Zetki psioczą na boomerów, iż w PRL dostawali mieszkania. Sprawdziłem, ile jest w tym prawdy

5 godzin temu
Młodzi ludzie mają dziś problem z kupnem mieszkania – to fakt. Ale jednocześnie wielu z nich powiela twierdzenia, iż "kiedyś było lepiej". Bo za PRL dostawało się mieszkania za darmo i na wszystko były pieniądze. Bolesna prawda jest taka, iż to plotki. Dziś o wiele łatwiej o mieszkanie, niż w czasach socjalizmu. Oto fakty.


Twierdzenia, iż kiedyś ludzie "dostawali" mieszkania są powszechne, szczególnie modne wśród młodych ludzi, zwanych popularnie "zetkami". To w większości nieprawda.

Po pierwsze: mieszkań było mało


Mieszkanie w PRL było towarem deficytowym. Socjalizm nie stawiał na własność prywatną, ale społeczną. W budowanych blokach nie kupowało się mieszkań na własność, ale w pewien sposób wynajmowało.

Aby "kupić" mieszkanie, trzeba było zapisać się w kolejkę i poczekać. Czasem kilka, czasem kilkanaście lat. Pod koniec lat 80. jedna trzecia osób w kolejkach na mieszkanie miała przed sobą co najmniej 10 lat. Potem dostawało się tzw. przydział, następnie trzeba było wpłacić zaliczkę na poczet wkładu mieszkaniowego. Było to zwykle 10–20 proc. wartości mieszkania. Czyli tyle, co w tej chwili wkład własny.

Na resztę nie brało się kredytu, ale mieszkanie w pewien sposób spłacało się w czynszu. Formalnie wyglądało to tak, iż spółdzielnia mieszkaniowa brała kredyt w państwowym banku, a lokatorzy mieszkań spłacali połowę jego wartości w czynszu. Mit o "dostawaniu mieszkań za darmo" jest więc nieprawdziwy.

Być może wziął się stąd, iż niektóre państwowe firmy budowały własne osiedla dla swoich pracowników. Ale tam też mieszkań nie "dawały", raczej kwaterowały w nich ludzi. jeżeli ktoś zmieniał pracę, zmieniał i lokum. Pula mieszkań była też przeznaczona dla służb tzw. mundurowych, ale umówmy się, tak jest też do tej pory.

System rodził jednak sporo patologii, zdarzały się przesunięcia w kolejce za łapówki czy zasługi dla socjalistycznego państwa.

Były mieszkania, była dzietność?


– Często powtarza się, iż wtedy rodziło się wiele dzieci, ponieważ ludzie mieli mieszkania. To zupełnie inna sprawa. Władze starały się rozładować przeludnienie właśnie budową mieszkań. Na mieszkania czekało się latami. Można to porównać trochę do tego, w jaki sposób dzisiaj się wchodzi we własność mieszkania, czyli zbierania na wkład własny – mówi w rozmowie z naTemat.pl Kamil Fejfer, publicysta i analityk ekonomiczno-społeczny. Wiekowo bliżej mu do narzekających "zetek", niż "boomerów" z młodością w PRL.

Teza, iż były dzieci, bo były mieszkania, jest nieprawdziwa z jednego najważniejszego powodu: nie było mieszkań. Pod koniec lat 70. w Polsce w nieco ponad 9 milionach mieszkań żyło prawie 36 mln ludzi. Dziś obywateli mamy nieco ponad 36 milionów, zaś mieszkań 16 milionów. To jest zupełnie inna skala, choćby jeżeli weźmiemy pod uwagę migrantów zarobkowych (ponad milion osób).

Kamil Fejfer przypomina jeszcze jeden istotny wskaźnik: liczba mieszkań na 1000 mieszkańców.

– Teraz mamy około 430 mieszkań na 1000 osób, ten odsetek rośnie. Owszem, jest niższy niż unijna średnia, wynosząca sporo ponad 500 mieszkań. Ale w roku 1980 mieliśmy poniżej 300 mieszkań, a jak będziemy się cofać w przeszłość, to było ich jeszcze mniej. Za to mieszkańców wcale nie było dużo mniej – dodaje.

Okres PRL rozkwitem... patodeweloperki


Przypomina też, iż kolejną kwestią wartą podkreślenia jest wielkość i jakość mieszkań budowanych za PRL. Problem zna każdy mieszkaniec tzw. wielkiej płyty czy ramy H. Mieszkania miały czasem po kilkanaście metrów. Dziś takie lokale nazywamy patodeweloperką.

– Mieszkania często były klitkami. Dziś mało osób kojarzy, iż większość dzisiejszych mikrokawalerek pod wynajem, to są mieszkania, które były budowane za PRL–u. Mieszkania nie przystawały do żadnych dzisiejszych norm, były przeludnione. Poza tym istniało coś takiego, jak normatywy metrażowe – dodaje.

Co to takiego? Państwo nie pozwalało na zakup mieszkania zbyt dużego. W 1974 roku normatywy podniesiono i od tej pory (teoretycznie, bo z praktyką było różnie) mieszkanie dla 1 osoby (M–1) miało mieć min. 25–28 metrów kwadratowych. Dwie osoby (M–2) musiały się zmieścić na 30–35 metrach. M–3 miało 44–45 metrów. No i jest kolejna sprawa...

Wszystkich na wszystko było stać?


– Tylko to "wszystko", to było strasznie mało – uśmiecha się Fejfer. To racja. Przez wiele lat PRL posługiwał się walutą o nieznanej wartości. W latach 80. Polacy zarabiali równowartość 25–30 dolarów miesięcznie, w 1989 roku wartość średniej pensji spadła do równowartości kilku dolarów.

I to wszystko również w teorii, bo czym innym była oficjalna wartość dolara, a czym innym jego kurs czarnorynkowy. Zresztą w latach 80. dolar był przez długi czas wart mniej więcej tyle, ile pół litra wódki, niezależnie od tego, ile ta wódka kosztowała.

– Jednym z takich wskaźników, który lubię przywoływać, jest wzrost realnej pensji. Realnej pensji, czyli skorygowanej o inflację. U nas od 1993 roku realne pensje (średnie, ale też medianowe i pensja minimalna) rosną nieprzerwanie z wyjątkiem 2022 roku, kiedy mieliśmy najwyższą inflację. Inaczej mówiąc: z roku na rok możemy sobie pozwolić coraz na coraz więcej – tłumaczy Fejfer.

Dodaje, iż wysokość realnej pensji w ciągu ostatnich 20 lat wzrosła mniej więcej dwukrotnie. Za wypłatę możemy więc dziś zrobić dwa razy większe zakupy, niż w roku 2005. Oczywiście mowa o średniej. Jednych produktów możemy kupić więcej, innych mniej.

Do tej drugiej kategorii należą niestety mieszkania. Ich ceny rosną w bardzo zbliżonym tempie, co mieszkania. Taki trend utrzymuje się od 2013 do 2014 roku. Co z tego wynika? Że realnie mieszkania ani nie tanieją, ani nie drożeją – w odniesieniu do wysokości naszych pensji.

Boomer nie miał lepiej


Ale czy to oznacza też, iż młodzi ludzie wylewają swoje żale całkowicie bezpodstawnie? Nie. Jest oczywiste, iż ceny mieszkań, zarówno na wynajem, jak i do kupienia, są najwyższe w dużych miastach. Tam również są wyższe pensje, ale nie rekompensują kosztów lokum.

– Nie dziwię tym młodym ludziom, iż są sfrustrowani. o ile zarabiają 4–4,5 tysiąca w dużym mieście w pierwszej pracy, a potem większość tego pochłania mieszkanie, to nie jest normalne. Oczywiście nie mówimy o osobach, które w wieku 22 lat chcą mieszkać w kawalerce w Śródmieściu. Ale zauważmy, iż choćby wynajęcie pokoju w niezłej dzielnicy w Warszawie może kosztować 2000 zł. To jest wariactwo, więc ja tę frustrację rozumiem – mówi nam Fejfer.

Dodaje też, iż osoby młode po prostu nie mają szerokiej perspektywy. Osoby starsze widzą, jak zmienia się świat, jak rosną zarobki, szanse etc. Młodsi zauważą to później i od innego momentu. Nie ma też sens porównywanie tych doświadczeń i mówienie, iż ktoś ma lepiej, a ktoś gorzej.

Nie ma jednak wątpliwości, iż Polsce potrzebne są rozwiązania, które pomogłyby młodym ludziom w zdobyciu mieszkania. Zdaniem Fejfera problem pomogłyby rozwiązać na przykład dodatkowe miejsca w akademikach. Mamy w Polsce ok. 100 tysięcy miejsc w domach studenckich i grubo ponad milion studentów. Ok. 200 tysięcy z nich nie ma szans na w miarę tanie zakwaterowanie.

Oczywiście jest to tylko jeden z elementów, które mogłyby poprawić sytuację na rynku mieszkaniowym. Pozostałe to choćby budowa mieszkań na wynajem czy podatek katastralny. Nad takimi rozwiązaniami pracują zresztą kolejne rządy, choć na razie wiele z tych prac nie wynikło.

Jedno jest pewne: sytuacji na rynku mieszkaniowym nie poprawią (fałszywe zresztą) narzekania, iż "boomerzy" mieli lepiej.

Idź do oryginalnego materiału