Zginął emerytowany inżynier, który w firmie Boeing niegdyś odpowiadał za kontrolę jakości. Oficjalnie, w wyniku samobójstwa – i właśnie teraz, w toku procesu, w którym walczył z koncernem, oskarżając go o tuszowanie przypadków ignorowania norm jakościowych. Co się stało z tą niegdyś szanowną firmą?
W ramach kolejnego w całej serii wydarzeń, które wyglądają jak wyjęte z nieco przydługiego thrillera z firmą Boeing w roli głównej, kilka dni temu rozeszła się wiadomość o śmierci z koncernem w tle. John Barnett, inżynier, który przepracował w Boeingu 32 lata, został znaleziony martwy w samochodzie na parkingu hotelowym.
Powodem śmierci oficjalnie miało być samobójstwo, fakt ten jednak ustalono nadzwyczaj szybko, skoro miało ono nastąpić w wyniku zastrzelenia się inżyniera. Akurat obrażenia od postrzału z przyłożenia będą w licznych przypadkach takie same niezależnie od tego, czy wywołała je sama ofiara, czy ktoś jej „pomógł”.
Śmierć pana Barnetta nastąpiła przy tym zaledwie kilka dni po tym, gdy złożył obciążające swojego byłego pracodawcę zeznania. John Barnett był uprzednio menedżerem ds. kontroli jakości w fabryce w North Charleston. Nadzorował on tam linię produkcyjną samolotów Boeing 787 Dreamliner (czyli komercyjnej nadziei firmy).
Biorąc pod uwagę swoją pozycję, musiał wiedzieć, co mówił. A mówił rzeczy niepokojące. Naciski kierownictwa firmy na tempro produkcji oraz cięcie kosztów miały bowiem sprawiać, iż pracownicy świadomie wykorzystywali niespełniające specyfikacji części. Jego alarmujące uwagi w tej kwestii miały zaś być ignorowane.
Inżynier w walce z wiatrakami
W ostatnich tygodniach John Barnett był uwikłany w walkę sądową z firmą. Twierdził bowiem, iż Boeing mścił się na nim za publiczne wywlekanie kwestii, i w wyniku tego jego kariera miała doznać nieuczciwego uszczerbku. Boeing zaprzecza zarówno temu, jak i zarzutom o niedotrzymywanie norm dotyczących jakości na linii produkcyjnej.
Co jednak znaczące – w zeszłym tygodniu Federalna Administracja Lotnicza (FAA), w toku przeprowadzonego przez siebie uprzednio, sześciotygodniowego audytu w firmie potwierdziła znaczną część zarzutów Barnetta. Urząd miał napotkać „liczne” sytuacje, w których koncern nie przestrzegał własnych wytycznych dotyczących kontroli jakości produkcji.
Niestety – John Barnett nic więcej nie powie. A szkoda, to bowiem, co powiedział, było bardzo ciekawe. Twierdził, iż np. trapiony problemami B737 Max nie jest złym samolotem – ale po prostu źle (tj. niezgodnie ze specyfikacją) produkowanym. Ale przy tym produkowanym taniej… Cóż, nie dziw, iż firma co rusz okupuje czołówki serwisów informacyjnych.
Boeing we wspomnieniu z przeszłości
Czytając kolejne doniesienia, których tematem jest Boeing, można miejscami czuć pewną melancholię. W końcu firma ta jest jedną z najstarszych na świecie w swojej branży, ma na koncie wielkie niezaprzeczalne osiągnięcia w historii lotnictwa oraz realizacji marzeń człowieka o lataniu.
Po dekadach rozwoju i dominującej pozycji na rynku pasażerskim, a także mocnej obecności w sektorze zbrojeniowym oraz lotnictwa cargo, wydawało by się także, iż Boeing ma także w ręku wszelkie atuty, by jego przyszłość prezentowała się optymistycznie i zachęcająco.
W ciągu ostatnich miesięcy jednakże przegląd wiadomości dotyczących firmy rysuje zgoła odmienny i wprost przeciwny obraz. Firma zdaje się pogrążona w spirali nieustającego kryzysu, co temat to awaria, afera, niedociągnięcie, katastrofa, strata, niepowodzenie komercyjnie, niepowodzenie techniczne etc.
Ład korporacyjny
Odrzucając opinie z gruntu nieracjonalne („nad firmą wisi klątwa/fatum/czarna chmura”) pozostaje próżne nieco zastanowienie się, skąd tak ogromny upadek jakościowy, organizacyjny, reputacyjny i – nie sposób wykluczyć – w konsekwencji także biznesowy koncernu o takim potencjale.
Nie dysponując insiderskimi danymi ciężko tu oczywiście wskazywać konkretne przyczyny, oczywistym jest jednak, iż przyjęty przez obecny zarząd sposób kierowania firmą nie przynosi efektów. A raczej – przynosi, ale bynajmniej nie te, jakie w założeniu powinien.
Obecna strategia zdaje się być skoncentrowana na krótkoterminowej maksymalizacji profitów dla akcjonariuszy – oraz oczywiście stosownych do nich premii dla zarządu – kosztem wszystkiego innego. Centralnym elementem polityki firmy wydaje się dbałość o cenę jej akcji, a nie produkcja samolotów.
I niestety, przynosi to dla Boeinga swoje skutki.