Najnowsza ustawa (która to już z kolei…) procedowana przez parlament Wielkiej Brytanii, ma umożliwić nieskrępowane przywłaszczanie sobie kryptozasobów obywateli przez rząd. Jak zawsze, dla ich własnego dobra!
Znane przysłowie mówi, iż dla osoby trzymającej młotek każdy problem do rozwiązania wygląda jak wystający gwóźdź, w który należy tłuc. Z podobnego założenia zdaje się wychodzić półświatek brytyjskich rządowych biurokratów, dla których każdy problem ma jedno możliwe i jedno konieczne rozwiązanie – jeszcze więcej władzy i kontroli dla rządu (czyli dla nich). Ergo, but jeszcze mocniej wciskający twarz człowiekowi w błoto.
„Niczyje zdrowie, wolność ani mienie nie są bezpieczne, kiedy obraduje parlament”
~ Mark Twain
Jak coś jest niemożliwe, to uchwalimy, żeby było możliwe
Ostatnie wiadomości z Wielkiej Brytanii zaczynają bowiem przypominać powtarzającą się, nużącą – choć dla przeciętnego poddanego korony raczej przerażającą – wyliczankę: zakazać, nakazać, zabrać, wymusić, skonfiskować… Na co tym razem wpadli szlachetni słudzy społeczeństwa w pogoni za przyprawiającą ich o drżenie zwieraczy wizją dyrygowania i nadzorowania każdej dziedziny życia?
Otóż najnowszy legislacyjny wymaz z Westminsteru – Economic Crime and Corporate Transparency Bill – ma w założeniu doprowadzić do tego, aby rządowi było równie łatwo wywłaszczać i okradać ludzi z kryptowalut, co z normalnych dóbr ruchome i nieruchome. Gniot ów postuluje zatem, aby przedstawiciele państwa mogli w bolszewickim stylu konfiskować dowolną rzecz, która pomogłaby im położyć ręce na cyber-zasobach obywatela – przedmioty fizyczne, oprogramowanie, własność intelektualną, etc.
Działające w Wielkiej Brytanii firmy działające na rynku krypto miałyby zostać „autoryzowane” do pomocy i asystowania rządowi w tych działaniach. A co, jeżeli podmioty te wcale tego nie pragną występować w roli rządowych kapusiów i poborców? Żaden problem – odbierzemy licencję i dla dodatkowej satysfakcji jeszcze wlepimy grzywnę.
„Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”
~ Alexis de Tocqueville
W duchu króla Jana
Jak zwykle w takich przypadkach, ustawa nie szuka faktycznego rozwiązania rzekomego problemu, ale „daje władzę” urzędnikom, aby ci go rozwiązali. Albo i nie rozwiązali (bo w końcu kto ich rozliczy) – ale władzę dostają tak czy tak. jeżeli problem pozostanie po staremu, naturalnie nic nie szkodzi – będzie gotowe uzasadnienie do napisania kolejnej ustawy, która znowu „da władzę”.
Te i podobne działania – np. inna, procedowana właśnie ustawa, która pod pozorem walki z treściami pedofilskimi wprowadza praktyczny zakaz szyfrowania end-to-end, jednocześnie wymuszając powszechną, prewencyjną, ciągłą i totalną kontrolę prywatnych urządzeń elektronicznych w czasie rzeczywistym – coraz bardziej zamieniają niegdyś wspaniałe Królestwo, Land of Hope and Glory, w elektroniczny gułag na podobieństwo orwellowskiego Pasa Startowego Numer Jeden.
To co w następnej kolejności? Waterboarding, głodzenie i elektrowstrząsy tak długo, jak nie wyjawisz rządowi swoich kluczy prywatnych?