Dlaczego ceny ciągników w USA wystrzeliły o ponad 50 procent? Bo to skok na portfele farmerów

6 godzin temu

Jeśli komuś się wydaje, iż nowoczesny traktor w USA od 2017 do 2023 roku podrożał dlatego, iż teraz ma więcej ekranów niż NASA podczas startu promu kosmicznego – to niech się jeszcze raz zastanowi. Albo niech policzy: 50 do 60% wzrostu ceny w zaledwie sześć lat to nie jest „postęp technologiczny”, to jest skok na portfel. I to na ten farmera.

Średnio daje to 10% wzrostu rocznie – niby nie tak strasznie, dopóki się tego nie złoży w całość. A wtedy człowiek się orientuje, iż jeszcze wczoraj za porządny ciągnik płacił 100 tysięcy dolarów, a dziś, za tę samą moc i masę – już 160 tysięcy. Bez złotej klamki i lodówki z funkcją wi-fi.

No to o co chodzi?

Kiedy nie wiadomo o co chodzi…
…to chodzi o rentowność. A ta u producentów sprzętu rolniczego w USA zaczęła skrzypieć. Ot, na przykład sprzedaż John Deere’a w ostatnich sześciu miesiącach w Stanach spadła o 22%.

Rolnicy mniej kupują, bo mniej zarabiają – a przypomnijmy, iż dochody gospodarstw rolnych w USA od kilku lat lecą w dół. Co robi producent, gdy klienci nie dopisują? Podnosi ceny! Proste, jak konstrukcja przedniego mostu w MTZ-cie.

Nie pomoże tu choćby stary dobry argument: „no ale przecież pandemia, łańcuchy dostaw, inflacja, mikroczipy z Marsa…”. Bo owszem – był COVID, były zawirowania, ale samochody w tym samym czasie podrożały „zaledwie” o 22%. A tam też jest blacha, elektronika i cztery koła. Więc coś tu nie gra.

A może to po prostu „kontrolowane dojenie”?

Nie od dziś wiadomo, iż ciągnik – w przeciwieństwie do samochodu – nie ma być tylko pojazdem. Ma być inwestycją, źródłem dochodu, narzędziem pracy. A skoro tak, to producent traktora może sobie pozwolić na trochę więcej przy wycenie.

Bo przecież „to się zwróci, panie farmerze”. Tyle iż jak sprzedaż spada, a rolnik przestaje brać nowe maszyny na pniu, to cena jednostkowa musi iść w górę, żeby Excel w siedzibie głównej się zgadzał.

Niemiecki wariant – jak podwyżki mniej bolą, kiedy państwo dopłaca

Dla porównania – w Niemczech też ceny maszyn rolniczych poszybowały, i to miejscami bardziej niż nad Missisipi. Ale tam boli to trochę mniej – bo jak tu boli, to państwo przykłada plasterek w postaci dotacji.

I choć po drodze też było wszystko: pandemia, inflacja, brak łożysk i stali – to przynajmniej farmer nie został z kredytem i traktorem, który kosztuje więcej niż jego dom.

Ciągniki w USA w ciągu zaledwie kilku lat nie podrożały tak strasznie dlatego, iż pewnej nocy ulepszono je do poziomu Tesli z lemieszem. Podrożały, bo sprzedaż spadała, a producenci musieli „jakoś” zrekompensować sobie spadki wolumenu.

Ot, stara zasada: mniej sztuk, wyższa marża. Problem w tym, iż kończy się to sytuacją, w której sprzęt przestaje być osiągalny choćby dla tych, co go naprawdę potrzebują.

A wtedy – jak zauważył Greg „Machinery Pete” Peterson – rolnik przestaje kupować lokalnie. I zaczyna szukać okazji dalej. Bo choćby patriotyzm gospodarczy ma swoje granice – a dokładnie: granice opłacalności leasingu na 10 lat.

Idź do oryginalnego materiału