Zwykle opowiadamy Wam historie o powstaniu ciągników i o tym, co się wokół tego działo. Jednak dziś coś innego: bo dziś opowieść o niezłomności człowieka i zaufaniu, jakim obdarzył niepozorny traktor powierzając mu swoje życie na samym końcu świata. I to 67 lat temu.
Gdyby ktoś w połowie lat 50. powiedział rolnikowi w Norfolk, iż jego „Szary Ferguson” kiedyś wjedzie na biegun południowy, pewnie wzruszyłby ramionami i poprawił kapelusz. A jednak w 1958 roku niepozorny Ferguson TEA 20, ciągnik od roboty w oborze i przy pługu, zapisał się złotymi gąsienicami w historii eksploracji – i to lodowej.
Sir Edmund Hillary, Nowozelandczyk znany głównie z tego, iż jako pierwszy zdobył Mount Everest (w 1953 r.), wpadł na równie śmiały pomysł: skoro udało się wejść na najwyższy punkt świata, to może warto odwiedzić jego przeciwieństwo – biegun południowy. Tylko iż zamiast wspinać się z czekanem, Hillary postanowił… wjechać tam traktorem.

Do bieguna na ciągniku!
Ekspedycja była częścią wielkiego przedsięwzięcia – Trans-Antarctic Expedition – która miała przeciąć Antarktydę w poprzek. Brytyjczyk Vivian Fuchs miał przejść ją od strony Morza Weddella, Hillary – od strony Morza Rossa – miał jedynie zostawić mu po drodze zapasy paliwa i żywności. Ale warunki pogodowe pokrzyżowały plany. Sir Edmund, zamiast czekać w bazie z założonymi rękami, wsiadł na traktor i pojechał pierwszy. I to dosłownie.

Ferguson TEA 20 – bohater z pola
Wybór pojazdu do ekspedycji polarnej był zaskakujący. Ferguson TEA 20, zwany pieszczotliwie „Little Grey Fergie”, to klasyka brytyjskiej myśli rolniczej – 28-konny, 2- litrowy benzynowy ciągnik z Coventry, prosty, tani, niezawodny. Idealny do pracy na łące, ale… w antarktycznej zamieci?

Hillary zaufał właśnie tej prostocie. Nie chciał wymyślnych wehikułów z zawieszeniem księżycowym i dieslem od czołgu. Chciał czegoś, co da się naprawić młotkiem, kombinerkami czy drutem, i to w najgorszej pogodzie na ziemi. Jak powiedział: „Nie potrzebowaliśmy czegoś skomplikowanego. Potrzebowaliśmy maszyny, która po prostu pojedzie.”
Modyfikacje, czyli jak z ciągnika zrobić polarny wszędołaz
Aby przystosować Fergusona TEA 20 do ekstremalnych warunków, Nowozelandczycy wykonali kilka kluczowych modyfikacji:
- Tylne koła zaopatrzono w gąsienice, zakładane na opony – klasyczny zestaw „track conversion kit”.
- Zastosowano osłony przeciwwiatrowe i namiotowe kabiny, chroniące przed lodowatym wiatrem.
- Silnik otrzymał izolację cieplną, a układ paliwowy zabezpieczono przed zamarzaniem.
- Zwiększono zbiorniki paliwa i dodano sprzęt nawigacyjny – wtedy jeszcze analogowy: kompas, sekstant i odrobina instynktu.

82 dni i 2000 km jazdy po białym piekle
Ekspedycja ruszyła spod bazy Scott Base w październiku 1957 roku. Traktory mozolnie wspinały się na lądolód, pokonując szczeliny, zaspy i temperatury dochodzące do -40°C. Zespół Hillary’ego zakładał składy paliwa co kilkadziesiąt kilometrów – zgodnie z planem… do czasu.
Gdy ostatni skład został założony, sir Edmund uznał, iż nie ma sensu czekać. 4 stycznia 1958 roku Hillary i jego ludzie jako pierwsi w historii dotarli na Biegun Południowy pojazdami kołowymi – na Szarych Fergusonach, ku zaskoczeniu Amerykanów ze stacji Amundsen–Scott i ku niezadowoleniu Fuchsa, który… spóźnił się na własne święto.

Niezawodność w wersji biegunowej
Szare Fergusony TEA 20 spisały się jak rasowe renifery. Nie zawiodły ani razu, odpalały przy minus czterdziestu, pokonały dwa tysiące kilometrów w dziewiczym, mroźnym pustkowiu. Mechanicy z ekipy mówili potem, iż największym problemem nie były silniki, tylko… kierowcy, którzy musieli walczyć z chłodem i snem.
W czasach, gdy niektóre nowoczesne maszyny nie chcą odpalić po mroźnej nocy w mazowieckim gospodarstwie, ciągnik z lat 40. XX wieku przejechał przez środek Antarktydy.
Dziedzictwo Fergusona
Dziś jeden z traktorów z wyprawy można podziwiać we francuskim muzeum Agrispace tuż przy fabryce Massey Fergusona. Jest porysowany, przerdzewiały, ale wygląda dumnie – jak kombatant, który opowiada wnukom historie z wojny.
Ekspedycja Hillary’ego i Szarych Fergusonów, bo ciągników było trzy, stała się legendą, pokazując, iż siła maszyny to nie moc silnika, ale prostota, niezawodność i dobre ręce operatora.
Dla rolników, mechaników i miłośników techniki to historia z morałem: czasem lepiej mieć coś prostego i sprawdzonego niż nowoczesnego i chimerycznego.
A więc następnym razem, gdy będziesz odpalać swoją „sześćdziesiątkę” przy minus piętnastu, pamiętaj – są maszyny, które widziały zimno dużo większe. I nie mrugnęły ani rozrusznikiem.