Pod koniec 2012 roku za bitcoina płacono zaledwie kilkanaście dolarów, a na początku 2013 roku tylko kilkadziesiąt. prawdopodobnie dlatego James Howells nie strzegł twardego dysku jak oka w głowie. Dziś jedna "moneta" kosztuje około 100 tysięcy dolarówDo poszukiwań bitcoinów chce się włączyć kilka funduszy venture capital, które widzą w tym przedsięwzięciu interes życia. Howells otrzymał dofinansowanie na prowadzenie procesu sądowego z jednego z amerykańskich funduszy hedgingowychSamorządowcy mówią, iż James Howells oddaje się fantazjom, bo próbuje kupić coś, czego rada miasta Newport nie jest w stanie sprzedać
Informatyk James Howells rozpoczął pierwszą rundę batalii prawnej w głośnej sprawie wyrzuconego 11 lat temu dysku z bitcoinami. W sądzie w Cardiff rozpatrywany jest jego pozew przeciwko radzie miasta Newport. Powód domaga się zapłaty 495 milionów funtów, gdyż radni "bezprawnie przetrzymują jego własność" nie zgadzając się na przeszukanie lokalnego wysypiska w celu znalezienia zguby. Samorządowcy ripostują, iż każdy, kto wyrzuca do śmieci jakiś przedmiot, z tą chwilą przestaje być jego właścicielem. Podnoszą też argument o braku pewności, czy dysk rzeczywiści trafił na składowisko Docksway wskazywane przez Howellsa.
W 2013 roku James Howells robił porządki w swoich szufladach. Do jednego z worków włożył twardy dysk zawierający 8 tysięcy bitcoinów. Worki wyrzuciła jego ówczesna partnerka życiowa. Kobieta oświadczyła ostatnio, iż osobiście zawiozła śmieci na miejskie wysypisko. Mężczyzna pomyłkę odkrył dopiero kilka miesięcy później. Przedmiot ewentualnych poszukiwań ma ogromną wartość. Gdyby "monety" odnalazły się, można by je sprzedać za 800 milionów dolarów. Tyle są warte przy obecnym kursie (około 100 tysięcy dolarów).
Robota dla robotów
Na wysypisku w Newport do przekopania jest ponad 110 tysięcy ton odpadów. James Howells twierdzi, iż zapoznał się ze zdjęciami lotniczymi i doszedł do wniosku, iż zagubionego dysku należy szukać na terenie o powierzchni 200 metrów kwadratowych i głębokości 15 metrów. Nadał temu miejscu nazwę "Komórka2 - Obszar2".
Brytyjczyk od dawna deklaruje, iż gdy zguba się znajdzie, to dla siebie zachowa około 30 proc. bitcoinów. Reszta trafiłaby głównie do poszukiwaczy "skarbu". W tym gronie mają być między innymi: inżynierowie NASA zajmujący się odzyskiwaniem danych, wybitni prawnicy, a także były szef wydziału gospodarki odpadami. Do poszukiwań chce się włączyć kilka funduszy venture capital, które widzą w tym przedsięwzięciu interes życia. Trzeba tu dodać, iż Howells otrzymał dofinansowanie na prowadzenie procesu sądowego od jednego z amerykańskich funduszy hedgingowych.
Zdesperowany informatyk w 2022 roku przedstawił oryginalny pomysł. Zapowiedział, iż do szukania "igły w stogu siana" zatrudni psy-roboty i inne maszyny sortujące śmieci. Realizacja przedsięwzięcia planowanego na 9-12 miesięcy miałaby kosztować 10 milionów funtów. Odpady miałyby być przeglądane przez ludzi z udziałem sztucznej inteligencji w specjalnej odizolowanej jednostce postawionej obok wysypiska. Prace nadzorowałoby kilku ekspertów z branż zarządzania surowcami wtórnymi i odzyskiwania danych cyfrowych.
Wykorzystywane byłyby robo-psy (cena każdego to około 75 tysięcy dolarów), które miałyby działać jednocześnie jako kamery bezpieczeństwa. Posłużono by się także monitoringiem przemysłowym do skanowania podłoża w poszukiwaniu dysku. Howells wymyślił choćby imiona dla dwóch robo-psów. Jeden miałby się nazywać Satoshi na cześć twórcy bitcoina, a drugi Hal - od osoby, która jako pierwsza otrzymała przelew w kryptowalutach.
Specjaliści ostrzegają jednak, iż nie ma pewności czy twardy dysk od wielu lat przygniatany kolejnymi warstwami odpadów będzie działał. Zależy to od stanu części nazywanej talerzem, czyli elementu, który przechowuje dane. Howells twierdzi, iż jeżeli talerz nie okaże się pęknięty, to istnieje 80-90 proc. szans na odzyskanie bitcoinów.
Radni odmawiają negocjacji
James Howells miał nadzieję, iż lokalne władze pozwolą mu na zorganizowanie technologicznie zaawansowanych poszukiwań zawieruszonego w górach śmieci "skarbu". Jednak rada miasta Newport, zdominowana przez przedstawicieli Partii Pracy, od 11 lat konsekwentnie nie pozwala mu na prowadzenie na wysypisku jakichkolwiek działań. - Nie mamy o czym rozmawiać z panem Howellsem. Jego propozycje stwarzają znaczne ryzyko ekologiczne, którego nie możemy zaakceptować - powtarzali często przedstawiciele rady.
Rzecznik władz Newport nie pozostawił żadnych wątpliwości i oświadczył: "Od 2013 roku wielokrotnie kontaktowano się z radą miasta w sprawie możliwości odzyskania sprzętu informatycznego, który rzekomo zawiera bitcoiny i który może, ale nie musi, znajdować się na naszym wysypisku śmieci. Rada zawsze powtarzała panu Howellsowi, iż nie są możliwe prace wykopaliskowe i iż miałyby one negatywny wpływ na środowisko naturalne".
Rzecznik przypomniał też, iż rada miasta jest jedynym organem uprawnionym do prowadzenia działań na terenie składowiska odpadów. Dodał, iż władze Newport bardzo jasno i konsekwentnie informowały, iż w tej sprawie nie mogą pomóc panu Howellsowi.
Kilka miesięcy temu odpowiadając na te argumenty właściciel utraconego dysku zapewniał, iż jego plany obejmują także budowę elektrowni słonecznej lub wiatrowej, która po zakończeniu poszukiwań miałaby zostać uruchomiona na szczycie wysypiska.
Z kolei w najnowszym pozwie sądowym zaoferowano miastu pomoc w modernizacji wysypiska śmieci. Członkowie zespołu Howellsa twierdzą bowiem, iż od 2020 roku narusza ono przepisy ochrony środowiska ze względu na wysoki poziom szkodliwych substancji, takich jak arsen, azbest i metan.
Obietnica czy łapówka?
James Howells w styczniu 2021 roku zaoferował miastu 25 proc. wartości utraconej kryptowaluty. Kiedy notowania bitcoina wzrosły, zmniejszył propozycję do 10 proc. Informatyk deklarował, iż z puli odnalezionych bitcoinów skorzysta także każdy z mieszkańców Newport i otrzyma kilkadziesiąt funtów na głowę. - Obiecałem, iż jeżeli uda nam się odzyskać "monety", to rozdam ich część zwykłym mieszkańcom miasta. Chcę to zrobić, gdyż choćby gdybym przez resztę życia pracował na etacie, to i tak nigdy nie zbliżyłbym się do kwoty, która jest na zagubionym twardym dysku - zapewniał Howells.
W pierwszym dniu rozprawy w sądzie w Cardiff przedstawiciel rady miasta ofertę skierowaną do samorządowców nazwał próbą przekupienia ich, wręcz łapówką. Dodał też, iż James Howells oddaje się fantazjom, bo próbuje kupić coś, czego rada nie jest w stanie sprzedać.
Jacek Brzeski