Cena MF-255 jest dziś jak PRL za Gierka. Trochę na wyrost

1 dzień temu

Czy licencyjny MF-255 jest dziś po 40 latach od rozpoczęcia produkcji jeszcze na tyle atrakcyjnym ciągnikiem, iż warto wyłożyć na niego kilkadziesiąt tysięcy złotych? Czy aby jego cena nie jest trochę na wyrost, jak PRL za towarzysza Gierka.

Minęło właśnie równo 50 lat, kiedy to 12 września 1974 r. wśród bukietów goździków i partyjnych uścisków podpisano umowę na zakup licencji ciągników od firmy Massey Ferguson. Uroczystym bankietom z tej okazji nie było końca, a partyjni towarzysze wspólnie napełniali szkło i snuli wizje o przyszłości, jak to licencyjne ciągniki w warszawskiego Ursusa zawojują Europę i świat.

Dużo mniej cieszyli się z tego faktu co mądrzejsi inżynierowie Ursusa zdając sobie doskonale sprawę, iż w następnych latach fabrykę czeka istny “sajgon”. Większość z nich miała jeszcze za złe partyjny nakaz zamknięcia wszelkich prac nad rokującym sukces własnym projektem ciągników serii U, ale musieli się z tym pogodzić. Takie były czasy.

Jednak niemal wszyscy zdawali sobie sprawę, iż warszawską fabrykę Ursusa trzeba pilnie poddać modernizacji, bo produkowane w niej ciągniki już zaczynają mocno odstawać od europejskiej konkurencji. Potrzeba było pilnych zmian i wprowadzenia nowych modeli, żeby ich sprzedaż na zagranicznych rynkach przynosiła twardą walutę (czyli wówczas dolary).

Zachodni ciągnik to prestiż i problem wyboru

Biorąc pod uwagę realia początków lat 70., panujący wówczas w Polsce boom gospodarczy oraz otwarcie na Zachód, zakup zagranicznej licencji na ciągnik i związanej z nim technologii nie był do końca złym pomysłem. Niektórzy twierdzili, iż rozsądniej byłoby zacieśnić współpracę z Zetorem, ale rządzący partyjni sekretarze mieli własne ambitne plany – licencję na zachodni ciągnik. Dla prestiżu.

Padało wiele propozycji z kim by się tu “skumać”, ale mocno też wybrzydzano w licencjodawcach. Amerykanie? – ideologicznie niepoprawne. Niemcy? – niby tak, ale drugowojenne zaszłości wciąż silne. Włosi? – to dobry pomysł, bo z nimi była już fiatowska “sztama”, ale jacyś niemrawi. Ostatecznie wybór padł na Anglików z Massey Fergusona. Jednak czy to był błąd?

Zakup licencji na nowoczesną na początku lat 70. serię MF200, czyli modeli MF235 i MF255, nie był błędem samym w sobie. To znakomicie zaprojektowane stylistycznie i technicznie bardzo dobre oraz użyteczne ciągniki. Wnosiły ze sobą dużo najnowszych technologii, które mogły się Ursusowi bardzo przydać. Miały jednak jedną, bardzo poważną wadę – były angielskie.

Angielski gwint kontra polski mechanik

Polska, jak i cała europejska mechanizacja i inżynieria, opierała się od zawsze na wzorcach międzynarodowego systemu metrycznego, czyli były to milimetry, centymetry, metry i ich dziesiętne. Powodowało to, iż w każdej fabryce czy warsztacie Europy używano jednakowego systemu narzędzi i wymiarowania podzespołów.

Odczytywanie rysunku technicznego, planu czy instrukcji serwisowej było intuicyjne, bo klucz nr 8, 10 czy 17 był taki sam w Polsce, Niemczech, Włoszech czy reszcie cywilizowanych krajów. Poza Anglią. Tam rządził system calowy, który do metrycznego miał się nijak. I taką właśnie dokumentację i licencję kupiliśmy dla Ursusa.

Calowo zwymiarowana licencja i dokumentacja technologiczna powodowały, iż szybkie uruchomienie produkcji było nierealne. To tak jakby w warsztatach szkolnych zespołu szkół mechanicznych w Kaczkach Małych próbowano z dnia na dzień uruchomić produkcję elektrycznej Tesli posiadając na wyposażeniu jedynie zużyty komplet kluczy, młotek i śrubokręt. Tego po prostu zrobić się nie da.

Poza licencją główną i jej wdrożeniem trzeba było zakupić całe mnóstwo pomniejszych licencji i narzędzi do samej produkcji. Silnik – osobna licencja. Pompa wtryskowa – licencja, narzędzia calowe – licencja, ich produkcja – też licencja, rozrusznik, alternator czy choćby filtry – tez licencja.

Wszędzie i za wszystko trzeba było zapłacić, bo sprzęt miał być nie tylko używany przez Ursusa, ale w co większych POM-ach przygotowanych do technicznej obsługi tak nowoczesnego i innego w obsłudze serwisowej ciągnika jakim był Massey Ferguson.

Trudny start licencji MF

Przygotowania do produkcji więc trwały i trwały, bo całą dokumentację trzeba było przygotować od nowa, przetłumaczyć i przystosować do polskich warunków. Trzeba było też uruchomić produkcję niewymiarowych elementów do montażu, jak wszelkie śruby, nakrętki czy chociażby podkładki. Tu nic znormalizowanego wg. europejskich norm nie pasowało i było inne.

W międzyczasie przyszedł rok 1980 i strasznie politycznie pokłóciliśmy się z Zachodem, który dał nam bana, czyli restrykcje handlowe (zakaz sprzedaży do Polski) na wszelkie nowe technologie, sprzęt czy choćby aparaturę techniczno-pomiarową.

To wszystko razem wzięte sprawiło, iż produkcja licencyjnych ciągników MF rozpoczęła się dopiero w 1984 r., czyli dziesięć lat po podpisaniu umowy. Wytwarzane w Polsce modele MF235 i MF255 miały już konstrukcyjnie kilkanaście lat i były tak “świeże” jak jagody w lesie po świętym Marcinie (a to 11 listopada).

Świat poszedł przez te 10 lat mocno do przodu. Pojawiły się nowe konstrukcje i technologie, a Ursus ze starzejącymi się już modelami został w kwestii ich eksportu na światowe z ręką w nocniku.

Polski sukces licencyjnych ciągników

Nie oznacza to jednak, iż spragniony ciągników polski rolnik nie pożądał MF-ów. Mimo dużo wyższej ceny niż C-360 sprzedawały się u nas jak świeże bułeczki, a posiadanie takiego Massey’a natychmiast podnosiło status społeczny użytkownika i powodowało, iż to od niego właśnie ksiądz rozpoczynał coroczną kolędę.

Dziś po Ursusie pozostała tylko praktycznie legenda, ale produkowane w latach 1984 – 2009 licencyjne MF-255, bo ich było najwięcej, przez cały czas dzielnie pracują na polskich polach. W końcu nauczyliśmy się serwisowania i obsługi, a choćby wymiany tulei cylindrowych silnika na zimno czy chociaż prawidłowego odkręcania śrubek wtryskiwaczy.

MF255 to gierkowski pogrobowiec, ale przez cały czas dobry

Mimo upływu lat MF255 to przez cały czas bardzo dobry ciągnik, choć jego polska historia była pełna sprzeczności i kontrowersji. Trzeba jednak przyznać, iż ten gierkowski pogrobowiec przez cały czas dość dobrze trzyma cenę na rynku wtórnym. Czy to więc oznacza, iż zakup licencji i produkcja w Polsce była jednak udanym posunięciem?

Odpowiedź na to pytanie pozostawiamy wam w komentarzach, a na razie przyjrzyjmy się cenom ciągników MF-255, bo i tu jest o czym dyskutować. Ujmujemy tu także ciągniki wyprodukowane tuż po wygaśnięciu w 1988 r. licencji, ale jeszcze z nazwą MF-255.

Oto kilka wybranych ofert sprzedaży z popularnych portali aukcyjnych:

– 1990 r. stan dobry, nie dymi, oryginalne opony – 33 000 zł;

– 1991 r. stan dobry, wspomaganie, ogrzewanie kabiny – 45 000 zł;

– 1988 r. stan oryginalny, OC – 33 000 zł;

– 1985 r. stan dobry, pali na dotyk – 32 000 zł;

– 1992 r. stan dobry, ładowacz – 50 000 zł;

– 1989 r. stan dobry, OC – 32 000 zł;

– 1987 r. stan dobry, garażowany z przebiegiem 6139 mth – 48 000 zł;

– 1988 r. stan bardzo dobry, oryginalna kabina – 50 000;

Czy waszym zdaniem MF-255 wart jest dziś uwagi i aż takich pieniędzy?

Idź do oryginalnego materiału