Wojewoda pomorski zapowiada, iż do budowy elektrowni atomowej w miejscowości Lubiatowo-Kopalino może – wbrew planom – wcale nie dojść. Oficjalnym powodem jest troska o „środowisko”. Może to spowodować wykolejenie całego programu rozwoju energetyki jądrowej.
Beata Rutkiewicz, wojewoda pomorski, twierdzi, iż lokalizacja elektrowni atomowej, która miała być budowana w Lubiatowie-Kopalinie, powinna ulec zmianie ze względów „ekologicznych”. Informacja, którą pierwszy przekazał Dziennik Bałtycki, jedynie z pozoru jest formalnością.
Formalność ta może bowiem oznaczać faktycznie zaoranie planów budowy elektrowni jądrowej. A te są już zaawansowane. W maju 2023 roku zawarto umowę z konsorcjum, złożonym z Polskich Elektrowni Jądrowych, Bechtel oraz Westinghouse. Te ostatnie amerykańcy potentaci na rynku energii jądrowej. Wedle zapisów umowy, firmy te miały wykonać projekt i wznieść elektrownię atomową, o której mowa. Budowa zaczęłaby się w 2026 roku, zaś elektrownia operacyjna byłaby w 2033 r. w tej chwili realizowane są prace projektowe, a na planowanie i przygotowanie inwestycji wydano już miliony złotych.
Zgodnie z tym, co sugeruje wojewoda, chce ona cofnąć zgodę i rozpocząć procedurę lokalizacji elektrowni w Żarnowcu – 15 km dalej. Pani wojewoda nieco przy tym hamletyzuje, dodając, iż cały czas wsłuchuje się w głosy i rozważa słuszność owej lokalizacji. Faktem jest jednak, iż jakakolwiek zmiana wydanej już decyzji środowiskowej – co zapowiada Rutkiewicz – oznaczać będzie faktycznie rozpoczęcie procesu inwestycji od nowa.
Popiera ją w tym marszałek województwa pomorskiego, Mieczysław Struk. Wskazuje on na raport, który przygotował powołany przez niego zespół. Raport ten zawiera „wątpliwości” co do przyjętej lokalizacji. Zaś jego zastępca, wicemarszałek Leszek Bonna, dodaje, iż budowa byłaby szkodliwa dla miejscowych plaż i interesów turystyki. Raport w tej kwestii miał zostać wysłany do premiera.
Atomowe skutki jądrowej roszady
Informacje z miejsca wzbudziły ogrom kontrowersji, a niekiedy i resentymentów. Pojawiły się głosy, które sugerują niechęć w tej chwili rządzącej ekipy do kontynuowania projektu, który zainaugurowała ekipa poprzednia. Chodzić ma tutaj m.in. o brak entuzjazmu do inwestorów amerykańskich, wybranych przez poprzedni rząd.
Zdarzają się także opinie radykalniejsze, zarzucające rządowi obecnej koalicji spolegliwość wobec interesów niemieckich – kosztem polskich. Jak sugerują, to właśnie Niemcy – największy partner handlowy Polski, ale i bezkompromisowy konkurent w licznych dziedzinach – i ich przemysł energetyczny mógłby perspektywicznie zyskać na niepowodzeniu programu atomizacji polskiej energetyki.
Asumpt do takich twierdzeń dawało też to, iż przedstawiciele rządu Niemiec wyrażali krytyczne stanowisko o budowie elektrowni jądrowych w Polsce. Twierdzenia te najpewniej nie pozostają bez związku z innymi reakcjami komentatorów, dotyczącymi promowania przez niemieckie podmioty energetyki z „odnawialnych” źródeł – o czym niedawno głośno było przy okazji tzw. Lex Siemens.
Zarazem – z uwagi na już zaangażowany kapitał inwestorów amerykańskich – mogłoby to oznaczać komplikacje w relacjach z USA, szczególnie tych dotyczących współpracy przemysłowej i technologicznej.
Biurokraci zamiast reaktorów
Warto dodać, iż rozpoczęcie od nowa procesu planowania energetyki jądrowej cofa program w istocie do 1982 roku. Wtedy bowiem rozpoczęto po raz pierwszy budowę planowanej elektrowni atomowej w Polsce – właśnie w Żarnowcu. Przerwane wraz z upadkiem PRL, pomysły, prace studyjne i plany regularnie wracały potem pod rozwagę kolejnych rządów, poczynając od ekipy T. Mazowieckiego.
Za każdym razem kończyło się jednak na planowaniu, rozważaniu i debatowaniu. Oraz na tworzeniu dedykowanych instytucji administracyjnych, które miały przekuć pomysły w praktykę. Ich dorobek przez ostatnie 30 lat ograniczał się jednakże do papieru – i kosztów administracyjnych.
I tym razem będzie podobnie?