obiecują wam prostą drogę do zarabiania pieniędzy. Mają być takim niezawodnym kompasem, który jasno i gwałtownie odpowie na pytanie CO DALEJ BĘDZIE?! Często są one zresztą powielane potem powielane przez masowe media i nic dziwnego, bo są proste do zrozumienia. Problem w tym, iż to głównie taka błyszcząca wydmuszka, bo realnie cała masa znanych Ci wskaźników tak naprawdę jest kompletnie bezsensowna.

W tym materiale właśnie takim wskaźnikom się przyjrzymy. Takim, które wielu inwestorów przyjmuje za pewnik, a które – moim zdaniem – są jedynie pozornie użyteczne. Co więcej, ich stosowanie często prowadzi do podejmowania błędnych decyzji i mówiąc wprost… po prostu na tym tracisz.

Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź nie leży w samych wskaźnikach, ale w tym, jak są używane – prawie zawsze wyrwane z kontekstu i bezrefleksyjne wykorzystywane jako skróty do łatwych wniosków. Tak to się moi Drodzy na giełdzie nie da zarabiać. Zastanówmy się więc głębiej, dlaczego te wskaźniki wciąż królują w analizach i czy naprawdę powinny być wykorzystywane przez inwestorów, którzy chcą podejmować świadome, długoterminowe decyzje.

Wskaźniki, Które Cię OSZUKUJĄ! Co Musisz O Nich Wiedzieć, Żeby Inwestować Lepiej?

Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://bit.ly/darmowe-akcje-freedom

Wskaźnik Buffetta – Mityczna przepowiednia czy błąd?

Na pierwszy ogień leci chyba najgłupszy wskaźnik wieszczący od lat rynkowy krach, ale za to jak się nazywa! Wskaźnik Buffetta! Poziom kapitalizacji całego rynku do PKB. Brrzmi błyskotliwie prawda? W teorii wygląda prosto: porównujemy łączną wartość rynkową spółek notowanych na giełdzie do produktu krajowego brutto kraju i już mamy odpowiedź, czy rynek jest przewartościowany.

Obecnie wskaźnik Buffetta, mierzący stosunek całkowitej kapitalizacji rynku akcji do PKB, wynosi 206,4%, co klasyfikuje rynek amerykański jako „znacząco przewartościowany”. To najwyższy poziom w historii, wskazujący na potencjalne ujemne roczne zwroty w najbliższych latach – szacowane na -0,4% rocznie i to już wliczając dywidendy!

Nawet zmodyfikowana wersja wskaźnika, uwzględniająca aktywa Fed, nie daje powodów do optymizmu, osiągając 166,6% i wciąż wskazując na „znaczące przewartościowanie” z prognozowanym zwrotem na poziomie -0,1% rocznie.

Brzmi strasznie, ale… no właśnie. Niestety nie ma sensu. To trochę jak porównywanie powierzchni kraju do jego PKB, żeby ocenić, czy jest bogaty. Duży obszar może sugerować potencjał, ale nie uwzględnia ani wydajności gospodarki, ani bogactwa naturalnego, ani handlu zagranicznego ani … w sumie nic.

Kapitalizacja do PKB działa podobnie – mówi niewiele, jeżeli nie zrozumiemy, gdzie firmy zarabiają, jakie mają marże i jaką część ich działalności stanowi rynek krajowy. Weźmy na przykład Danię. Novo Nordisk, duński gigant farmaceutyczny, znany z produkcji przełomowych leków na otyłość Wegovy i Ozempik, ma w tej chwili kapitalizację rynkową zbliżoną do całego PKB Danii.

Jeśli wierzyć wskaźnikowi kapitalizacji do PKB, Dania to największa bańka spekulacyjna w historii! JEDNA FIRMA WIELKOŚCI CAŁEJ GOSPODARKI?? Piotrek, gdzie to SHORTOWAĆ?! Czyżby każdy Duńczyk, popijając Carlsberga w swoim przytulnym hygge-salonie, walił wszystko co miał w akcje na giełdzie, jakby nie było jutra? Czy to kraj giełdowych degeneratów i spekulantów?

Niezupełnie. Prawda jest dużo mniej dramatyczna – i znacznie bardziej skomplikowana. Kapitalizacja Novo Nordisk wcale nie świadczy o bańce, ale o globalnym sukcesie firmy. Większość przychodów Novo Nordisk pochodzi z rynków międzynarodowych, a nie z kieszeni duńskich obywateli. Porównywanie kapitalizacji Novo Nordisk do PKB Danii jest równie absurdalne, co porównywanie przychodów Apple’a do budżetu miasta Cupertino, bo tam mają siedzibę.

Może i Apple ma tam swoją siedzibę, ale to nie znaczy ze każdy iphone na świecie jest sprzedawany właśnie tam. To po prostu inna skala, inny kontekst, inne realia gospodarcze.

Dzisiejszy rynek jest inny niż wcześniej

Dania nie jest tu wyjątkiem. Wskaźnik kapitalizacji do PKB w USA osiągnął poziomy, które przyprawiają analityków o dreszcze i wybudza niedźwiedzie ze snu zimowego. Czy jednak mają rację? Nie. w tej chwili firmy z indeksu S&P500 odnotowują rekordowe przychody poza USA. Średnio ponad 40% ich przychodów jest generowana poza granicami Stanów Zjednoczonych. To wystarczający powód, żeby wywalić ten wskaźnik w dzisiejszym świecie do kosza.

Tymczasem gospodarki z mniejszymi lub mniej rozwiniętymi rynkami kapitałowymi często wykazują sztucznie niskie wskaźniki, ponieważ duże części ich PKB generowane są przez firmy nienotowane, państwowe lub działające w szarej strefie. Więc to już tym bardziej w ogóle… wskaźnik z dupy.

Nie można też pominąć kwestii marż. W ostatnich dekadach zyski korporacyjne jako procent PKB znacząco wzrosły w wielu rozwiniętych gospodarkach, głównie dzięki globalizacji, postępowi technologicznemu i dominacji międzynarodowych koncernów. Wysoki wskaźnik kapitalizacji do PKB może więc po prostu odzwierciedlać wyjątkową rentowność notowanych spółek, a nie zwiastować rynkową katastrofę.

Podsumowując, wskaźnik market cap do PKB to finansowy odpowiednik dyskietek — nostalgiczny i wspaniały do anegdotek, ale zupełnie nieprzydatny w nowoczesnym świecie. Także następnym razem, gdy jakiś random z sieci rzuci Ci tym wskaźnikiem jak asem z rękawa, wiesz, jak go obśmiać.

Polub nas na Facebook!

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.

DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach

CAPE Ratio – Czy przyszłość można wyczytać z historii?

Kolejny na liście, to słynny CAPE Ratio czyli C/Z Shillera. Słynny uwielbiany przez wielu wieszczy apokalipsy „magiczny wskaźnik” rynków, który miał przewidywać przyszłość. Idealny przykład na to, jak coś genialnego w teorii w praktyce bywa… cóż, delikatnie mówiąc, nieco mniej genialne.

Od 2014 roku wskaźnik Shillera świeci czerwonym światłem, twierdząc, iż rynek jest w stanie totalnej bańki. Problem w tym, iż w tym czasie przeżyliśmy jeden z największych rajdów byka w historii i choćby ze dwie i pół bessy.

Gdyby ktoś serio potraktował te ostrzeżenia i uciekł z akcji, ominęłyby go potężne zyski, a wiecie co jest najlepsze? Sam Shiller, widząc, jak jego wskaźnik zaczyna zawodzić, podczas pandemii zrobił zwrot.

Teraz promuje „Excess CAPE Yield” – nową wersję, która uwzględnia rentowność obligacji skorygowaną o inflację. Jak sam stwierdził, w pewnych momentach akcje wydawały się tanie, mimo iż CAPE pokazywało coś innego. Mówiąc wprost: „Ups, mój błąd”. Jednym z głównych problemów wskaźnika CAPE jest to, iż nie bierze pod uwagę fundamentalnych różnic pomiędzy tym, czym indeksy były kiedyś, a czym są dziś.

Wskaźnik ten traktuje indeksy giełdowe, jak statyczne zbiory firm, ale w rzeczywistości składy indeksów – takich jak S&P 500 – ulegają ciągłym zmianom. Dziesięć lat temu wśród największych spółek wchodzących w skład S&P 500 znajdowały się ExxonMobil, General Electric, Procter & Gamble czy Chevron. Dziś ich miejsce zajmują giganty technologiczne takie jak Microsoft, Apple, Amazon, Nvidia i Alphabet (Google).

Porównywanie dzisiejszego CAPE do historycznych wartości jest więc jak porównywanie jabłek do pomarańczy – te same metryki stosowane wobec zupełnie różnych zbiorów danych mogą prowadzić do błędnych wniosków.

Indeksy zmieniają się w czasie

Warto także zwrócić uwagę na to, jak różne fundamenty spółek wpływają na ich wycenę. Poziomy marż, tempo wzrostu, zadłużenie czy zwroty z kapitału mają ogromne znaczenie w kształtowaniu cen akcji, ale CAPE nie uwzględnia tych aspektów i co więcej, te elementy były kompletnie inne rok temu dwa lata temu 5 lat temu i tym bardziej 10 lat temu.

Na przykład wysoki wzrost i kosmiczna marża operacyjna firmy technologicznej, takiej jak Nvidia, może uzasadniać wyższy wskaźnik wyceny w porównaniu do spółki przemysłowej, która działa w znacznie bardziej konkurencyjnym środowisku i ma niższą rentowność.

Nie można także zapominać, iż zmiany w indeksach odzwierciedlają zmiany w strukturze gospodarki. Firmy, które dominowały na rynku dekadę czy dwie temu, często działają w branżach o mniejszym potencjale wzrostu niż dzisiejsi liderzy technologiczni.

CAPE jednak tego nie uwzględnia – porównuje po prostu współczesne dane do historycznych wartości, ignorując, iż firmy z przeszłości miały zupełnie inne modele biznesowe i perspektywy wzrostu, a jako, iż wyceny indeksów są mocno zależne od poziomu wzrostu, marż, rentowności, które w ostatnich dekadach uległy istotnej zmianie, CAPE leci do kosza. Historycznie niższe marże spółek wchodzących w skład indeksu sprawiały, iż wyceny wyglądały na „tańsze”, ale nie oznacza to, iż były lepszą okazją inwestycyjną.

Współczesne spółki technologiczne operują na znacznie lepszych fundamentach, co naturalnie podnosi ich wskaźniki P/E i CAPE – ale też odzwierciedla nową rzeczywistość gospodarczą.

Podsumowując, CAPE nie uwzględnia wielu subtelnych, ale istotnych różni, a porównywanie dzisiejszego CAPE z jego historycznymi wartościami to jak ocenianie wartości nowego iphone na podstawie średniej sprzed lat ceny starej Nokii.

Czujesz różnicę prawda? Porównanie bez uwzględnienia kontekstu i zmian jakościowych, kompletnie mija się z celem. Porównywanie dwóch rzeczy na podstawie samego wskaźnika to jak stwierdzić, iż najtańsza pizza w mieście musi być najlepsza, a ta w ekskluzywnej restauracji to przepłacona bańka. Czasem warto spojrzeć poza cenę – i poza CAPE – żeby zrozumieć, co naprawdę jest w menu i iż za jakość, się czasem płaci.

Dołącz do nas na Twitterze oraz YouTube i bądź na bieżąco!

Sprzedaż akcji przez insiderów – panika czy zwykłe życie?

Lecimy dalej! Insiderzy sprzedający akcje!!! Na pewno wiedzą coś więcej prawda? To czas na panikowanie!!! Wbij sobie do głowy w końcu, iż taki „Insider ma wiele powodów, by sprzedawać akcje, ale tylko jeden, by je kupować: wierzy, iż cena wzrośnie”. Tak powiedział kiedyś Peter Lynch, inwestycyjna legenda i jeden z moich ulubionych inwestorów, a do tego autor kultowej książki „One Up on Wall Street”.

Ten cytat powtarzany jest jak mantra, ale z jakiegoś powodu od razu zapominają o nim wszyscy, gdy tylko pojawiają się nagłówki o masowych sprzedażach akcji przez insiderów. Zamiast racjonalnie spojrzeć na sytuację, inwestorzy wpadają w panikę, jakby prezes właśnie rzucił klucze do biura i uciekł w siną dal.

Sprzedaż akcji przez insiderów brzmi jak coś złowrogiego, prawda? No bo przecież kto lepiej zna firmę niż ci, którzy nią zarządzają? jeżeli oni sprzedają, to pewnie firma tonie, a my powinniśmy uciekać.

Ale rzeczywistość jest często dużo mniej dramatyczna i bardziej przyziemna – insiderzy sprzedają z powodów, które z kondycją spółki często mają kilka wspólnego. Może to być zwyczajny rachunek za wakacje na Malediwach, zakup nowego Porsche, czy po prostu chęć zdywersyfikowania swojego majątku.

No i nie zapominajmy też o tym, jak funkcjonują programy motywacyjne. Wielu dyrektorów otrzymuje pokaźne bonusy w formie akcji. Często sprzedają część tych akcji, by spieniężyć nagrodę, ale… równie często zatrzymują jakąś część, przez co ich całkowity nominalny udział w spółce rośnie. Tak, sprzedają akcje, ale nominalnie mogą być jeszcze większymi udziałowcami niż przed sprzedażą. Ironia, prawda?

Weźmy też pod uwagę tzw. plany 10b5-1 – zautomatyzowane programy, które pozwalają insiderom na regularną sprzedaż akcji w sposób całkowicie odseparowany od wydarzeń w firmie. Te transakcje są zaplanowane z góry i wykonywane automatycznie – niezależnie od tego, czy firma właśnie podpisała kontrakt stulecia, czy ma gorszy kwartał. A jednak każdy raport o sprzedaży akcji insiderów rozchodzi się po mediach z szybkością światła, sugerując inwestorom, iż to koniec świata. Spoiler: nie, to po prostu nudna, rutynowa transakcja.

Insiderzy to też ludzie

I tu dochodzimy do crème de la crème insider sellingu – historii Nicholasa Howleya założyciela i byłego CEO spółki TransDigm, o której swoją drogą możecie przeczytać obszerną analizę w strefie premium na dnarynkow.pl.

Ten człowiek nie tylko zbudował gigantyczną firmę, ale też stał się ikoną – i to mimo tego, że… regularnie sprzedawał akcje swojej spółki. I ten, kto spanikował przy pierwszych sprzedażach, ten frajer, bo transdigm od debiutu urosło średniorocznie 30%.

Gdy na jednym ze spotkań inwestor zapytał go wprost: „Dlaczego mamy wierzyć w pańską firmę, Panie Howley, skoro właśnie sprzedałeś Pan akcje warte miliony dolarów?” Skoro ty nie wierzysz, to dlaczego ja mam wierzyć!!! Howley odpowiedział z uśmiechem: „Może to cię zdziwi, ale jestem tu dla pieniędzy. Moja żona chce dom na plaży. Więc kupię jej dom na plaży. Możesz wierzyć, w co chcesz, ale ja nigdzie się nie wybieram. Mam jeszcze więcej pieniędzy do zarobienia, a jeżeli zechcesz, możesz zarobić je razem ze mną.”

Nie dość, iż kupił dom na plaży, to jeszcze dostarczył inwestorom jedne z najlepszych stóp zwrotu w branży. Historia ta jest doskonałym przypomnieniem, iż sprzedaż akcji przez insiderów nie musi być niczym więcej niż realizacją zysków lub spełnianiem prywatnych zachcianek czy marzeń. Insiderzy to też ludzie a oni są w spółce między innymi też dla pieniędzy. jeżeli w to wątpicie, pomyślcie o tym domu na plaży. Czasem warto spojrzeć poza nagłówki i zapytać: czy ktoś naprawdę ucieka, czy po prostu rezerwuje sobie leżak z widokiem na ocean?

Trzy za nami, ale się rozkręciłem, więc jazda dalej! Cena docelowa!!! Mityczny price target z rekomendacji analityków! Magiczna liczba, którą wielu inwestorów traktuje jak obietnicę lepszego jutra. „Jeśli kupię dziś, a oni mają rację, to za rok moje konto będzie pękało w szwach!”. Tak zaczyna się myślenie w Excelu. Zaczyna, bo często kończy się na rozczarowaniu. Dlaczego? Bo w tym podejściu roi się od błędów.

Raporty analityków i targety cenowe

Cena docelowa wydaje się prosta: wystarczy spojrzeć na liczby, obliczyć procentowy wzrost i voilà – plan na sukces gotowy. Problem w tym, iż za tą prostotą kryje się zaskakująco wiele pułapek.

Przyjrzyjmy się temu bliżej. Cena docelowa to zwykle prognoza na 12 miesięcy – zaledwie chwilowy błysk w perspektywie długoterminowego inwestowania. Traktowanie jej jako wyroczni w długoterminowym inwestowaniu to jak planowanie ubioru na cały rok na podstawie prognozy pogody na wtorek. Może i trafisz z kurtką przeciwdeszczową na ten dzień, ale nie pomoże Ci to przygotować się na nadchodzące zmiany pór roku.

Na giełdzie „pogodą” są krótkoterminowe wahania – kwartalne wyniki, zmiany nastrojów rynkowych, decyzje banków centralnych. Pogoda może się zawsze zmienić. Cena docelowa bardzo często skupia się na tych chwilowych elementach, ignorując szerszy obraz. Tymczasem inwestowanie to bardziej analiza długoterminowych „zmian klimatycznych” – ocena trendów rynkowych, stabilności biznesu czy przewag konkurencyjnych spółki.

Cena docelowa analityków nie jest liderem, który wyznacza kurs akcji – to z reguły bardziej naśladowca, który podąża za rynkową narracją i często ma za zadanie generować obrót dla brokerów. Zdradzę Ci pewien sekret, ale brokerom wszystko jedno czy inwestujesz, czy sprzedajesz. Liczy się po prostu żebyś zrobił cokolwiek.

Historia często wygląda tak, jakby analitycy byli zawsze spóźnieni na każdą imprezę: kurs akcji rośnie, więc podnoszą swoje prognozy, kurs spada, więc obniżają oczekiwania.

Przykłady? Spójrzmy na Meta, Adyen czy Netflix. Każda z tych spółek w ostatnich latach doświadczyła ogromnej zmienności. W czasie krachów ceny docelowe spadały równie szybko, co kursy akcji. Ale kiedy spółki odbudowywały swoją wartość, analitycy zmieniali prognozy jak pies biegnący za patykiem.

Świetnym przykładem jest Meta – po spadkach w 2022 roku cena docelowa była regularnie obniżana, by potem, przy wzroście kursu, wrócić do optymistycznych prognoz. Adyen? tak samo. Netflix? Tak samo. W efekcie cena docelowa nie wyprzedza wydarzeń – jedynie za nimi podąża.

Musisz wiedzieć, jak są tworzone rekomendacje

Ponadto, mało kto jest świadom, jak powstają tego typu targety. Ceny docelowe są często podbijane przez tzw. większy „justified multiple” – czyli wskaźniki wyceny, które analitycy po prostu dostosowują do aktualnego sentymentu.

W praktyce oznacza to, iż jeżeli rynek jest optymistyczny, analitycy uznają, iż dana spółka zasługuje na wyższy wskaźnik P/E, a w gorszych czasach ten wskaźnik magicznie spada. Całość jest niezwykle subiektywna i zależna od aktualnego nastroju, a nie od twardych fundamentów.

Wielu inwestorów patrzy na średnią cenę docelową dla danej spółki, kotwiczy ją w głowie i traktuje ją jako „kompas inwestycyjny”. Problem w tym, iż ta średnia jest po prostu zbiorem prognoz, z których część może być kompletnie nietrafiona.

Jedni analitycy mogą mieć konserwatywne podejście, inni bazują na skrajnie optymistycznych założeniach, a średnia staje się wypadkową tych skrajności – wcale nie „mądrością tłumu”.

Nie zrozumcie mnie źle – warto czytać raporty analityków. Mogą dostarczyć ciekawych informacji o trendach rynkowych, kondycji spółki czy jej konkurentach, ale traktowanie średniej ceny docelowej jako wyroczni inwestycyjnej to droga donikąd. jeżeli coś ma Ci pomóc zarabiać na giełdzie, to głęboka analiza fundamentów, a nie uśredniona liczba, która zmienia się tak szybko, jak rynkowe nastroje.

Inwestowanie to maraton, a nie sprint. Zamiast gonić za ceną docelową, lepiej skup się na budowaniu solidnego portfela na lata. Tegoroczna historia Super Micro Computer, spółki, na której brokerzy i pośrednicy natrzepali poprzez gigantyczny obrót z pewnością kupę kasy, dobitnie potwierdza mój punkt widzenia.

SuperMicro miało wiele historycznych red flagów, takich jak problemy księgowe czy skandale szpiegowskie dla rządu chińskiego. Gdy jednak inwestorzy rzucili się na ich akcje jakby nie było jutra, to w takich chwilach analitycy powinni … studzić ich nastroje? Prawda? Prawda??? Otóż nie. Zasuwali z podwyżkami price targetów jak tylko kurs rósł, czego creme de la creme był target na 1000$ (100$ indeksując o split akcji) od Bofa praktycznie na samym szczycie. Od tego czasu kurs spadł ze 100 do 35.

Inny przykład? Zoom i jakże trafna prognoza Cathie Wood z jej ceną docelową równą 1500$ w 2026 roku.Obecna cena to już nie blisko 300$ z dniu publikacji, ale 4 lata później … 85$. Ale … jeszcze 2026 roku nie mamy więc … kto wie, może Zoom urośnie 17,5 raza w niecałe 2 lata? No wątpię…

Zoom Video Communications (ZM): Dynamika ceny akcji i prognoza ARK Invest na 2026 rok

Adyen: Cena akcji i średni cel cenowy analityków w latach 2020–2024

Meta Platforms: Cena akcji, średni cel cenowy analityków oraz wskaźnik RSI (2020–2024)

Netflix: Cena akcji, średni cel cenowy analityków i wskaźnik RSI (2022–2024)

Nie wierz więc we wszystko, co w bardziej masowych mediach może i brzmi mądrze, bo najczęściej… tylko brzmi, a z prawdą ma kilka wspólnego. Niestety mamy dziś masę osób udających specjalizacje finansowe, które tak naprawdę z finansami i odpowiednim researchem mają kilka wspólnego. No ale czego się nie robi dla klików prawda?

Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://bit.ly/darmowe-akcje-freedom

Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

Porcja informacji o rynku prosto na Twoją skrzynkę w każdą niedzielę o 19:00
67
5
Idź do oryginalnego materiału