Nie od dziś wiadomo, iż Chinom i Rosji, i prawdopodobnie nie tylko im, marzy się detronizacja Stanów Zjednoczonych z roli/stanowiska/fotela światowego hegamona. Wydarzenia ostatnich miesięcy sugerują, iż oba państwa, choć u podstaw mające ze sobą nie wiele wspólnego, gotowe są grać w myśl zasady wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – wszystko, byle tylko zakończyć dominację USA. Co będzie, gdy uda się zaburzyć światowy porządek i przepędzić USA w cholerę? Wtedy należałoby się oczywiście pobić między sobą.
W końcu mowa o państwach totalitarnych – jedno z nich rządzone jest przez bandę prominentnych oficerów KGB z czasów ZSRR – to trochę tak, jakby prezydentem i premierem Niemiec byli pułkownicy Gestapo. Chyba nikt nie sądzi, iż Putin i jego świta zajmowali się w KGB sortowaniem papierów i parzeniem herbaty.
Z kolei drugie z państw to reżim komunistyczny na skalę XXI, dysponujący zaawansowanymi technikami inwigilacji i duszenia wszelkich społecznych sprzeciwów w zarodku – rozwiązaniami technicznymi, które choćby nie śniły się Leninowi czy Mao Zedongowi.
Nie to, żeby Stany Zjednoczone były święte. E. Snowden ujawnił całkiem spory kawałek amerykańskiej świętości. Poza tym nie trzeba być pracownikiem NSA by wiedzieć co nieco o szerzeniu demokracji i walce z komunizmem (i narkotykami) USA na Bliskim Wschodzie czy w Ameryce Łacińskiej. Ale hej, przecież Stany to ci dobrzy.
Jak nie da się siłą, to może uda się inaczej
Powszechną jest w tej chwili opinia, jakoby Chiny do spółki z Rosją nie były w stanie rzucić wyzwania Stanom Zjednoczonym na polu militarnym. Ile w tym prawdy? Nie wiem. Wiele wskazuje natomiast na to, iż Chiny i Rosja rzucają wyzwanie dominacji dolara amerykańskiego i wraz z innymi krajami należącymi do Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej (EAEU), zwierają szyki by przyspieszyć prace nad wspólnym systemem płatniczym. Tak twierdzi m. in. jeden z czołowych funkcjonariuszy-ekonomistów Kremla, niejaki Sergey Glazyev, pełniący w tej chwili stanowisko ministra ds. integracji i makroekonomii w EAEU, który jest takżę odpowiedzialny za prace nad „przebudową zdominowanego przez Zachód globalnego systemu finansowego”.
I choć plany stworzenia własnego systemu płatności w EAEU nie są niczym nowym – sam Wladimir Putin wzywał niedawno do stworzenia niezależnej sieci rozliczeniowej opartej na blockchainie – tak dziś dowiedzieliśmy się, iż EAEU pragnie wciągnąć w rzeczony system także kraje BRICS (poza Rosją i Chinami, także Brazylię, Indie i RPA). Co więcej, rozważają podobno stworzenie organizacji BRICS+, czyli czegoś na kształt G20 „Globalnego Południa”.
System, zbudowany w oparciu o blockchain, oparty o już istniejący rosyjski MIR, chiński UnionPay, indyjski RyPay, brazylijski Elo i inne – wszystko w ramach jednej karty płatniczej. Ma on stanowić bezpośrednią konkurencję dla „zaprojektowanego przez Zachód”, opartego na Visa i Mastercard, systemu monetarnego. Warto w tym miejscu wspomnieć, iż całkiem niedawno Brazylia wybrała na prezydenta Lulę – komunistę – któremu nie w smak może być romansowanie z imperialistycznymi Stanami Zjednoczonymi, i który może pchnąć Brazylię w objęcia czerwonych braci z Chin i ich, prawdopodobnie tymczasowych, sojuszników.
Bez wątpienia inny duży gracz przyłączy się do takiego porozumienia i zrobi wszystko co w jego mocy, by zakończyć amerykańską hegemonię. Mowa oczywiście o Iranie, który ma przystąpić do wspomnianego „sojuszu/unii” w ramach organizacji Shanghai Cooperation Organisation (SCO), której jest od niedawna członkiem.
Wstępny projekt takiego systemu płatniczego został zaprezentowany na Eurazjatyckim Forum Ekonomicznym w Bikszeku, odbywającego się w maju bieżącego roku. EAEU zatwierdziło projekt umowy o transgranicznym obrocie papierami wartościowymi w państwach członkowskich, a dalsze aspekty systemu będą niedługo omawiane na posiedzeniu Najwyższej Eurazjatyckiej Rady Gospodarczej, które odbędzie się już 14 grudnia w Moskwie.
Opisane posunięcia nabierają jeszcze więcej sensu w kontekście zazębiającej się współpracy handlowej pomiędzy Chinami, Rosją, Iranem i Indiami – m. in budową przez Rosję nowych rurociągów, eksportu taniej, rosyjskiej ropy do Indii i Chin czy stworzenia nowego Jedwabnego Szlaku pod patronatem Chin.
Trochę to wszystko zaczyna przypominać świat rodem z orwellowskiego Roku 1984 – świata nieodwracalnie podzielonego, z osobnymi systemami płatniczymi, obiegami handlowymi i internetami, zawierającymi propagandę nie wychodzącą poza ramy danej bańki.
Chiny i Rosja rzucają wyzwanie dominacji dolara. Czy Chiński juan rzeczywiście wypiera z Rosji amerykańską walutę?
Na wstępie zaznaczę, iż wszystkie informacje zawarte w tym akapicie opierają się o źródła rosyjskie i chińskie, w związku z czym należy do nich podchodzić z dużą dozą ostrożności. Do informacji i do źródeł oczywiście.
Zgodnie z ustaleniami Reutersa na podstawie posiadanych danych, łączna wartość transakcji w parze rubel-juan wzrosła średnio do 9 mld juanów (ok. 1,25 mld dolarów) dziennie, podczas gdy jeszcze dwa miesiące temu rzadko przekraczała 1 mld juanów dziennie. Jak twierdzi Andrei Akopian, CEO moskiewskiej firmy inwestycyjnej Caderus Capital:
„Stało się tak, iż nagle stało się bardzo ryzykowne i kosztowne utrzymywanie tradycyjnych walut – dolara, euro, funtów brytyjskich. Wszyscy byli zmotywowani, a choćby popchnięci w kierunku rubla lub innych walut, w tym przede wszystkim juana.”
Największe niebezpieczeństwo ma stanowić fakt, iż dolary, euro czy funt są w większości utrzymywane przez banki, które w każdej chwili mogą rozpocząć „sankcjonowanie depozytów walutowych”, odcinając Rosjan od posiadanej gotówki.
Według oficjalnych danych przedstawionych przez moskiewską giełdę, handel w parze juan-rubel w październiku wyniósł 185 mld juanów, czyli ponad 80 razy więcej niż w lutym przed rozpoczęciem przez Rosję wojny na Ukrainie. I choć prędzej piekło zamarznie niż Moskwa przedstawi w tak ważnej materii rzetelne dane, coś na pewno jest na rzeczy.
Dla porównania – para dolar-rubel, która w styczniu stanowiła ponad 80% wolumenu obrotu na rynku rosyjskim, odnotowała spadek w październiku do około 40% – według danych giełdowych Banku Centralnego Rosji, których rzetelność także pozostaje wielką niewiadomą. Departament Skarbu USA pytany przez dziennikarzy Reutersa odmówił komentarza w tej sprawie.
Wszystkie te fakto-spekulacje o tym, jak Chiny i Rosja rzucają wyzwanie USA, rysując jednocześnie świetlaną przyszłość swojego sojuszu, trochę kłócą się z innymi doniesieniami z obu państw – załamującej się gospodarki rosyjskiej pozbawionej zachodniego kapitału, technologii i rynków zbytu czy fiaska chińskiej polityki zero-covid i szerzących się protestów obywateli, którzy mają dość siedzenia w domu pod komunistycznym kluczem. Ile prawdy jest w obu narracjach? Ciężko się w tym wszystkim połapać.