Wszystkie kolory nowej kolonizacji Afryki

2 lat temu

Uwaga najpotężniejszych państw globu zaczyna koncentrować się na Czarnym Lądzie, bo jego bogactwa są znów łakomym kąskiem, a stojące na ich straży państwa to byty umowne, łatwe do: zdominowania, kupienia lub likwidacji.

Protekcjonalizm, hipokryzja, wreszcie „zielony kolonializm” – takie określenia przytacza „Bloomberg” w odniesieniu do polityki państw Starego Kontynentu wobec Afryki. Pojawiają się one w tekście opublikowanym 10 lipca, pod wiele mówiącym tytułem „Europe’s Rush to Buy Africa’s Natural Gas Draws Cries of Hypocrisy”[1]. Trzej autorzy Neil Munshi, Paul Burkhardt i William Clowes nie szczędzą w nim gorzkich słów pod adresem bogatej Europy (co przychodził łatwej, pisząc dla amerykańskiego medium), która znów wyprawia się na Czarny Ląd po tamtejsze bogactwa naturalne. Dzieje się tak z powodu najazdu Rosji na Ukrainę i coraz bardziej realnej groźby odcięcia Starego Kontynentu od dostaw rosyjskiego gazu zimą.

Budząca strach wizja potrafiła zmotywować do działania przywódców tych państw, których energetyka i przemysł są najbardziej uzależnione od błękitnego paliwa. Już w kwietniu 2022 r. premier Włoch Mario Draghi wyprawił ministra spraw zagranicznych Luigiego Di Maio oraz prezesa koncernu energetycznego ENI Claudio Descalzi do Kongo i Angoli. Głównym celem ich podróży było zainicjowanie stałej współpracy przy wydobyciu gazu ziemnego w tych krajach oraz przy jego dostawach do Włoch. Draghi natomiast osobiście udał się do Algierii, gdzie podpisał umowę z prezydentem Abd al-Madżid Tabbunem, dotyczą znaczącego zwiększenia zakupów błękitnego paliwa, pochodzącego z tamtejszych złóż[2]. Dzięki temu po unijnym szczycie szefów rządów 24 czerwca 2022 r. premier Włoch podczas konferencji prasowej mógł się chwalić osobistym sukcesem.

„Kroki, które wprowadziliśmy, zaczynają przynosić rezultaty” – mówił. „Uzależnienie (Włoch – przyp. aut.) od rosyjskiego gazu, które w zeszłym roku było na poziomie 40 procent, wynosi dziś 25 procent” – podkreślał z dumą Draghi[3].

Mniej powodów do zadowolenia miał w tym samym czasie Olaf Scholz. Kanclerz Niemiec też peregrynował po Czarnym Lądzie, by spotkać się z przywódcami zasobnych w złoża gazu Senegalu i Nigru[4]. Jednak, żeby łatwo trafiał on do Niemiec, potrzebna jest sieć gazociągów lub gazoportów. Tymczasem Berlin tak uzależnił się od paliwa z rosyjskich rurociągów, iż zaniechano budowy alternatyw dla nich. Cała infrastruktura, umożliwiająca Niemcom sięgniecie po gaz z Afryki, dopiero musi powstać. Jednak wygląda na to, iż to już tylko kwestia czasu.

Biali kolonizatorzy

Najnowsze działania rządów Niemiec i Włoch to jedynie ułamek zainteresowania Afryką, jakie się z miesiąca na miesiąc nasila. „Bloomberg”, jako przykład tego przytacza idące w dziesiątki miliardów dolarów inwestycje koncernów (także amerykańskich): Exxon Mobil, BP i Shell w przygotowanie do eksploatacji złóż gazu, znajdujących się na terenie: Mauretanii, Tanzanii, Mozambiku i Senegalu[5]. Jednak zdaniem Munshi, Burkhardta i Clowesa, autorów wspomnianego już tekstu, w kooperacji tej nie ma mowy o równych prawach.

Budowa gazociągu Ajaokuta-Kaduna-Kano w Nigerii, źródło: naija247news.com.

„UE chce importować jak najwięcej afrykańskiego gazu, ale nie chce finansować projektów, które pozwoliłyby najbiedniejszemu kontynentowi świata spalać więcej paliwa w tamtejszych krajach” – piszą. Rzecz idzie o to, iż pod hasłem polityki klimatycznej Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy oraz Europejski Bank Inwestycyjny zaprzestały kredytowania lub dofinansowania inwestycji służących wykorzystywaniu paliw kopalnych. Ich śladem podążyły banki prywatne. W efekcie państwa afrykańskie nie posiadają środków, by móc u siebie wybudować elektrownie zasilane gazem, węglem lub ropą naftową. choćby w przypadku rurociągu nie dostaną na niego kredytu w instytucji finansowej umocowanej w świecie Zachodu. Mogą więc zapomnieć o zwiększeniu u siebie produkcji prądu. No, chyba iż zdecydują się na zakup siłowni wiatrowych lub paneli słonecznych. Natomiast paliwa kopalne z miejscowych złóż płynął coraz szerszym strumieniem do Europy.

Paradoks owego „zielonego kolonializmu” autorzy „Bloomberg” ukazują na przykładzie nigeryjskiej wyspy Bonny, gdzie znajdują się ogromne zakłady LNG, skraplające gaz ziemny, kupowany głównie przez: Portugalię, Francję i Hiszpanię. Jednocześnie w położonym nieopodal mieście Bodo prąd wytwarzają małe generatory zasilane ropą, którą mieszkańcy… kradną ze składów i rurociągów, będących własnością: brytyjsko-holenderskiego Shella, włoskiej Eni i francuskiego TotalEnergies. Gdyby nie kradli, musieliby nauczyć się żyć bez energii elektrycznej. O powstaniu elektrowni gazowej, zasilanej z tamtejszych złóż nie powinni choćby marzyć, choć Nigeria posiada 3 proc. potwierdzonych światowych rezerw gazu.

Ten stan rzeczy wzbudza ostatnio protesty afrykański polityków. „Nie mogą przyjść i powiedzieć: »Potrzebujemy waszego gazu, kupimy wasz gaz i zabierzemy go do Europy«. Muszą nam coś dać w zamian” – ogłosił na początku lipca 2022 r. minister energetyki Gwinei Równikowej Gabriel Obiang[6]. Jednak Europa, nagle odrywana od rosyjskich surowców, dysponuje tak gigantycznymi funduszami, iż trudno by oparły się im osoby rządzące na Czarnym Lądzie. Zwykle są to dożywotni prezydenci, którzy wraz ze swym otoczeniem przywykli dbać jedynie o własne dobro i niezbyt chętnie dzielą się bogactwem z poddanymi. Wizja dostępu do miliardów euro uczyni ich gotowymi na wszystko, byle tylko je posiąść.

Jaka może być skala przepływu gotówki w ręce afrykańskich przywódców, ukazuje proste porównanie. w tej chwili wedle danych OPEC w Afryce wydobywa się rocznie ok. 235 mld metrów sześciennych błękitnego paliwa. Z kolei Polski Instytut Ekonomiczny określił, iż w 2020 r. kraje UE zużyły ogółem 394 mld metrów sześciennych gazu. Z czego ok. 140 mld sprowadzono z Rosji[7]. Jednocześnie w ciągu nieco ponad dekady wedle PIE kraje afrykańskie są w stanie zwiększyć wydobycie gazu ziemnego do ok. 470 mld metrów sześciennych rocznie[8]. To oznacza zdolność choćby całkowitego zaspokojenia europejskich apetytów na ten surowiec.

Wszystko jest tylko kwestią stworzenia koniecznej infrastruktury w postaci: nowych odwiertów, gazociągów, terminali LNG, gazoportów itd. oraz zapewniania jej bezpieczeństwa. Przeszłość pokazuje, iż jeżeli na jakieś dobro powstało olbrzymie zapotrzebowanie, a zainteresowani nim dysponują kapitałem oraz są zdeterminowani, żeby je pozyskać, wówczas nie ma przeszkód nie do pokonania. Trzeba też pamiętać, iż na gazie ziemnym zasoby Czernego Lądu się nie kończą. Znajdują się tam równie bogate złoża ropy naftowej, pokłady niezbędnego dla reaktorów jądrowych uranu, a także litu i kobaltu. Bez dostępu do tych ostatnich pierwiastków, nie da się w tej chwili wytwarzać baterii oraz akumulatorów i w konsekwencji tego – również aut elektrycznych. Gaz to jedynie pierwszy precedens, za którym w naturalny sposób muszą pójść kolejne, w momencie gdy Rosja, a także Chiny przestają być rezerwuarem surowcowym dla państw Zachodu.

Jednak w tym miejscu zaczyna się – nie tylko dla Starego Kontynentu – najważniejszy problem. Chiny i Rosja już wcześniej same zainteresowały się Afryką. Przyglądać się temu bezczynnie nie zamierzają również Stany Zjednoczone. jeżeli wszyscy konkurenci okażą się coraz bardziej zdeterminowani, to ruszający właśnie wyścig po bogactwa Czarnego Lądu, może przynieść znów upadek wielu afrykańskich państw. Przekształcając je gwałtownie w kolonie mocarstw z innych kontynentów

Wspomnienia z Czarnego Lądu

„W ostatnim ćwierćwieczu XIX w. miały miejsca wydarzenia, które zmieniły oblicze Afryki. Można je zrozumieć tylko wtedy, gdy prześledzi się ich początek i rozwój poza tym kontynentem” – zapisali w „Dziejach Afryki po 1800 roku” Ronald Oliver i Anthony Atmore[9]. „ W 1879 r. ponad 90 proc. kontynentu znajdowało się pod rządami Afrykanów. W 1900 r. cała Afryka, z wyjątkiem małego skrawka, była rządzona przez mocarstwa europejskie” – podkreślają. Jak gigantyczna była to zmiana, można sobie uświadomić dopiero wówczas, gdy prześledzi się wcześniejszą historię. Od czasów starożytnych Czarny Ląd przyciągał zainteresowanie mocarstw z ościennych kontynentów. Swoje kolonie, a także faktorie handlowe i osady zakładali na nim m.in.: Rzymianie, Chińczycy, Arabowie, potem: Hiszpanie, Portugalczycy, Anglicy, Francuzi, Holendrzy etc. Mimo to przez tysiące lat ekspansja dotyczyła jedynie najbardziej atrakcyjnych miejsc na wybrzeżach Afryki. Poza nim lokalne państwa i plemiona zachowywały niezależność i chętnie kooperowały z przybyszami. Acz przez wieki najbardziej dochodowym towarem eksportowym, dostarczanym przez kraje afrykańskie byli niewolnicy. Nikt też w Europie nie palił się do podboju siłą Czarnego Lądu. Jeszcze w 1865 r. powołana w Izbie Gmin specjalna komisja do spraw Afryki zaleciła zlikwidowanie na jej terytorium wszelkich, brytyjskich kolonii. Jak wyliczono, utrzymanie ich przynosiło dużo więcej strat niż korzyści. Rekomendowano pozostawienie jedynie dwóch baz floty wojennej w okolicach Sierra Leone oraz Freetown, by tak zachować kontrolę nad szlakami morskimi. Ten długotrwały i wydawało się niezmienny stan równowagi prysł nagle po 1880 r., acz ściślej mówiąc – zaczął upadać jak kolejne kostki domina. Pierwsza dotyczyła najważniejszych szlaków komunikacyjnych. W bankrutującym Egipcie w czerwcu 1882 r. wybuchło powstanie, skierowane przeciwko brytyjskim i francuskim „doradcom” nadzorującym miejscowy rząd, zmuszony ratować finanse kraju. Tłum Egipcjan linczował każdego białego, złapanego na ulicach Kairu. Już to wzburzyło Londyn, acz bardziej groźba przejęcia przez lokalne władze Kanału Sueskiego. Dla Imperium Brytyjskiego stanowiło rzecz nie do pomyślenia, by mogło utracić kontrolę nad najważniejszą dla niego drogą morską do Indii. Przerzucony przez Royal Navy korpus ekspedycyjny łatwo rozbił egipskie wojska, po czym premier William Gladstone 13 stycznia 1883 r. ogłosił, iż Wielka Brytania przejmuje kuratelę nad Egiptem: „do momentu, gdy zapanuje w kraju spokój”. Tworzenie administracji okupacyjnej przez brytyjskich urzędników jasno pokazywało, iż Londyn nie zamierza gwałtownie opuszczać podbitego kraju. Wówczas kanclerz Otto von Bismarck, choć wcześniej uważał kolonizację Czarnego Lądu za marnotrawstwo pieniędzy, ogłosił, iż Niemcy biorą pod swój protektorat cztery odległe od siebie regiony Afryki: Togo, Kamerun, Afrykę Wschodnią i Afrykę Południowo-Wschodnią. Tak stwarzając wrażenie, iż II Rzesza zamierza pokusić się o podbój całego Czarnego Lądu. W Londynie i Paryżu zawrzało. Strach przed niemiecką dominacją sprawił, iż oba konkurencyjne mocarstwa zaczęły słać w głąb Afryki zbrojne ekspedycje. Żołnierze anektowali kolejne terytoria, brutalnie tłumiąc opór miejscowych plemion. Po czym w szaleńczym tempie budowano linię kolejową, żeby móc gwałtownie przerzucać wojska i utrzymywać w ten sposób kontrolę nad nowymi koloniami. Przy okazji odkrywano cenne bogactwa, dające szansę, a to, by ekspansja stała się opłacalna. Z głębi lądu do portów zaczęto przewozić koleją: złoto, diamenty drewno, kakao, kauczuk. Te zdobycze uzasadniały dalszą ekspansję. Acz jak zauważają Ronald Oliver i Anthony Atmore: „Państwa europejskie podzieliły ten kontynent głównie po to, żeby zyskać pewność, iż konkurenci nie zamkną im dostępu do regionów, które mogą okazać się cenne w przyszłości. Ważne było dla nich posiadanie, nie rozwój”. Dziś rozwój ekonomiczny i posiadanie surowców bardzo mocno idą ze sobą w parze. Zaś kluczem do obu źródeł bogactwa staje się Afryka.

Żółty szlak

Paradoksalnie stan równowagi w Afryce, który właśnie zaczął się chwiać, znów mają szansę obalić Niemcy. Berlin zresztą nie ma innego wyjścia, jeżeli Rosja na trwałe przestanie być dla niego zaufanym partnerem surowcom. Jedyna, tania alternatywa znajduje się na wyciągnięcie ręki na Czarnym Lądzie. Potrzebują jej też gospodarki innych państw UE. Zapotrzebowanie na gaz i promowanie elektromobilności wymusza zabezpieczanie dostępu do surowców, znajdujących się po drugiej stronie Morza Śródziemnego. Jednak Europa pozwoliła, by znacząco wyprzedziło ją Państwo Środka. Pekin już w 2000 r. powołał do życia FOCAC (Forum on China-Africa Cooperation), zapraszając do niego rządy afrykańskich krajów. Następnie stopniowo wchodził w rolę kluczowego bankiera i inwestora na Czarnym Lądzie. Chińskie pieniądze służyły przede wszystkim do rozbudowy infrastruktury ułatwiającej wydobycie, transport i wywóz surowców. Dzięki temu powstawały nowe: drogi, linie kolejowe, porty[10].

Mapa Jedwabnego Szlaku, tygodnikprzeglad.pl

Ekspansja Chin wyraźnie przyśpieszyła po 2013 r. za sprawą wypromowanego przez prezydenta Xi Jinpinga projektu „Jeden Pas i Jedna Droga” (One Belt, One Road, OBOR) nazwanego potocznie nowym Jedwabnym Szlakiem.

„W połowie 2015 roku Chiński Bank Rozwoju, jedna z czołowych instytucji finansowych kraju, oświadczył, iż zarezerwował 890 miliardów dolarów na około 900 projektów, głównie w sferach transportu, infrastruktury i energetyki” – opisuje, w książce „Nowe jedwabne szlaki. Teraźniejszość i przyszłość świata” Peter Frankopan. „Zamorską odnogę projektu pomyślano celowo tak, aby uwzględniała państwa położone na wschodnim wybrzeżu Afryki, a choćby dalej” – dodaje[11].

Efekty podboju Afryki przy użyciu juanów zyskały nazwę „chińskiej dyplomacji pułapki zadłużeniowej”. Wedle danych przytaczany przez Johns Hopkins University w latach 2000–2019: „chińscy finansiści podpisali 1141 zobowiązań kredytowych o wartości 153 mld USD z rządami afrykańskimi i ich przedsiębiorstwami państwowymi”[12]. jeżeli dłużnik zalega ze spłatami, wówczas kredytodawca przejmuje na własność, gwarantowany w umowie zastaw. W grę wchodzą złoża surowców, linie kolejowe lub morskie porty. Od czterech lat trwa spór między Kenią a chińskim Eximbank, czy ów ma prawo przejąć port w Mombasie, najważniejszy dla wschodniego wybrzeża Afryki. Roszczenie wynika z tego, iż Kenia zalega ze spłatą 3,6 mld USD pożyczki kolejowej[13].

Podobne problemy dotyczą już ponad 20 afrykańskich państw, zadłużonych po uszy w instytucjach finansowych Państwa Środka. Pekin nie zapomina też, iż siłę ekonomiczną należy wesprzeć militarną.

„Strategicznym partnerem Chin w Afryce Wschodniej stało się Dżibuti, położone w rogu Afryki, które jest jednym z najmniejszych państw afrykańskich. W lipcu 2017 roku Chiny otworzyły tam swoją pierwszą poza Azją zagraniczną bazę wojskową, która pozwala na dyslokację tam 10 tys. żołnierzy w okresie do 2026 roku” – zauważają Eugeniusz Gostomski i Tomasz Michałowski w analizie „Ekspansja inwestycyjna Chin w Afryce” [14].

Tym sposobem Państwo Środka stara się kontrolować Zatokę Adeńską, stanowiącą początek szlaku morskiego do Chin, a zarazem trzymać w swym ręku etiopską wymianę handlową. Odbywa się ona głównie za pośrednictwem portu w Doraleh (Dżibuti), do którego prowadzi z Etiopii, licząca sobie ponad 730 km linia kolejowa. Powstała ona oczywiście za chińskie pieniądze i jest dziełem chińskich firm, podobnie jak wiele innych dróg żelaznych, ułatwiających Państwu Środka rozszerzanie swych wpływów.

„Do tej pory zbudowano ponad 6000 kilometrów linii kolejowych na kontynencie w ramach współpracy chińsko-afrykańskiej” – donosił dziennik „China Daily” w listopadzie 2021 r. „W przyszłości Afryka planuje zbudować 12 000 km nowych linii kolejowych” – podkreślano[15]. Nie wspominając jednak, iż po zakończeniu inwestycji Chiny niezwykły przekazywać nad nią kontroli miejscowemu rządowi, a raczej stopniowo same przejmować kontrolę nad nimi.

Brunatna siła

Zarówno kraje Unii Europejskiej, jak i Chiny są skazane na import gazu, ropy naftowej oraz wielu tych samych surowców kopalnych. choćby przy najlepszych chęciach muszą więc ze sobą na terenie Afryki ostro konkurować. Zwłaszcza iż dobrych chęci, niezbędnych do współpracy już adekwatnie nie widać. Tymczasem w tym samym wyścigu wystartował jeszcze jeden, groźny konkurent. Wprawdzie Rosji nie brakuje własnych surowców, ale najwyraźniej zamierza ona za wszelką cenę utrzymać pozycję ich głównego dostawcy i dystrybutora. Wprawdzie Kreml nie dysponuje możliwościami finansowymi choćby w ułamku porównywalnymi z europejskim lub chińskimi, ale tą słabość stara się niwelować przy pomocy narzędzi militarnych oraz brutalnej siły.

„Rosyjska inwazja na Ukrainę uwypukliła, do czego Władimir Putin jest gotów się posunąć, aby rozszerzać wedle swego wyobrażenia interesy Rosji poza granicami kraju. Podczas gdy świat skupia się na najnowszej agresji Rosji w Europie, kraje Zachodnie nie mogą stracić z oczu szerszej strategicznej konfrontacji, która ponownie pojawiła się z Rosją w ostatnich latach w całej Afryce” – ostrzega raport pt: „Security, Soft Power, and Regime Support: Spheres of Russian Influence in Africa” opublikowany przez Tony Blair Institute for Global Change w marcu 2022 r.[16] Grupa autorów, która go przygotowała, wyróżniła dwa główne sposoby pozyskiwania sobie przez Moskwę afrykańskich państw oraz w następnym kroku zdobywania dostępu do ich złóż surowcowych. Pierwszym są dostawy taniej broni dla wojsk najbardziej okrutnych satrapów, mających na sumieniu wiele zbrodni i z tego powodu wykluczanych przez państwa demokratyczne ze społeczności międzynarodowej.

„Na przykład, po tym, jak USA wycofały się z porozumienia z rządem Nigerii w 2014 r., aby dostarczyć krajowi kontyngent śmigłowców szturmowych z powodu obaw o prawa człowieka, Rosja zawarła umowę z Nigerią na sześć śmigłowców Mi-35” – piszą autorzy raportu.

Jednak skuteczniejszym sposobem osiągania celów okazuje się świadczenie usług, określanych terminem PMC (Private Military Company), co nadzoruje związany od lat z prezydentem Rosji prywatny przedsiębiorca Jewgienij Prigożyn. Wedle Blair Institute for Global Change obecność rosyjskich najemników odnotowuje się w rosnącej liczbie afrykańskich krajów.

„W latach 2014–2018 aktywność Rosji w zakresie PMC w Afryce wzrosła ponad trzykrotnie. W Sudanie Grupa Wagnera szkoli siły szybkiego reagowania w regionie Darfuru i personel wojskowy armii będącej na rozkazach reżimu byłego prezydenta Omara al-Baszira. Podobne rozmieszczenia PMC odnotowano w Libii w celu wsparcia Libijskiej Armii Narodowej (LNA) Chalify Haftara, w Republice Środkowoafrykańskiej, gdzie setki wagnerowców przybyły w 2018 r., aby strzec złóż diamentów, szkolić armię i zapewnić ochroniarzy dla prezydenta Faustina Archange Touadéra, a ostatnio w Mali, gdzie Francja ogranicza operacje antyterrorystyczne. W grudniu 2021 roku wagnerowcy zostali wysłani do Mali, aby wesprzeć tymczasowy rząd wojskowy i zabezpieczyć kontrakty na zasoby naturalne w tym kraju – po wycofaniu francuskich żołnierzy” – wyliczają autorzy raportu[17].

Grupa Wagnera zaangażowana jest m.in. w Syrii, Libii i na Ukrainie, a ostatnio także w Mali i Republice Środkowoafrykańskiej, źródło: gospodarka.dziennik.pl

Kolejną „zdobyczą” może okazać się Kamerun, z którym 12 kwietnia 2022 r. Kreml podpisał umowę o współpracy wojskowej. Tam, podobnie jak gdzie indziej w Afryce, za militarne wsparcie rosyjskich PMC lokalni dyktatorzy płacą zgodą na przejmowanie przez wagnerowców praw do eksploatacji złóż: złota, platyny i diamentów. Dorzucając do tego uran oraz kobalt i lit. Wydobycie tych bogactw okazuje się mniejszym problemem od ich sprzedaży, przy jednoczesnym zachowaniu nad nią kontroli. Stąd najprawdopodobniej coraz większe zainteresowanie Kremla Sudanem. Od 20 lat Rosja jest głównym dostawcą broni do tego kraju, a od 2018 r. stacjonuje tam co najmniej jedna kompania wagnerowców. „1 grudnia (2021 – przyp. aut.) Rosja podpisała porozumienie z Sudanem pozwalające jej stworzyć w Port Sudanie punkt zabezpieczenia materiałowo-technicznego” – donosił w swym raporcie Ośrodek Studiów Wschodnich. „Porozumienie zakłada, iż punkt będzie dysponował systemem obrony powietrznej oraz walki radioelektronicznej. Personel bazy i członkowie rodzin mają cieszyć się immunitetem dyplomatycznym, a działalność związana z jej funkcjonowaniem nie będzie podlegać opodatkowaniu i zostanie zwolniona z jakichkolwiek opłat celnych” – dodają autorzy raportu[18]. Tym sposobem Rosja zyskuje w Afryce eksterytorialne „okno na świat” i może przez nie wwozić lub wywozić, co tylko zechce.

Tęczowy wyścig

Najmniejsze dotąd zainteresowanie dla Afryki wykazywały Stany Zjednoczone. Jednak konieczność konkurowania z Chinami i powstrzymywania ekspansji militarnej Rosji sprawiają, iż Waszyngton nie może stać z boku. Jednak administracja Joe Bidena najwyraźniej chce uniknąć powtórzenia błędu, jaki popełnił prezydent George Bush senior, wysyłając do Somalii w 1992 r. 28 tys. żołnierzy w misji pokojowej pod sztandarami ONZ. gwałtownie uwikłali się oni w niekończące się walki z miejscowymi bandami i oddziałami partyzanckimi. Czego ukoronowaniem była katastrofalna akcja w Mogadiszu, stanowiąca potem kanwę sławnego filmu Ridleya Scotta „Helikopter w ogniu”. Od tego momentu Amerykanie bardzo niechętnie wysyłają swych żołnierzy na Czarny Ląd. Zamiast tego w czerwcu 2021 r. prezydent Biden na szczycie G-7 ogłosił inicjatywę Build Back Better World w uproszczeniu „B3W”. Stany Zjednoczone w jej ramach zamierzają wypierać z Afryki chińskie wpływy, oferując tamtejszym krajom środki finansowe na rozbudowę infrastruktury oraz różnego rodzaju inwestycje[19]. Pekin zareagował wręcz błyskawicznie, przystępując miesiąc później do promowania istniejącej od 2018 r. Afrykańskiej Kontynentalnej Strefy Wolnego Handlu (AfCFTA) i obiecując jej różnorodne wsparcie ekonomiczne[20]. Najwyraźniej tak starając się ustanowić swój protektorat nad jak największą grupą państw z Czarnego Lądu.

Mamy zatem kontynent, na którym od około 2013 r. trwa szeroko zakrojona ekspansja Państwa Środka. Po 2015 r. w konkretnych państwach swoją dominację próbuje ustanowić Rosja. Z kolei wiosną 2022 r. rozpoczął się gorączkowy wyścig państw Unii Europejskiej do afrykańskich złóż paliw. Na to, by jedynie się temu przeglądać, nie mogą sobie pozwolić Stany Zjednoczone, bo sukcesy Chin i Rosji grożą osłabieniem ich światowej pozycji. Muszą więc budować swoje strefy wpływu, co sprawi, iż w Afryce zrobi się aż gęsto od obecności mocarstw z innych kontynentów.

Gdy pod koniec XIX w. rozpoczął się wyścig po afrykańskie kolonie, gwałtownie zagroził on wybuchem wojny w Europie. Żeby jej zapobiec, kanclerz Otto von Bismarck w 1884 r. zwołał w Berlinie międzynarodowy kongres, zapraszając nań przywódców państw zainteresowanych Czarnym Lądem. Podczas obrad, przy użyciu mapy, linijki i ołówka udało się politykom wynegocjować strefy wpływów. Dokonując rozbioru całej Afryki i unikając przy tym światowej wojny. Tym razem takie rozwiązanie nie wchodzi w grę. Wyścig po bogactwa Czarnego Lądu może więc tylko przyśpieszać i się zaostrzać. Natomiast adekwatnie bezbronnym, afrykański państwom z czasem pozostanie rola statystów lub jego ofiar.

Idź do oryginalnego materiału