Cena to NIE wycena! Wiem, powtarzam to setny raz mantrę, ale będę to robił do znudzenia! To, iż cena akcji jakiejś spółki leci w kosmos, wcale nie oznacza, iż jej wycena robi to samo!!! Może być zupełnie inaczej! jeżeli w tym samym czasie wyniki finansowe firmy rosną jeszcze szybciej niż kurs na giełdzie, to realnie wycena mogła choćby spaść! Nie wierzycie? Prosty przykład: na ekranie widzicie teraz pomarańczową linię – to cena akcji Google z ostatnich 5 lat. Wzrost? Ponad 92%! Imponujące, prawda? Ale teraz spójrzcie na niebieską linię – to jeden ze wskaźników wyceny. Tutaj P/E, czyli Cena do Zysku. I co? Spadek o 37%!

Niestety, mnóstwo inwestorów zbyt mocno fiksuje się na samym wykresie ceny. Próbują z niego wyciągać jakieś wnioski tylko na bazie kursu akcji. Kiedy nie masz solidnych punktów odniesienia, to cena akcji staje się tą „najważniejszą” informacją.
I właśnie przez to wiele osób panicznie unika kupna naprawdę dobrych spółek, bo „już tak bardzo urosły” i „pociąg definitywnie odjechał”. Tymczasem… ten pociąg bardzo często przez cały czas spokojnie stoi sobie na peronie i czeka na pasażerów! To tylko Wy ulegacie złudzeniu, iż odjechał – bo patrzycie na kompletnie nie te dane, co trzeba. Zapamiętajcie raz na zawsze: zamiast na cenę – patrzymy na WYCENĘ!
Czego potrzebujemy do tego, żeby dobrze spojrzeć na i ocenić, czy spółka jest tania jak barszcz, czy może droga jak cholera? Jak to wszystko ugryźć? O tym właśnie dzisiaj pogadamy!
Zanim kupisz akcje! Jak ocenić, czy warto w coś inwestować? Oto na co ja patrzę!
Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Dwie najpopularniejsze metody wyceny
Metod wyceny jest masa, ale dwie zdecydowanie najpopularniejsze i najczęściej stosowane to:
- Metoda zdyskontowanych przepływów pieniężnych (DCF)
- Metoda mnożnikowa
Pierwsza polega na prognozowaniu przyszłych wolnych przepływów pieniężnych (FCF – Free Cash Flow), czyli, mówiąc najprościej, tej gotówki, którą firma jest w stanie realnie wygenerować dla swoich właścicieli.
Następnie te prognozowane przyszłe przepływy przelicza się na ich wartość dzisiejszą. Samo dyskontowanie to – w bardzo dużym skrócie – uwzględnienie fundamentalnego faktu, iż 100 złotych, które mamy w kieszeni dzisiaj, ma zupełnie inną, wyższą wartość niż te same 100 złotych, które firma obiecuje nam wygenerować za 5 czy 10 lat. I nie chodzi tu tylko o inflację, która zjada siłę nabywczą pieniądza w czasie.
Chodzi także o to, iż na te przyszłe pieniądze musimy po prostu cierpliwie poczekać, a nasz kapitał w tym czasie mógłby pracować gdzie indziej.
Metoda mnożnikowa z kolei polega na porównywaniu popularnych wskaźników takich jak np. Cena do Zysku, czyli P/E analizowanej przez nas spółki z analogicznymi wskaźnikami innych, podobnych firm z tej samej branży lub całego sektora. Na podstawie średnich czy median mnożników rynkowych dla grupy porównawczej, można oszacować przybliżoną, rynkową wartość danej spółki.
Wszystkie te, mniej lub bardziej skomplikowane, metody wyceny mają tak naprawdę jeden, cel – oszacować wartość wewnętrzną analizowanej spółki. Na samym końcu tego całego, procesu dostajemy jakąś konkretną, „docelową” cenę akcji, która ma rzekomo reprezentować jej prawdziwą wartość. Teraz pojawia się problem.
Subiektywizm wyceny
Sama wycena to proces ekstremalnie subiektywny! W Excela da się wbić wszystko. Dlatego ja nie interesuje się modelami DCF i podobnymi. Za dużo zmiennych i za dużo subiektywizmu. Jedyny model oparty na DCF, który ma sens i którego o ironio nikt nie stosuje to Reverse DCF, o którym zrobimy osobny materiał
Na co dzień wolę podejście znacznie prostsze. Zamiast spędzać tygodnie na budowaniu skomplikowanych, modeli DCF, wolę patrzeć na wskaźniki. Niby to brzmi banalnie, bo patrzysz na konkretny wskaźnik i oceniasz: jest wysoki czy niski, drogo czy tanio. Ale z drugiej strony, właśnie tutaj kryje się cała masa tego subiektywizmu i niuansów.
Dlatego doświadczenie inwestycyjne robi ogromną różnicę. Na początek absolutnie zapomnijcie o jakichkolwiek sztywnych, podręcznikowych regułkach w stylu: „wskaźnik P/E poniżej 10 to na pewno tanio, a wszystko powyżej 20 to już drożyzna i bańka spekulacyjna”. Takie uproszczone, mechaniczne podejście w praktyce robi znacznie więcej szkody niż pożytku. Najlepszy przykład? Nagminne kupowanie fundamentalnie tanich, ale jednocześnie bardzo kiepskich, nierozwijających się spółek, tylko dlatego, iż „wskaźniki są atrakcyjnie niskie”.
To trochę tak, jak z codziennymi zakupami – nie zawsze warto brać z półki najtańszy samochód, najtańszy telewizor czy najtańszy laptop, prawda? W inwestowaniu na giełdzie działa to dokładnie tak samo: za jakość się płaci. Trzeba tylko umieć precyzyjnie ocenić, czy w danym przypadku faktycznie płacisz za realną jakość, bo spółka jest naprawdę dobra, perspektywiczna i ma solidne fundamenty, czy może płacisz głównie za znaną markę albo za to, iż akurat jest na nią chwilowa „moda” i wszyscy się nią ekscytują.
Dobór wskaźnika do firmy
Trzeba w drugiej kolejności też wiedzieć, jakim konkretnie wskaźnikiem najlepiej wyceniać daną spółkę, bo nie każdy wskaźnik pasuje do każdej firmy i każdej branży. Klasyka gatunku to oczywiście Cena do Zysku (P/E) – to najczęściej stosowany mnożnik przez wielu inwestorów, ale nie zawsze jest najlepszy i miarodajny.
Jeśli widzisz, iż zarząd danej spółki w swoich prezentacjach inwestorskich i raportach operuje głównie na wyniku EBITDA (czyli zysku operacyjnym przed potrąceniem odsetek, podatków, amortyzacji i deprecjacji), to być może lepiej sprawdzi się tutaj wskaźnik EV/EBITDA?
Z kolei popularny wskaźnik Cena do Wartości Księgowej (P/BV) bardzo dobrze sprawdza się przy analizie i wycenie banków czy firm windykacyjnych (takich jak na przykład Kruk), bo ich aktywa (np. udzielone kredyty czy zakupione portfele wierzytelności) są w miarę realnie i rynkowo wycenione w bilansie. Przynajmniej powinny być.
Ten sam wskaźnik będzie jednak już z kolei kompletnie bezużyteczny i niemiarodajny w przypadku większości spółek technologicznych. Dlaczego? Bo firmy technologiczne posiadają mnóstwo niezwykle cennych, ale trudnych do precyzyjnego uchwycenia aktywów niematerialnych – takich jak unikalne know-how, zaawansowane oprogramowanie, silne, rozpoznawalne marki czy patenty – które często są znacząco niedoszacowane w ich bilansach, albo wręcz w ogóle nie są tam ujmowane. Firmy technologiczne zwykle nie mają też wielu tak zwanych „twardych” aktywów, jak wielkie fabryki, maszyny czy rozległe nieruchomości – ich największą wartością są przede wszystkim ludzie, ich wiedza, kreatywność i innowacyjność.
Tego tradycyjny bilans nie pokaże. Dlatego właśnie, jeżeli będziemy patrzeć na spółki technologiczne wyłącznie przez pryzmat wskaźnika P/BV, to niemal zawsze będą one wyglądały na absurdalnie przewartościowaną bańkę spekulacyjną.
Przykład? Proszę bardzo – Apple. Wskaźnik Cena do Wartości Księgowej (P/BV) dla tej firmy wynosi w tej chwili około 44. A jej wskaźnik Cena do Zysku (P/E)? Około 30. Czy więc wycena Apple przez pryzmat P/BV na poziomie 44 ma jakikolwiek sens? No, nie bardzo.

Żebyście mieli jeszcze lepsze pojęcie, jak bardzo specyficzna i nietypowa jest to sytuacja, dodam tylko, iż dla całego, szerokiego amerykańskiego indeksu S&P 500, średni wskaźnik Ceny do Wartości Księgowej (P/BV) wynosi w tej chwili około 5, a średnia Cena do Zysku (P/E) to ponad 27! Czyli dla całego rynku, wskaźnik P/E jest średnio ponad 5 razy wyższy niż P/BV, a w przypadku Apple… to właśnie P/BV jest znacząco wyższe od P/E! Gdybyśmy więc oceniali wycenę Apple tylko przez pryzmat wskaźnika P/BV i porównali ją do średniej rynkowej, to można by się złapać za głowę i krzyknąć: „No nie, przecież to jest najprawdziwsza, gigantyczna bańka spekulacyjna!
Podobnie, jak gdyby patrzeć na ten wskaźnik z perspektywy całego rynku. Rynek w USA to dziś realnie spółki technologiczne, więc i naturalnie wskaźnik taki jak C/WK będzie istotnie wyższy niż kiedyś. Czy to oznacza, iż zwiastuje on bańkę? No nie, prawda?


Pięć kluczowych wskaźników wyceny
Gdybym miał wskazać absolutnie najważniejsze i najczęściej używane wskaźniki do analizy wyceny, to powiedziałbym, iż są to:
- Cena do Zysku (P/E lub C/Z)
- Wartość Przedsiębiorstwa do EBITDA (EV/EBITDA)
- Wartość Przedsiębiorstwa do Przychodów (EV/Sales lub EV/P)
- Cena do Wartości Księgowej (P/BV lub C/WK)
- Cena do generowanych wolnych przepływów gotówki (Price / FCF)
Za pomocą tych narzędzi można już całkiem sprawnie i w miarę kompleksowo ocenić, czy wycena wygląda na pierwszy rzut oka atrakcyjnie, czy nie. Tyle tylko, iż każdy z tych wskaźników może nam powiedzieć coś zupełnie innego – i właśnie cała sztuka polega na tym, żeby wiedzieć, kiedy i w jakiej sytuacji użyć którego z nich, a kiedy lepiej go sobie darować.
To nie jest tak, iż jeden konkretny wskaźnik jest zawsze „najlepszy” i uniwersalny, a reszta nadaje się do kosza. Czasem równie dobrze można wykorzystać zarówno P/E, jak i EV/EBITDA – wszystko zależy od specyfiki analizowanej spółki i konkretnej sytuacji rynkowej. Dużo ważniejsze jest wiedzieć, kiedy danego wskaźnika absolutnie nie używać, bo może on prowadzić do całkowicie błędnych wniosków.
Tak jak kompletnie nie ma sensu patrzeć na wskaźnik P/BV w przypadku większości spółek technologicznych (o czym już mówiłem), tak samo nie ma większego sensu używać klasycznego wskaźnika P/E, gdy analizowana przez nas spółka nie generuje jeszcze zysków i systematycznie notuje stratę, ale dopiero co zaczęła te zyski generować. W ogóle zerkanie na C/Z do względnie młodych jeszcze w biznesie spółek sektora technologicznego NIE MA SENSU. Często pewnie spotykacie się z gadaniem C/Z 100? Powaliło?!?!?! Nie, nie powaliło. Po prostu w tym wypadku C/Z nikogo nie obchodzi, bo celem tych spółek nie jest generowanie zysku tylko reinwestowanie wszystkiego, co zarobią. O wiele efektywniejsze będzie wtedy spojrzenie na wyceny np. EV/ Przychody albo P/ FCF, bo to na tych elementach zależy inwestorowi. Wzroście przychodów i generowaniu gotówki. Nie zysku.

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.
DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach
Forward wskaźniki i znaczenie prognoz
Warto też pamiętać, iż przy analizie dużych, globalnych spółek – szczególnie tych zagranicznych, które są szeroko i dokładnie analizowane przez setki analityków – często znacznie lepszym i bardziej miarodajnym rozwiązaniem może być patrzenie na tak zwane wskaźniki „forward”, czyli te, które prognozują przyszłość i są oparte na oczekiwanych, a nie historycznych wynikach. One pokazują nam wycenę spółki w oparciu o przewidywane przyszłe zyski czy przychody, a nie tylko to, co już się wydarzyło i jest historią.
Weźmy na przykład taką spółkę jak Nike. Na pierwszy rzut oka jej bieżący wskaźnik P/E (na wykresie szara linia) może wyglądać całkiem atrakcyjnie. Ale jeżeli spojrzymy na jej forward P/E (niebieska linia), który uwzględnia już przewidywany przez analityków spadek zysków w kolejnym roku obrotowym, to nagle cała sytuacja robi się znacznie mniej różowa. Taka prosta analiza i porównanie zmusza nas do tego, żeby spojrzeć na potencjalną inwestycję znacznie szerzej i bardziej krytycznie, zamiast tylko sugerować się pozornie niską, historyczną wyceną.

Co oznacza „drogi” lub „tani” wskaźnik?
Gdy już wybraliśmy odpowiedni wskaźnik, to co dalej? Trzeba ocenić, czy jego obecna wartość jest wysoka, czy może jednak niska. Tu zaczynają się większe schody, bo metod i sposobów oceny tego, czy dany wskaźnik jest „drogi” czy „tani”, jest cała masa.
Nie ma tutaj jednej, uniwersalnej, złotej reguły, która powie nam, które czynniki są w danym przypadku ważniejsze, a które mniej istotne. Kilka podstawowych czynników, które mogą istotnie wpływać na to, czy dana spółka jest na pierwszy rzut oka postrzegana przez rynek jako droga czy tania, to:
- Tempo wzrostu
- Fosa ekonomiczna, czyli trwałe przewagi konkurencyjne oraz ogólne ryzyko związane z działaniami konkurencji.
- Zaufanie do zarządu – czy regularnie dowozi wyniki i realizuje obietnice, czy raczej zawodzi oczekiwania, i czy sam zarząd jest istotnie zaangażowany kapitałowo w spółkę (co zwykle dobrze wróży).
- Ogólna kondycja finansowa firmy, czyli jej zadłużenie, płynność, a w skrajnych przypadkach choćby ryzyko utraty płynności finansowej albo wręcz bankructwa.
- Wysokość i stabilność marż zysku.
- Stabilność i powtarzalność wyników finansowych – im bardziej są one przewidywalne i powtarzalne, tym zwykle wyższa jest premia w wycenie; im bardziej są one rozchwiane i nieprzewidywalne, tym większe jest dyskonto stosowane przez rynek.
Mierzalnym jest na pewno tempo wzrostu. jeżeli mamy do czynienia ze spółką, która rośnie w ślimaczym tempie 3% rocznie – czyli mniej więcej w takim samym rytmie jak przeciętna inflacja – to jej wycena na poziomie wskaźnika P/E wynoszącego 30 może być spokojnie i bez większych kontrowersji uznana za grubą przesadę i oderwanie od fundamentów.
Weźmy dla przykładu takiego giganta jak McDonald’s – jego bieżący wskaźnik P/E oscyluje w okolicach 28, a tymczasem jego przychody… są praktycznie na tym samym poziomie co 10 lat temu! Serio, przez całą, długą dekadę jego globalne przychody wzrosły łącznie o zaledwie 1% – i to nie rocznie, tylko łącznie przez 10 lat!
Okej zyski w tym samym czasie rosły nieco szybciej, bo o jakieś 6% średniorocznie, a zysk na akcje jeszcze szybciej, bo McD mocno skupował swoje akcje z rynku, ale mimo wszystko, dla mnie ta spółka jest dziś częściowo przewartościowana. Dostała za ostatnie 10 lat ekspansję mnożnika, która wynika głównie z wiary, iż będzie w stanie dalej zwiększać swoje marże przy utrzymaniu siły brandu. Siła marki daje tu „premię za jakość i stabilność” – choćby jeżeli rośnie w żółwim, niemal symbolicznym tempie.

Wróćmy do wzrostu – zupełnie inaczej spojrzymy na spółkę, która również jest w tej chwili wyceniana wskaźnikiem C/Z na poziomie, powiedzmy, 30, ale jej zyski i przychody rosną dynamicznie, w tempie 50% rocznie. Dlaczego? Bo jeżeli jej zysk faktycznie będzie rósł o te imponujące 50% rok do roku, to już za rok, przy tej samej cenie akcji, efektywnie płacicie nie 30 złotych za każdą złotówkę przyszłego zysku, tylko już 20 złotych. A jeżeli taki dynamiczny wzrost utrzyma się przez kolejne 3 lata, to okaże się, iż w praktyce, z perspektywy tych trzech lat, zapłaciliście za akcje tej spółki przy wskaźniku P/E poniżej 10! Tymczasem w przypadku tej pierwszej spółki, która w ogóle nie rośnie, ta wycena na poziomie P/E=30 zostaje z Wami przez cały czas, rok w rok. I teraz sami sobie odpowiedzcie na proste pytanie: która z tych dwóch, tak różnie rosnących spółek, jest de facto tańsza z perspektywy długoterminowego inwestora?

Oczywiście – nie ma absolutnie żadnej gwarancji, iż dana spółka będzie dalej rosła w tak imponującym tempie, jak do tej pory. To, iż dzisiaj jej biznes rośnie o 50% rocznie, wcale nie oznacza automatycznie, iż za rok czy dwa również utrzyma to samo, zawrotne tempo. Ale właśnie na tym polega praca inwestora – możecie dokładnie przeanalizować firmę, jej rynek, konkurencję, perspektywy i spróbować samodzielnie ocenić, czy ten obserwowany w tej chwili dynamiczny wzrost ma realne szanse utrzymać się przez najbliższe kilka lat. To też wzrost, który uzasadnia rynkową premię dla mnożnika i też wzrost, którego wyhamowanie może gwałtownie przecenić spółkę.
PEG – wycena z uwzględnieniem wzrostu
Prostym, ale często bardzo użytecznym narzędziem, które może nam pomóc gwałtownie uwzględnić w analizie właśnie to tempo wzrostu, jest popularny wskaźnik PEG (Price/Earnings to Growth). Oblicza się go, dzieląc bieżący wskaźnik P/E przez oczekiwane, procentowe tempo wzrostu zysków spółki.
Można tutaj wziąć pod uwagę historyczne tempo wzrostu zysków z ostatniego roku, albo, co często jest bardziej miarodajne, średnie tempo wzrostu z ostatnich 3 czy choćby 5 lat. Ja osobiście czasem lubię, zamiast prognozowanego wzrostu zysków, używać do obliczenia PEG prognozowanego tempa wzrostu przychodów, zwłaszcza w przypadku spółek, które jeszcze nie są rentowne, ale dynamicznie skalują swój biznes. Patrzę też często na tak zwany wyprzedzający PEG (Forward PEG) – czyli obliczony na podstawie wskaźnika Forward P/E (bazującego na prognozach przyszłych zysków) i dzielonego przez prognozowane przez analityków tempo wzrostu na kolejny rok.
Jeśli dla dwóch hipotetycznych spółek, które w tej chwili są wyceniane przez rynek tym samym wskaźnikiem P/E na poziomie, powiedzmy, 30, obliczymy wskaźnik PEG i okaże się, iż pierwsza z nich rośnie w stabilnym, ale mało imponującym tempie 3% rocznie, a druga dynamicznie rozwija się w tempie aż 50% rocznie, to PEG dla tej pierwszej, wolno rosnącej spółki wyniesie aż 10 (30 dzielone przez 3), a dla tej drugiej, gwałtownie rosnącej, zaledwie 0,6 (30 dzielone przez 50). Według klasycznej teorii inwestycyjnej, wartości wskaźnika PEG poniżej 1.0 sygnalizują potencjalną okazję inwestycyjną (spółka jest niedowartościowana względem swojego tempa wzrostu), a wartości powyżej 1.0 – sugerują, iż spółka może być już droga. To znowu i zawsze pewne uproszczenie. Nie materiał wyryty w kamieniu.

Marże, stabilność i ryzyko re-ratingu
Analogicznie, tak samo jak z tempem wzrostu, trzeba zawsze brać pod uwagę także inne, równie istotne czynniki, które wcześniej wymieniłem, a które mogą znacząco wpływać na postrzeganie wyceny przez rynek. Spółka, która może pochwalić się historycznie wysokimi i, co ważniejsze, stabilnymi marżami zysku, może być przez rynek naturalnie drożej wyceniana niż firma o niskich i niestabilnych marżach.
Spółka, która regularnie i konsekwentnie bije oczekiwania analityków i „dowozi” to, co wcześniej zapowiadał jej zarząd, również zwykle dostanie od rynku pewną premię w wycenie za tę wiarygodność i przewidywalność. Ale… jeżeli taka spółka, przyzwyczajona do regularnego przekraczania prognoz, choć raz nie dowiezie oczekiwanych wyników, to jej akcjonariusze mogą doświadczyć niezwykle bolesnego i gwałtownego „re-ratingu”, czyli drastycznej zmiany sposobu postrzegania i wyceniania jej przez rynek. I tak dalej, i tak dalej.
Spójrzmy na inny przykład. Wyprzedzający wskaźnik EV/EBITDA dla Amazona, na przestrzeni ostatnich 10 lat. w tej chwili spółka ta jest wyceniana przy tym wskaźniku na poziomie około 13, podczas gdy jej średnia wartość z ostatniej dekady oscyluje w okolicach 20. Trzeba jednak przy tym koniecznie uwzględnić fakt, iż dzisiejszy Amazon nie rośnie już w szalonym tempie 30% rocznie, jak to miało miejsce jeszcze w 2017 roku — teraz jest to raczej bardziej umiarkowane, choć wciąż solidne, tempo wzrostu w okolicach 10% rocznie.
Ale w tym samym czasie firma ta niezwykle mocno poprawiła swoją rentowność. Jej marża operacyjna wzrosła z zaledwie 2,3% w 2017 roku do imponujących 11% obecnie! Na wykresie widać, iż aktualna wycena Amazona to brązowa linia, a historyczne tempo wzrostu przychodów z danego roku — to linia niebieska.

Spółki cykliczne – wyjątek od reguły
Ciekawym wyjątkiem od każdej reguły wycenowej są też typowe mocno cykliczne spółki cykliczne, czyli takie, których wyniki finansowe i rentowność bardzo mocno zależą od aktualnej fazy cyklu koniunkturalnego w gospodarce.
Jak sama nazwa wskazuje – ich wyniki w okresie dynamicznej hossy i ożywienia gospodarczego potrafią dosłownie wystrzelić w kosmos, a z kolei w czasie spowolnienia czy recesji – równie brutalnie się załamują. Jaki jest tego efekt na ich wycenę? Czasem bywa tak, iż wycena tych spółek, mierzona na przykład popularnym wskaźnikiem P/E, jest najwyższa właśnie w ich najgorszych, kryzysowych momentach – dzieje się tak dlatego, iż ich zyski spadają wtedy tak mocno i tak gwałtownie, iż choćby przy równie dynamicznie spadającej cenie akcji, sam wskaźnik P/E (który ma zysk w mianowniku) paradoksalnie rośnie do bardzo wysokich poziomów.
Z kolei w okresie dynamicznej hossy, gdy ich zyski biją historyczne rekordy, inwestorzy często nakładają na te cykliczne spółki pewne dyskonto w wycenie – trochę tak, jakby to była swoista „kara” za bycie tak bardzo zależnym od koniunktury. choćby jeżeli ich bieżące wyniki dosłownie lecą na księżyc, to cena ich akcji często rośnie znacznie wolniej, bo rynek z góry zakłada, iż w razie kolejnej recesji cała ta hossa może równie gwałtownie zniknąć, a zyski znów się załamią. Kolejny świetny dowód na to, iż wysoki / niski wskaźnik nominalnie sam z siebie… nic nie znaczy.
Jak widzicie, wycena spółki to nie jedno magiczne równanie, tylko cała układanka zmiennych, które trzeba umieć zrozumieć i adekwatnie poukładać. Same liczby to tylko początek – prawdziwa sztuka zaczyna się wtedy, gdy połączysz je z kontekstem, wiedzą o branży i zdrowym rozsądkiem inwestora.
Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Do zarobienia,
Piotr Cymcyk