Dziś doszło do „tajemniczej” katastrofy lotniczej samolotu Jewgienija Prigożyna. Miała ona miejsce w obwodzie twerskim, towarzyszące jej okoliczności są zastanawiające, zaś całokształt wydarzenia stanowi kolejny punkt zwrotny w rosyjskiej polityce, skutkujący potencjalnie długofalowymi konsekwencjami.
Zagadkowa katastrofa lotnicza samolotu Embraer EMB-135BJ – na pokładzie którego znajdował się Jewgienij Prigożyn, a także Dmitrij Utkin, Walerij Czekałow, trzy osoby personelu oraz czwórka innych pasażerów – w oczywisty sposób wydaje się przypadkiem, któremu ktoś bardzo mocno dopomógł.
Choć nietrudno domyślić się, kto mógł to zrobić i z jakiej zabytkowej twierdzy w samym centrum Moskwy przyszło polecenie, aby Prigożynowi wydarzył się „wypadek” – trzeba też skonstatować, iż domniemania dotyczące faktycznego przebiegu oraz sprawców tych wydarzeń są i w przewidywalnej przyszłości będą spekulacjami.
Tango down!
Na początek fakty: samolot z Prigożynem i jego pomocnikami (Utkin był jego głównym zastępcą polowym, Czekałow szefem wewnętrznej bezpieki Wagnera) rozbił się koło wsi Kużenkino w obwodzie twerskim
Miejsce katastrofy przedstawia się jak poniżej. Co ciekawe, reakcja władz nastąpiła nieprawdopodobnie gwałtownie – już w ciągu godziny od zdarzenia w okolicy pojawiły się służby, zaś ofiary zaczęto poddawać identyfikacji. Na miejscu, prócz jednostek straży pożarnej, pojawili się też przedstawiciele jednostki obrony przeciwlotniczej rosyjskich sił zbrojnych, która stacjonować ma w pobliżu.
Wedle relacji świadków na miejscu, rozbicie samolotu zapoczątkowała podwójna eksplozja w samoloci. Co interesujące (i najpewniej całkowicie przypadkowe), towarzyszyły im smugi wylotowe, które pobieżnie skojarzyć można z tymi charakterystycznymi dla przeciwlotniczych pocisków rakietowych.
Czy faktycznie samolot Prigożyna został zestrzelony przez jednostkę rosyjskich sił zbrojnych? Naturalnie jest teraz nie do ustalenia (nie zostanie to potwierdzone zwłaszcza wtedy, gdyby tak w istocie było). Wprost zaskakuje jednak całość działań towarzyszących katastrofie – nie tylko na miejscu (przykładowo, dokonano już – w ciągu zaledwie godzin – edycji strony w Wikipiedii poświęconej Prigożynowi).
Słowo cara
Niezależnie od tego, można wskazać kilka podstawowych obserwacji. Po pierwsze, Grupa Wagnera w ogólności, a Jewgienij Prigożyn w szczególności, byli śmiertelnym zagrożeniem dla Władimira Putina i jego dworu. Zagrożeniem nie tylko militarnym (jednostki Wagnera, jakkolwiek nieliczne, mają znacznie większą wartość niż większość rosyjskiej armii i służb „bezpieczeństwa”), ale też politycznym. Pokazał bowiem, iż Putinowi można się sprzeciwić, i to choćby z użyciem siły, co w systemie autokratycznym jest dla samodzierżcy nadzwyczaj groźne i rujnuje autorytet niezbędny do sprawowania rządów.
Analizy sytuacji w Rosji sugerowały, iż po sławetnym, dwudniowym buncie jednostek Wagnera sprzed dwóch miesięcy (co ciekawe, data zagadza się co do dnia) i ich rajdzie na Moskwę, taka kolej wypadków jest spodziewana. Zresztą nie tylko analitycy byli tego zdania – również oficjele, jak np. William Burns, szef CIA, który po przyjacielsku radził Prigożynowi, by ten nie zwalniał swojego degustatora jedzenia, bo będzie go potrzebować.
Pomimo formalnej ugody z Putinem – skutkującej m.in. przeniesieniem znacznej części zasobów Grupy Wagnera na Białoruś, przekierowaniem jej aktywności w stronę Afryki oraz osobistymi gwarancjami bezpieczeństwa (!) dla jej twórcy – innych punktów zapalnych także nie brakowało. Przykładowo – rosyjski wywiad wojskowy, GRU, podejmować miał działania w celu stworzenia nieformalnego korpusu ekspedycyjnego do działań w Afryce i (w perspektywie) zastąpienia jednostek Wagnera. Temu w oczywisty sposób gwałtownie sprzeciwił się Prigożyn.
Instynkt przetrwania gangsterów
Otwartą sprawą pozostają konsekwencje, jakie pociągnie za sobą śmierć najsłynniejszego w tej chwili rosyjskiego warlorda. Związane z Grupą Wagnera kanały na Telegramie już zagroziły „Marszem Sprawiedliwości 2.0”, czyli powtórką z czerwcowego buntu. Można jednak mieć uzasadnione wątpliwości, czy nowy bunt wyglądałby podobnie, tj. przyjąłby formę otwartych, regularnych działań.
Wynik potencjalnego starcia – gdyby do takiego doszło – pozostaje oczywiście zupełną niewiadomą, tym bardziej, iż (jak pokazał ostatni bunt) Kreml bynajmniej nie może liczyć na lojalność choćby własnej bezpieki, nie wspominając o jednostkach sił zbrojnych.
Obyś żył w ciekawych czasach
[tradycyjne chińskie przekleństwo]Istotniejsze niż groźby publikowane na Telegramie mogą okazać się wyniki spotkania dowódców Wagnera, do którego może dojść w nocy lub jutro. Warto pamiętać, iż Grupa Wagnera, mimo śmierci swojego przywódcy, w dalszym ciągu posiada szereg twardych atutów, do których prócz zasobów militarnych i ekonomicznych w Afryce należy także bardzo wartościowy i ogromnie doświadczony kontyngent wojskowy znajdujący się w samej Rosji. Jest on oczywiście zbyt mały, by pokusić się o próbę podboju całego kraju, z pewnością natomiast zdolny jest do prowadzenia tzw. działań nieregularnych, aktów terroru, rajdów, akcji likwidacyjnych i tego typu aktywności.
Nawet jeżeli jednak do tego nie dojdzie, to i tak wpływ pseudo-wypadku Prigożyna na wewnątrzrosyjskie stosunki polityczne może okazać się interesujący. Śmierć tego ostatniego może bowiem prowadzić do daleko idącego fermentu pośród rosyjskich oligarchów. choćby bowiem jeżeli ci ostatni w żadnym wypadku nie czuli sympatii do Prigożyna, to bezpośrednie zlikwidowanie przez Putina jednego z głównych graczy może wywołać falę strachu wśród przedstawicieli elity. A co za tym idzie – skłonić ich do podjęcia przeciwdziałań. O jakim charakterze – przyszłość pokaże (i to raczej ta bliższa niż dalsza).