Dług. Odpowiedź na bodźce

1 tydzień temu

Dzisiaj pijemy tequilę za pożyczone pieniądze, a kaca zostawiamy następnemu pokoleniu.

Z Christopherem Linglem rozmawia Sebastian Stodolak.

Wszystkie światowe potęgi gospodarcze – Ameryka, UE czy Chiny – są zadłużone po uszy. Co to mówi o samym długu publicznym?

Bezkrytyczne podnoszenie zadłużenia publicznego wynika z lekcji, którą decydenci wyciągnęli z historii Japonii, próbującej podnieść się po pęknięciu bańki na rynku nieruchomości na początku lat 90. Tokio podjęło wtedy nieodpowiedzialne, quasi-keynesowskie działania stymulacyjne, które obejmowały to, co w tej chwili nazywamy niekonwencjonalną polityką pieniężną. Próbowano obniżyć stopy procentowe do zera, co się udało, a następnie do wartości ujemnych w ujęciu nominalnym. Sprawiło to, iż pożyczanie stało się stosunkowo tanie, z czego korzystał rząd. I w końcu inne państwa odkryły tę samą możliwość.

Decydenci zbłądzili?

A i owszem. Stało się to ok. 2000 r. Bankierzy centralni stwierdzili wówczas: „Aha, możemy uniknąć losu Japonii, jeżeli zrobimy to, co ona, ale z wyprzedzeniem – czyli już teraz zaczniemy obniżać stopy”. I właśnie to obserwowaliśmy: stale rosnącą globalną bańkę zadłużenia, głównie w sektorze publicznym. Milton Friedman dorastał w epoce pieniężnego standardu towarowego, bankierzy centralni jego pokolenia rozumieli, iż istnieją ograniczenia w polityce pieniężnej. Ale kiedy świat przeszedł na system waluty fiducjarnej – w 1971 r., gdy Nixon zrezygnował ze standardu złota – decydenci polityczni zaczęli zdawać sobie sprawę, iż nie są już ograniczeni standardem towarowym. Arthur Burns, który był prezesem Fed w latach 70., wiedział, iż w dziedzinie pieniądza trzeba być ostrożnym. Ale potem pojawili się młodzi, tacy jak Ben Bernanke. Badali grunt, obniżając wartość waluty, a tym samym umożliwiając rządowi zadłużenie się.

I taki stan rzeczy trwa już od dekad, a świat się nie zawalił. Może się nie zawali?

Jeszcze się nie zawalił. Choć już doświadczaliśmy chaosu. Na przykład w Grecji inwestorzy w końcu powiedzieli: „Nie będziemy dłużej finansować długu, chyba iż otrzymamy ogromną premię”. Ta paniczna ucieczka kapitału spowodowała wzrost stóp procentowych i doprowadziła do poważnych korekt w kraju. W skali globalnej byliśmy blisko takich wydarzeń po pandemii, kiedy najpierw banki centralne zalały świat tanim pieniądzem, a potem niektóre podniosły stopy procentowe. Amerykanie podnieśli stopy, ale Japończycy czy Europejczycy nie. Wtedy właśnie byliśmy blisko sytuacji ukarania państw o niskich stopach procentowych.

Ale jednak to się nie wydarzyło. Może niektóre państwa mogą utrzymywać wysoki poziom zadłużenia bez ponoszenia konsekwencji? Na przykład USA mogą spłacać długi dzięki własnej maszyny drukarskiej.

Gdyby naprawdę się tak działo, nie byłoby się czego obawiać. Ale takie założenie ignoruje historię, która pokazuje, iż zawsze istniał międzynarodowy proces dostosowawczy. Teraz jest on wolniejszy, bo wszyscy jednocześnie robią te same głupoty, więc mogą nie ponieść konsekwencji. Niebezpieczeństwo pojawia się, gdy polityka przestaje być zsynchronizowana. Wtedy następują dostosowania. Niestety, Donald Trump i Jerome Powell znów prą do sztucznie niskich stóp procentowych, kierując się osobliwą wiarą w keynesowskie fantazje i nowoczesną teorią monetarną (MMT).

Nie jest ona trafna?

MMT brakuje podstaw teoretycznych, a jej zwolennicy nie mają wiedzy historycznej. Po prostu przywiązali się do starej idei i ubierają ją w nowe słowa. Promotorka MMT Stephanie Kelton nadaje tej teorii powagę. Jest znaną profesorką, dobrze opłacaną, rozchwytywaną. Oczywiście, urzędnicy państwowi ją uwielbiają, bo mówi im: „Nie martwcie się o dług, nie martwcie się o drukowanie pieniędzy, gdy wydrukujecie zbyt dużo, to zawsze możecie je ściągnąć z rynku poprzez podatki”. Ale historia pokazuje coś innego.

A co z Chinami? One również są zadłużone po uszy. Większość inwestycji jest tam finansowana z długu i choć np. system kolei dużych prędkości jest komercyjną porażką, to jednak przez cały czas je budują. Wielu twierdzi, iż Chiny są merytokracją, łączącą najlepsze elementy systemów zachodnich z własną tożsamością, i dlatego osiągają tak dobre wyniki. Może w tym ich zadłużaniu się jest jakaś mądrość?

Nie. Kluczem do sukcesu są represje polityczne. Chiński system polityczny pozwala ograniczać dostęp do danych oraz powstrzymywać niepokoje społeczne. Część ich sukcesu wynika właśnie z tego. Jak mawiamy w ekonomii: nie ma prawdy, są tylko kompromisy. A kompromis w Chinach polega na tym: dajemy wam wyższy dobrobyt kosztem wolności politycznej. Singapur jest podobny, ale na mniejszą skalę. Kolejna część historii Chin wiąże się z zalewaniem rynków płynnością przez banki centralne na całym świecie. Kredyty napływały do gospodarstw domowych, przedsiębiorstw i instytucji. Ludzie mieli pieniądze do wydania, a większość z nich trafiła do firm zaopatrujących się w Chinach. Tak więc część sukcesu Chin wynikała z globalnej polityki banków centralnych, choćby jeżeli nie było to zamierzone. Inną sprawą jest, iż dług chiński finansuje co innego niż dług państw Zachodu. Finansuje coś namacalnego: infrastrukturę. Na Zachodzie znaczna część wydatków publicznych przeznaczana jest na transfery, co oznacza „palenie” pieniędzy. To wynika również z różnic w systemach politycznych. Na przykład w Kalifornii projekt kolei dużych prędkości, rozpoczęty kilkadziesiąt lat temu, przez cały czas jest tylko na papierze. A w Chinach nikt nie mógł zablokować wywłaszczania gruntów pod kolej.

W Brukseli uważają, iż dług jest dobry, jeżeli jest prawidłowo zarządzany. Dlatego w ramach programu Next Generation EU Wspólnota eksperymentuje ze wspólnym zadłużeniem w wysokości 750 mld euro w celu sfinansowania skutków pandemii. Większość ekonomistów broni pomysłu. Twierdzą, iż nie ma obaw o dług, bo rynki mają kontrolę, inwestorzy kierują ruchem, a rządy tylko reagują. jeżeli więc zadłużenie jest zbyt duże, rynki je pośrednio moderują.

A jaką mamy gwarancję, iż UE – jako całość – nie powtórzy greckiego scenariusza? Ateny skorzystały z niższych stóp procentowych, ale rząd zmarnował tę szansę. Nie zainwestowano w infrastrukturę, tylko rozdano pieniądze, aby kupić głosy. Była to korupcja polityczna. Tak więc ten pogląd jest ahistoryczny i ma słabe podwaliny teoretyczne. Oczywiście, żadne ministerstwo ani bank centralny nie zatrudniłyby mnie jako doradcy. Bierze się tam ludzi, którzy odpowiednio reagują na bodźce. A rządowa zachęta jest jasna: promuj plany zwiększenia zadłużenia.

W Polsce mamy konstytucyjny próg, zgodnie z którym dług nie może przekraczać 60 proc. PKB. Niektórzy twierdzą, iż ten pułap powinien zostać zniesiony. Co pan o tym sądzi?

Odradzam, ale podejrzewam, iż ostatecznie zniesiecie ograniczenie. Politycy będą to racjonalizować, sprowadzą najlepszych ekonomistów, aby wam wyjaśnili, dlaczego to rzekomo dobra rzecz. Ludzie tacy jak ja – lub ludzie tacy jak pan – którzy sprzeciwiają się temu pomysłowi, zostaną zmarginalizowani.

Trudno wyobrazić sobie całkowite wyeliminowanie zadłużenia przez państwa. Czy dług może pozostać na zdrowym poziomie?

Musimy wrócić do początków współczesnej demokracji. Weźmy Stany Zjednoczone, pierwszą współczesną republikę demokratyczną. Demokracja miała być alternatywą dla monarchii, sposobem na uniknięcie arbitralnego sprawowania władzy. Chodziło o demokrację ograniczoną, w której rządy mogą robić tylko pewne rzeczy i nic więcej. Ale w tej chwili rządzący ignorują tę zasadę. Mówią: „Co ma wspólnego rok 1776 lub rok 1789 ze współczesnym światem?”. Ale problemy ubóstwa, wojny i podatków istniały również wtedy. Prawdziwym zamiarem ojców założycieli USA było uniemożliwienie przywódcom politycznym arbitralnego decydowania o tym, ile wydawać, ile pobierać podatków lub kiedy wypowiedzieć wojnę. Niestety, demokracja stała się grą w redystrybucję. Dzisiaj pijemy tequilę za pożyczone pieniądze, a kaca zostawiamy następnemu pokoleniu. Myślę, iż sposobem na kontrolę długu jest przyjęcie zasady indywidualnej płatności: korzystasz z jakiegoś dobra – to płacisz; np. państwo buduje autostradę, ale za jej użytkowanie płacą osoby, które z niej korzystają, a nie cała populacja.

(…)

Cały artykuł dostępny jest TUTAJ.

Idź do oryginalnego materiału