Zbliża się kryzys finansów państwa, który można było przewidzieć [Okiem Liberała]

2 dni temu

Zbliża się kryzys finansów państwa, który można było przewidzieć [Okiem Liberała]

Autor: FWG



Premier Donald Tusk wreszcie zauważył, iż wydatki państwa nie mogą rosnąć w nieskończoność. Na spotkaniu z wyborcami w Pabianicach przyznał, iż sytuacja finansów publicznych jest zła. Powołując się na wypowiedź prezesa Instytutu Finansów Publicznych dr. Sławomira Dudka premier stwierdził, iż mamy „szwedzkie wydatki i irlandzkie podatki”.


Dotychczas w rządzie dominowało przekonanie, iż z uwagi na wciąż niższy niż średni w Unii Europejskiej dług publiczny istnieje duża przestrzeń do jego powiększania, tym bardziej, iż Unia Europejska złagodziła swoje stanowisko wobec nadmiernego zadłużania państw. Wprawdzie Polska, podobnie jak kilka innych krajów, została objęta procedurą nadmiernego deficytu (EDP), ale w ubiegłym roku Unia wprowadziła zmiany przepisów, pozwalające wydłużyć nadmiernie zadłużonym krajom okres dostosowywania i zmniejszyła kary za brak realizacji zaleceń EDP. Ale to nie nacisk Unii wymusza stabilizację finansów, ale rynki finansowe, które kredytują dług i dziś żądają za to odsetki w wysokości 5,5 proc. rocznie.

Zmiana podejścia premiera do gwałtownie rosnącego zadłużenia jest godna uznania, problem w tym, iż przyszła za późno. Platforma Obywatelska nie protestowała, gdy rząd PiS wprowadzał program 500+, a wręcz domagała się, by został rozszerzony. W kwietniu 2019 r., większość posłów klubu PO głosowała za nowelizacją, która znosiła kryterium dochodowe i dawała 500 zł na każde dziecko do 18. roku życia. PO domagała się też szybszego podniesienia zasiłków z 500 do 800 zł, a w kampanii wyborczej w 2023 roku przedstawiła szereg obietnic, kosztownych dla budżetu. Duża ich część nie została zrealizowana, co jest racjonalne z punktu widzenia finansów państwa, ale obniża wiarygodność PO i notowania rządu.

Regres edukacji ekonomicznej: Polacy uwierzyli, iż państwo to św. Mikołaj

Na stanie budżetu negatywnie odbiła się zmiana tonu debaty, jaka nastąpiła wraz z pierwszym zwycięstwem wyborczym PiS i utworzeniem rządu Beaty Szydło. O ile wcześniej znaczący wpływ na opinię publiczną mieli politycy, ekonomiści i publicyści, przestrzegający przed nadmiernymi wydatkami i zadłużeniem, to po wprowadzeniu programu 500+ i innych socjalnych rozwiązań (obniżenie wieku emerytalnego, „13 i 14 emerytura”, wyprawka szkolna) przestrogi te przestały być zauważane. Powszechne stało się przekonanie, iż wprowadzenie spektakularnych programów socjalnych jest kluczem do zwycięstwa w wyborach, a ugrupowania proponujące oszczędności są zawsze skazane na przegraną. Powstały ekonomiczne think tanki, takie jak Dobrobyt na Pokolenia, Fundacja Kaleckiego, Polska Sieć Ekonomii, których prace nagłaśniane były zwłaszcza przez lewicowe media głoszące, iż zadłużanie państwa jest bezpieczne i należy skorzystać z faktu, iż stopy procentowe są niskie, by dzięki długu rozwiązać problemy socjalne i poprawić infrastrukturę. Lewicowi ekonomiści nie brali pod uwagę możliwości wzrostu stóp procentowych. Tymczasem rentowność obligacji, czyli koszt obsługi długu, która w latach 2015-2019 wynosiła od 2 do 3 proc., a w roku 2021 spadła poniżej 2 proc. , w roku 2022 skoczyła do 7 proc., a dziś przekracza 5 proc.

Skoro politycy, publicyści, a choćby niektórzy ekonomiści przez lata powtarzali, iż w kasie państwa „pieniądze są i będą”, trudno się dziwić, iż duża część wyborców domaga się, by rząd wydatki zwiększał, realizował swoje obietnice i nie chce słyszeć o żadnych ograniczeniach. Od lat ani rządzący, ani główne partie opozycyjne nie przywiązywały wagi do ekonomicznej edukacji obywateli. Według badań przeprowadzonych w 2017 roku (ich wyniki opublikował serwis Ciekaweliczby.pl) jedynie 38 proc. Polaków ma świadomość, iż wydatki państwa na program 500+ są finansowane przez ich podatki.

800 plus dla wszystkich to marnotrawstwo

Rządy zarówno PiS, jak i demokratycznej koalicji, zwiększając wydatki, dług publiczny i koszty jego obsługi nie uwzględniały dwu istotnych czynników. Tego, iż raz przyjęte w postaci ustawy zobowiązania, będą wpływały na stan finansów przez wiele lat (aż nie zostaną wycofane lub zdeflowane dzięki inflacji) oraz możliwości pojawienia się niespodziewanych okoliczności, ciążących na budżecie.

Politycy, w przeciwieństwie do prywatnego biznesu planując wydatki, nie uwzględniali także „kosztów alternatywnych”, czyli korzyści, którą można osiągnąć, wybierając inną opcję.

Wydatki na 500+, a następnie 800+ kosztowały w latach 2016-2024 ok. 300 mld zł, a 13 i 14 emerytury około 90 mld zł. czyli łącznie ponad 10 proc. PKB z roku 2024. Same odsetki od długu generowanego przez te wydatki kosztują około 15 mld zł rocznie.

Celem wydatków nie było rozwiązanie konkretnego problemu społecznego, ale kupowanie głosów wyborców. Dlatego rządzący nie zastanawiali się, czy program może być tańszy. Tymczasem według raportu „Rodzina 500+ – ocena programu i propozycje zmian”, sporządzonego w 2019 r. przez zespół ekonomistów specjalizujących się w demografii, rynku pracy i polityce socjalnej 5,5 mld zł z programu trafia do 10 proc. najbardziej zamożnych. PO zamianie 500+ na 800+ jest to prawdopodobnie ok. 9 mld zł.

Z punktu widzenia założonego celu – podniesienia dzietności i eliminacji ubóstwa – to pieniądze stracone. Jeden z autorów raportu obliczył, iż całkowite zlikwidowanie skrajnego ubóstwa dzieci można by osiągnąć, przeznaczając na to 12 proc. wydatków programu 500+, przez bardziej sensowne działania, np. rozszerzenie od dawna istniejących zasiłków rodzinnych i przyznawanie ich także rodzinom mającym wyższy niż ustawowy poziom dochodów na zasadzie złotówka za złotówkę. Jedynie 37 proc. wydatków z 500+ trafia do rodzin relatywnie ubogich.

Rządzący patrzą w przyszłość przez różowe okulary

Gdy w drugiej połowie poprzedniej dekady rząd wprowadzał kosztowne programy socjalne, nie mógł przewidzieć nie tylko wzrostu stóp procentowych, ale także pandemii, na którą wydano ok. 10 proc. PKB, inflacji i agresji rosyjskiej, wymuszającej wyższe wydatki wojskowe. Problem w tym, iż rząd zakładał, iż nie pojawią się żadne negatywne okoliczności, które wymuszą nadzwyczajne wydatki. Podobnie robi rząd koalicyjny, przyjmując nadmiernie optymistyczne założenia przy układaniu budżetu. Tymczasem po sześciu miesiącach b.r. do budżetu wpłynęło zaledwie 40,9 proc. planowanych na cały rok dochodów podatkowych.

Konieczność utrzymania wysokich wydatków obronnych, rosnące koszty obsługi zadłużenia i konsekwencje wydatków socjalnych rozpoczętych w 2016 roku sprawiają, iż sytuacja finansów publicznych jest trudna, a może być dramatyczna, o ile pojawią się nowe niesprzyjające gospodarce i budżetowi okoliczności, na przykład silne spowolnienie spowodowane polityką handlową USA.

Rząd zapowiada zaciskanie pasa, ale jeszcze nie teraz

W ubiegłym roku rząd, wypełniając warunki EDP, przesłał do Brukseli „Średniookresowy plan budżetowo-strukturalny”, będący strategią fiskalną na lata 2025-2028. Przewiduje on, iż deficyt (obliczany według metodologii unijnej) zacznie być obniżany dopiero w roku 2026 (do 4,5 proc.), a jeszcze mocniej w 2027 (do 3,7 proc.), zaś w roku 2028 spadnie poniżej poziomu wymaganego przez unijny Pakt Stabilności i Wzrostu i wyniesie 2,9 proc. Rząd prawdopodobnie nie chciał rozpocząć konsolidacji finansów publicznych przed wyborami prezydenckimi, więc w planie zapisał, iż rozpocznie się na rok przed wyborami parlamentarnymi i kontynuowana będzie w roku wyborczym. To oczywiście podważa wiarygodność rządowego planu, tym bardziej, iż sytuacja fiskalna już w ubiegłym roku była gorsza niż zakładał rząd. Deficyt wyniósł w 2024 roku 6,6 proc. PKB, a nie, jak w zapisano w „Średniookresowym planie” 5,7 proc. W tym roku też będzie gorzej. Głównym sposobem na obniżanie deficytu ma być zamrożenie progów podatkowych, co przy wciąż dość wysokiej inflacji spowoduje znaczące zwiększenie obciążenia dochodów indywidualnych PIT-em i większe wpływy do budżetu. Ale jest to pomysł niewystarczający.

Rząd stoi zatem przed dramatycznym wyborem – albo rozpocznie już w przyszłym roku redukcję wydatków, na przykład wprowadzając kryterium dochodowe w programie 800+ , albo odłoży konsolidację do roku 2028, czyli po wyborach. o ile wybory wygra PiS i wraz z Konfederacją utworzą rząd, na niego spadnie obowiązek naprawy finansów państwa. W redukcji wydatków socjalnych, ewentualnie w podnoszeniu podatków z pewnością nie będzie pomagał prezydent, który już zapowiedział projekty ustaw, rujnujące budżet. Czy zmieni swoje nastawienie, gdy powstanie rząd prawicy, tego oczywiście nie wiemy.

Rząd demokratycznej koalicji nie ma więc dobrego wyjścia. Jedyną jasną stroną tej sytuacji jest to, iż politycy, a wraz z nimi opinia publiczna mogą uświadomić sobie, iż złe decyzje dotyczące budżetu mają konsekwencje, które ujawnią się po latach w okolicznościach, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć.

Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”

Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.


Idź do oryginalnego materiału