Ponieważ kierat nie ma tylko wymiaru pracy 9-17 (z dojazdami w stolicy 8-18), 5 dni w tygodniu, 12 miesięcy w roku, musimy spojrzeć na pojęcia aktywów i pasywów nieco inaczej. Rozdzielić wymiar ekonomiczny od tzw. mentalu.
Klasycznie „aktywem” jest wszystko (przedmiot, prawo, oszczędności, inwestycje), mające jakąś materialną wartość: dom, działka, akcje, lokaty, obligacje, kryptowaluty. Gdybym był ścisły, powiedziałbym choćby nie wartość, a cenę.
W „mentalu” aktywem stają się nasze cechy (np. odporność na zmiany, pracowitość), znajomości (kontakty) itp.
Odwrotnie, pasywami są albo długi (majątek ujemny), albo negatywne cechy, traumy, złe relacje. Kiedy już tyle wiemy, możemy zacząć analizy praktyczne.
Zacznijmy od najprostszej – projektu „rzucam tę robotę”.
Żeby rzucić pracę, trzeba mieć drugą, albo inne źródło dochodów, albo możliwe do stworzenia źródło dochodów, albo… radykalnie obniżyć wydatki. W przypadku kolejnej pracy, sprawa wydaje się prosta. Trzeba mieć kontakty, dobrą opinię, umiejętności. Dobry handlowiec ma łatwiej, listonosz może sprawdzić się jako kurier, policjant zatrudni się w ochronie, ale co zrobi urzędnik, który całe życie tylko tworzył pisma? Jak poradzi sobie nauczyciel akademicki ze specjalnością np. poezja Cycerona? Takie umiejętności trudno sprzedać rynkowo. Aczkolwiek każdy może się przekwalifikować. Popatrzmy na czasy Wilczka i Balcerowicza (żywiołowy rozwój przedsiębiorczości w latach 1988-1992). Moja mama, z zawodu lekarz prowadziła wtedy butik, spotykając jako dostawców, właścicieli hurtowni mikro-szwalni, wytwórców biżuterii (dzisiaj powiedzielibyśmy w stylu „boho”): polonistów, historyków, inżynierów etc. Niska była kwota na wejście, niskie koszty. A w takich warunkach łatwo o zmianę. Mój brat – nauczyciel polskiego z liceum, woził busem ryby z Pomorza, moja siostra – inżynier – najpierw dorabiała prowadząc wypożyczalnię kaset wideo, potem produkując kamienie szlifierskie (to już bardziej w branży). Dzisiaj takich historii widzimy już mniej. A i tamci pionierzy, albo nie żyją, albo są na emeryturze, albo z racji zmniejszonego bezrobocia, wrócili jednak do wyuczonych zawodów.
Patrząc na współczesną piramidę zawodów, widzę że, jako właściciel szambiarki mam szansę zarobić więcej niż przeciętny człowiek w biurze. Z lokalnej sprzedaży owczych serów (ostatnio poznałem podhalańskiego bacę – wożącego na pace Toyoty Hilux Adventure – 200kg bryndzy, rozprzedanej w ciągu 2h) da się żyć znacznie lepiej niż z wielu analityków. I tu wracamy do aktywów.
Żeby prowadzić firmę szambiarską muszę mieć:
- prawo jazdy kat. C ew. T pozwalające na ciągnięcie przyczepy,
- kasę na zakup szambiarki,
- minimalne umiejętności techniczne, by z każdą pierdołą nie lecieć do mechanika.
W sumie kilkadziesiąt tysięcy zł kasy i dwie ważne umiejętności. No i kasę na początek (3-4 miesiące kosztów życia, zanim interes ruszy).
Planując zostać „nizinnym bacą” powinienem dysponować:
- owcami i owczarnią,
- pomieszczeniem/budynkiem produkcyjnym,
- uprawnieniami rolniczymi,
- wiedzą weterynaryjno-spożywczą,
- półciężarówką,
- pomysłem na zbyt.
W sumie 2 lata nauki, kilkaset tysięcy złotych.
Teraz projekt „partnerka dokonała” może być też „partner doskonały”.
Załóżmy na chwilę, iż masz dosyć swojej żony/swojego męża/partnera/partnerki. Co robisz? Klasyka – idziesz do prawnika, papiery rozwodowe (przy konkubinacie – zbędne) i jakoś będzie. Ale przecież trzeba:
- mieć gdzie mieszkać,
- wiedzieć jak podzielimy majątek,
- stanąć finansowo na nogi (z założeniem, iż prawdopodobnie przyjdzie płacić alimenty lub samotnie wychowywać dzieci).
Przy okazji (mental) musisz:
- poradzić sobie z rozstaniem,
- ułożyć dalsze życie.
A do tego trzeba sporego majątku, zdolności kredytowej, oraz całkowitego przestawienia. Znam ludzi, którzy z dnia na dzień wyszli i zmienili radykalnie swoje życie. Ale i takich, którzy po awanturnicy trafili na dobrze zamaskowaną alkoholiczkę, pijaną 3 razy w tygodniu po pracy, albo wariatkę wrzeszczącą im pod oknami, niszczącą rzeczy itp. Rozwód po 30-tce nie oznacza nastoletnich randek ale „spotkania biznesowe”. Dlatego warto dobrze oszacować aktywa (pieniądze, umiejętności, kontakty) i pasywa (długi, negatywne cechy własne). A przede wszystkim zdolność do stworzenia nowej rutyny, bo kłótnie ze złą żoną, częściej niż egzotyczne wyjazdy, zastępują popołudnia z piwkiem przed telewizorem.
A na koniec o bilansie ekonomicznym.
Wracamy do typowego korpoluda. Mieszka w Warszawie, ma 40 lat i mieszkanie w 30% obciążone kredytem, auto za 80k, 15k pensji, żonę, dziecko i 100k oszczędności. Wkurza go szef a praca nudzi. Typowy kierat. Może zmienić pracę, może zmienić szefa (nie jako człowieka, ale na inną osobę), ale to… kilka zmieni. Korpo wszędzie wygląda podobnie.
Marzy o wiejskiej sielance. Spacerach po rosie, kawie na tarasie, kawałku warsztatu, niższych składkach itp. Generalnie – typowe marzenia korposzczura, które jednym rozmywa się, innych napędza. jeżeli chce o nim myśleć realnie, potrzebuje analiz.
Aktywa finansowe. Spłacona część mieszkania (490k), oszczędności 100k, auto 80k.
Aktywa niefinansowe. Żona, która pragnie tego samego, szwagier na wsi pod Siedlcami, podstawowe umiejętności rolnicze.
Pasywa finansowe: kredyt (210k).
Pasywa niefinansowe: Dziecko i jego edukacja, brak wyksztalcenia rolniczego, brak gospodarstwa rolnego i maszyn, czarne myśli „z czego będziemy żyli”, rodzice opowiadający „tyle lat pakowaliśmy w Twoje wykształcenie, a Ty chcesz rzucić tę świetną pracę z pensją 15k dla kawałka ziemi, w jakiejś głuszy”.
Bilans finansowy: Ze spłaconej części mieszkania wystarczy na małe gospodarstwo. 100k oszczędności pozwoli przeżyć przez 1,5 roku (a może dłużej). Auto z prześwitem 12 cm do zmiany na coś praktycznego.
Bilans niefinansowy: Koniecznie trzeba zdobyć wykształcenie (bez tego trudno kupić ziemię), pokonać czarne myśli i opory rodziców, wreszcie – ustalić sposób życia i finansowania na wsi.