Historia nie powtarza się, ale się rymuje, powiedział Mark Twain. Myśl ta pasuje również doskonale do rynków finansowych. Przez ostatni rok wszyscy szukali przegrzania w sektorze technologicznym i spółkach powiązanych z rewolucją sztucznej inteligencji. Tymczasem to nie technologia, ale złoto stało się ulubionym narzędziem spekulacyjnych emocji. Bańka nie wyrosła w Dolinie Krzemowej, ale w mennicach, kantorach, lombardach i na forach inwestorów detalicznych.
Ostatnie miesiące przyniosły gwałtowny wzrost ceny złota, który trudno wytłumaczyć jakąkolwiek racjonalną analizą popytu i podaży. Skali wzrostu nie uzasadniają zakupy przez ani banki centralne, ani fundusze hedgingowe. Za ruchem w górę stał tłum detalicznych inwestorów, przekonanych, iż złoto zawsze chroni przede wszystkim. Od kryzysu finansowego po koniec cywilizacji, a mechanizmy mani rynkowej zwyczajnie szlachetnych metali nie dotyczą.
Rynek złota ma swoją specyfikę. Jego uczestnicy nie tylko inwestują, ale utożsamiają się z posiadanym aktywem. Dla wielu złoto nie jest środkiem przechowywania wartości, ale manifestem światopoglądowym, wyrazem nieufności wobec rządów i banków centralnych. Ta emocjonalna więź sprawia jednak, iż inwestorzy tracą obiektywność. Złoto przestaje być aktywem, a staje się symbolem, a nikt jeszcze nie wynalazł modeli wyceny symboli i poglądów. Kiedy cena zaczyna nieuchronnie spadać, trudno to zaakceptować. Nie oznacza to oczywiście katastrofy dla całego segmentu metali szlachetnych. Złoto nie stanie się bezwartościowe, jak może się to stać np. Z upadającą spółką jednak korekta i realizacja zysków jest już i tak spóźniona.
Dzisiejsza przecena metali szlachetnych nie jest zjawiskiem w próżni jednak i w tle jej dzieje się coś dużo bardziej istotnego niż kolejna korekta sentymentu inwestorów detalicznych. Towarzyszy jej jednoczesny spadek rentowności amerykańskich obligacji na całej długości krzywej dochodowości oraz umocnienie dolara. Ten zestaw sygnałów mówi wyraźnie, iż rynek zaczyna dyskontować spowolnienie gospodarcze. Ucieczka w amerykański dług przy rosnącym kursie dolara oznacza, iż inwestorzy instytucjonalni szukają realnej ochrony przed słabnącą koniunkturą, jaką dają aktywa rządowe.
Jednym ze źródeł tego nastroju jest coraz bardziej widoczny wpływ zamknięcia amerykańskiego rządu na realną gospodarkę. Zawieszone płatności, opóźnienia w kontraktach federalnych, spadek zaufania przedsiębiorców zaczyna się przekładać na kondycje gospodarki. Sytuacja Republikanów staje się coraz trudniejsza. W obecnych negocjacjach budżetowych partia republikańska jest niczym gracz, który usiadł do stołu „nie mając kart”.
Zamkniecie rządu najprawdopodobniej zakończy się, w ciągu najbliższych 1-2 tygodni, ale szkody już zostały wyrządzone. W gospodarce tak złożonej jak amerykańska tygodniowy przestój może kosztować więcej niż roczny produkt krajowy mniejszego kraju.
Na drugim biegunie znajdują się spółki zbrojeniowe, które de facto funkcjonują w równoległym świecie. Świecie, w którym nie ma kryzysu fiskalnego czy słabego sentymentu. Publikują wyniki lepsze od oczekiwań, zwiększają zamówienia i nie wydają się zbytnio przejmować stanem amerykańskiego budżetu. Pokazuje to niezachwianą determinację rządu USA do utrzymania swojej machiny wojennej na wysokich obrotach. Jedynym wyjątkiem w tej branży jest na chwilę obecną Northrop Grumman, który najprawdopodobniej walczy z opóźnieniami w projekcie bombowca B-21 Raider. To drobne potknięcie w branży, która na razie nie widzi końca koniunktury napędzanej globalnym napięciem geopolitycznym, a która widocznie radzi sobie ze spodziewanymi utrudnieniami ze strony Chin w zakresie dostaw metali ziem rzadkich.
Źródło: XTB / Kamil Szczepański