Wystąpienie Klausa Masucha podczas konferencji „Złote lata – przyszłość pieniądza w Polsce”
Od zawsze podziwiałem Polskę. Gdy powstała Solidarność, byłem młodym człowiekiem – poruszonym i zainspirowanym odwagą Polaków. To dzięki Wam dziś wschodnia Europa cieszy się wolnością. Jako Niemiec czuję też osobistą odpowiedzialność – moi dziadkowie żyli w czasie, gdy Polska padła ofiarą dwóch totalitaryzmów: hitlerowskiego i stalinowskiego. Dlatego zawsze chciałem zrobić coś dobrego dla Europy – a Polska, kraj odważnych ludzi, jest jej kluczową częścią.
Polska – historia sukcesu bez euro
Chciałem mówić dziś nieco inaczej, ale wcześniejsze wystąpienia zmotywowały mnie do zmiany kolejności wniosków. Szczególnie interesujące były uwagi dotyczące niezależnej polityki pieniężnej, stóp procentowych i asymetrycznych wstrząsów. Wszystkie te tezy są zgodne z literaturą o optymalnych obszarach walutowych.
Ale spójrzmy na dane: kraje, które należą do strefy euro od samego początku – 11 państw z 1999 roku, plus Grecja – mają dziś wyższy poziom długu publicznego niż państwa, które dołączyły później lub pozostają poza eurolandem (jak Polska, Czechy, Szwecja, Dania, Bułgaria czy Rumunia). Co więcej, Polska w ostatnich dekadach to jeden z największych sukcesów gospodarczych w Europie. Jeszcze 20 lat temu PKB na głowę był niższy niż na Węgrzech. Dziś to już przeszłość. I co kluczowe: wszystko to osiągnięto, nie będąc w strefie euro. Dzięki własnej walucie – złotemu.
Euro nie gwarantuje wzrostu
Pracowałem przez wiele lat w Europejskim Banku Centralnym. Zajmowałem się kryzysami, polityką konwergencji, stabilnością finansową. I nigdy nie powiedziałbym, iż samo wejście do strefy euro automatycznie zwiększy tempo wzrostu gospodarczego. Prawdziwe źródła długofalowego rozwoju to: reformy strukturalne, elastyczny rynek pracy, efektywne instytucje, inwestycje w innowacje i mądre regulacje. Niektóre kraje UE cierpią z powodu nadmiaru regulacji, które duszą innowacyjność. Euro nie rozwiąże tego problemu.
Strefa euro wymaga silnych fundamentów
Czy euro ma zalety? Oczywiście. Niższe koszty transakcyjne, brak ryzyka kursowego, ograniczenie kosztów hedgingu – to wszystko jest ważne, zwłaszcza dla eksporterów i dużych firm. Ale to nie są czynniki, które samodzielnie zapewniają trwały dobrobyt.
Co więcej, jeżeli kraj nie ma solidnych instytucji fiskalnych, euro może wręcz pogłębić problemy. Przykład? Grecja. W 2009 roku nowy rząd ujawnił, iż deficyt budżetowy był znacznie większy, niż podawała poprzednia administracja. Kraj ten – podobnie jak inne z wysokim zadłużeniem i słabymi instytucjami – zapłacił za to ogromną cenę. Dlatego mówię jasno: jeżeli Polska ma dołączyć do strefy euro, musi najpierw zadbać o stabilne reguły fiskalne.
Reguły unijne nie wystarczą
Pakiet Stabilności i Wzrostu – główny instrument dyscypliny fiskalnej w UE – nie zawsze działa. Widać to po dużych krajach: Francji, Hiszpanii, Włoszech. Ich dług publiczny systematycznie rośnie. Jean-Claude Juncker, zapytany kiedyś, dlaczego Komisja Europejska nie egzekwuje przepisów wobec Francji, odpowiedział: „Bo to Francja”. To pokazuje słabość systemu.
Wniosek? Państwa członkowskie nie powinny opierać się wyłącznie na unijnych regułach. Potrzebne są krajowe kotwice fiskalne – najlepiej wpisane do konstytucji. Niemcy mają tzw. hamulec zadłużenia, który choć kontrowersyjny, działa.
Euro zwiększa wpływ polityczny – i to ma znaczenie
Pragnę podkreślić jedną kwestię, która nie zawsze jest widoczna na pierwszy rzut oka. Mowa o geopolityce. Dziś, w czasach niepewności i nowych zagrożeń, uczestnictwo w strefie euro daje realny wpływ na kształt unijnych reform instytucjonalnych.
Polska, jako jeden z największych państw UE, miałaby znacznie więcej do powiedzenia w debatach o przyszłości euro, jeżeli byłaby jego częścią. To ważne, szczególnie teraz, gdy dyskutujemy o nowych ramach fiskalnych, transformacji energetycznej i bezpieczeństwie.
Euro w cieniu geopolityki. Dlaczego Polska nie powinna już dłużej czekać?
W niedawno opublikowanej książce, napisanej wspólnie z dwoma współautorami, krytycznie analizujemy obecny stan Unii Europejskiej i przedstawiamy propozycje reform instytucjonalnych. Osobiście, jako ktoś, kto od lat darzy ogromną sympatią Polskę i cały region Europy Środkowo-Wschodniej, mam nadzieję, iż kraje takie jak Polska, Czechy, Dania czy Szwecja dołączą do strefy euro. Nie tylko dlatego, iż wniosłyby do niej świeże spojrzenie i nową energię, ale też dlatego, iż przyniosłyby ze sobą zdrową dyscyplinę fiskalną i relatywnie niski poziom zadłużenia publicznego – coś, czego dziś brakuje w wielu krajach eurolandu.
To ważne nie tylko symbolicznie. Obecne słabości strefy euro – zarówno strukturalne, jak i instytucjonalne – są po części skutkiem decyzji podejmowanych przez ograniczony krąg państw. jeżeli Polska stałaby się częścią unii walutowej, zyskałaby nie tylko narzędzia, ale i realny wpływ na kształtowanie reform w Europejskim Banku Centralnym. A ten wpływ ma dziś ogromne znaczenie.
Czy warto czekać na reformę strefy euro?
Kiedy analizujemy słabości obecnej konstrukcji strefy euro, pojawia się naturalne pytanie: czy nie lepiej byłoby poczekać z akcesją, aż najważniejsze reformy zostaną wdrożone? W normalnych czasach byłaby to słuszna i ostrożna odpowiedź. Ale czasy, w których żyjemy, nie są normalne.
Moje główne przesłanie brzmi: dziś nie możemy już patrzeć na euro wyłącznie przez pryzmat gospodarki. Geopolityczne wstrząsy ostatnich lat – agresja Rosji, radykalizacja polityki USA – redefiniują strategiczne interesy Polski i całej Europy.
Strefa euro a bezpieczeństwo
Europa stoi dziś przed największymi zagrożeniami dla pokoju i wolności od czasów II wojny światowej – lub od upadku żelaznej kurtyny, zależnie od perspektywy. Agresja Rosji na Ukrainę pokazała, iż stawką jest nie tylko przyszłość jednego kraju, ale przyszłość całego kontynentu. Jestem głęboko przekonany, że, jeżeli Rosja odniesie sukces, nie zatrzyma się na Ukrainie. Kraje bałtyckie i Polska również mogą stać się celem.
Do tego dochodzi zwrot w polityce USA. Ostatnie deklaracje Donalda Trumpa – choćby jeżeli nie przeszły jeszcze w działania – są niepokojące. Polska, choć przez dekady jeden z najbliższych sojuszników Waszyngtonu, może dziś czuć się zdradzona. Nikt nie wie, co przyniosą kolejne lata.
Euro jako kotwica geopolityczna
W tych realiach strefa euro może pełnić funkcję stabilizującą. Nie chodzi oczywiście o to, iż euro zastąpi NATO – unia walutowa nie jest sojuszem obronnym. Ale euro to coś więcej niż tylko waluta. To projekt polityczny. Wspólnie z jednolitym rynkiem stanowi kręgosłup integracji europejskiej.
Przynależność do strefy euro zwiększa poczucie solidarności między państwami członkowskimi. Gdy pojawił się kryzys zadłużeniowy, reakcja niektórych państw północy była chłodna – mówiono: „Grecja sama jest sobie winna”. Ale gdyby doszło do zagrożenia zewnętrznego – wojny hybrydowej, cyberataku, czy realnej agresji – reakcja byłaby zupełnie inna. Wówczas kraje członkowskie traktują siebie jako część wspólnoty, której należy udzielić pomocy.
A co, jeżeli nadejdzie kryzys?
Wyobraźmy sobie scenariusz: poważny cyberatak na państwo wschodniej flanki Unii Europejskiej. Atmosfera strachu, spekulacje o możliwej inwazji, presja na walutę narodową, ucieczka kapitału, „rzucenie się” na banki. Taki scenariusz może brzmieć jak political fiction, ale nie jest nierealny.
W sytuacji takiego kryzysu państwo musi działać szybko. Potrzebne są duże nakłady – na obronność, na bezpieczeństwo, na stabilizację. Najprostsze rozwiązanie? Emisja długu publicznego. Ale jeżeli jesteśmy poza strefą euro, pojawia się ryzyko kursowe, inflacyjne, spadek zaufania.
W strefie euro działa inny mechanizm: kraj ma natychmiastowy dostęp do płynności poprzez system Europejskiego Banku Centralnego. EBC ma sprawdzone instrumenty – pożyczki dla banków, skup aktywów, interwencje stabilizacyjne. Tego nie da się zrobić poza unią walutową.
Euro to nie gwarancja, ale warstwa ochronna
Nie twierdzę, iż strefa euro jest magiczną tarczą. Nie uchroni przed wszystkimi zagrożeniami. Ale w sytuacjach ekstremalnych – takich jak pandemia czy agresja zbrojna – daje instytucjonalną i finansową siatkę bezpieczeństwa.
W Grecji interwencje EBC bywały kontrowersyjne. Ale w przypadku zewnętrznego zagrożenia – takiego jak wojna – wsparcie dla systemu bankowego byłoby nie tylko uzasadnione, ale konieczne.
Czas na bilans
Argumenty gospodarcze za przyjęciem euro są dobrze znane. Dziś jednak powinniśmy dodać do tej układanki nowe zmienne. Geopolityka zmienia reguły gry. Dziś euro to nie tylko kwestia rachunku zysków i strat, ale także część większego projektu – integracji, odporności, wspólnej odpowiedzialności.
Nie twierdzę, iż Polska powinna wstąpić do strefy euro natychmiast. Ale twierdzę, iż w obliczu nowych zagrożeń ten krok zyskuje dodatkową wartość. I iż warto go rozważyć – nie tylko jako ekonomista, ale także jako obywatel Europy.
Gdzie euro zawiodło – i co z tego wynika?
W centrum mojej nowej książki – która ukaże się w czerwcu nakładem wydawnictwa Princeton – znajduje się analiza błędów, jakie popełniono w pierwszych dwóch dekadach funkcjonowania euro. Niektóre z nich były systemowe. Na przykład rozdzielenie polityki fiskalnej i monetarnej, zapisane w traktatach unijnych, miało chronić niezależność banków centralnych. W praktyce jednak doprowadziło do poważnych napięć i braku koordynacji w kryzysowych momentach.
Niemcy i Francja same złamały reguły fiskalne, co otworzyło drogę do ich dalszego obchodzenia przez inne kraje. W efekcie, gdy nadeszły wstrząsy – najpierw globalny kryzys finansowy, a potem kryzys zadłużenia w strefie euro – nie było wystarczających mechanizmów stabilizacyjnych.
EBC jako gracz awaryjny
W 2010 roku Europejski Bank Centralny zaczął wykupować obligacje państw peryferyjnych: Grecji, Irlandii, Portugalii, a później Hiszpanii i Włoch. Problem polegał na tym, iż nie istniała wówczas instytucja zdolna do przeprowadzania uporządkowanej restrukturyzacji zadłużenia. Nie było europejskiego odpowiednika Międzynarodowego Funduszu Walutowego. EBC został więc zmuszony do działania, które w normalnych warunkach przekraczałoby jego mandat.
Dopiero później stworzono Europejski Mechanizm Stabilności (ESM), który miał być „funduszem ratunkowym” dla państw znajdujących się w kryzysie. I tu trzeba oddać sprawiedliwość Mario Draghiemu, ówczesnemu prezesowi EBC, jego słynna deklaracja „whatever it takes” („zrobimy wszystko, co trzeba”) była potężnym sygnałem rynkowym. Ale nie była bezwarunkowa. Pomoc mogła być uruchomiona tylko wtedy, gdy ESM uzgodni z danym krajem odpowiedni program reform. To był mądry ruch: bank centralny nie powinien podejmować decyzji fiskalnych za rządy.
Kryzys 2022 r. i złamanie zasady warunkowości
Niestety w 2022 roku ta logika została osłabiona. EBC, chcąc zwalczyć inflację, podjął decyzję o podnoszeniu stóp procentowych. Jednocześnie pojawiła się presja na rynki obligacji we Włoszech i Hiszpanii. Aby złagodzić skutki tych działań, EBC zdecydował się skupować obligacje tych państw bez wcześniejszego uzgodnienia warunków z ESM.
Z punktu widzenia ortodoksyjnej polityki monetarnej i zdrowej architektury unii walutowej – była to decyzja wątpliwa. Rozumiem jej motywację: inflacja sięgała 6%, a napięcia rynkowe rosły. Jednak odejście od zasady warunkowości niesie ze sobą ryzyko rozwodnienia dyscypliny fiskalnej i przesunięcia ciężaru odpowiedzialności z rządów narodowych na bank centralny.
W książce nazywamy to „efektem słonecznika” – próbą zwrócenia się w kilku kierunkach jednocześnie, bez jasnej strategii. W długim okresie to osłabia zaufanie do instytucji i reguł, które miały zapewniać stabilność wspólnej waluty.
A co z Polską?
Polska była w 2022 roku w zupełnie innej sytuacji. Bank centralny szybciej zareagował na inflację, podnosząc stopy procentowe. Ale Polska nie mogła – i nie może – liczyć na wsparcie EBC w sytuacji kryzysowej, bo nie jest członkiem strefy euro. I właśnie ten fakt, w połączeniu z ryzykami geopolitycznymi, o których mówiłem wcześniej, powinien skłaniać do refleksji.
Strefa euro nie jest doskonała, ale historia jej kryzysów i reform pokazuje, iż mimo wielu błędów, projekt ten zyskuje na spójności i odporności. najważniejsze jest jednak jedno: żeby przystąpić do tej unii walutowej z otwartymi oczami i ze świadomością, iż to wymaga nie tylko korzyści, ale także zobowiązań.
Na zakończenie
Euro to nie tylko waluta – to architektura gospodarcza, polityczna i instytucjonalna. Polska ma dziś unikalną pozycję: może dołączyć do niej na własnych warunkach, wnosząc do systemu zdrową fiskalną odpowiedzialność, elastyczny rynek i strategiczną dojrzałość. A także zyskać nie tylko ekonomicznie, ale geopolitycznie na byciu częścią najbardziej zintegrowanego bloku Zachodu.