Kiedy w 1962 roku z hal leningradzkiej Fabryki im. Kirowa wyjechał pierwszy egzemplarz K-700. Nikt pewnie wówczas nie przypuszczał, iż ten olbrzymi ciągnik w przyszłości doczeka się tylu wcieleń, iż mógłby z powodzeniem grać w filmie o Transformersach.
Kirowiec K-700 oficjalnie zaprojektowany jako uniwersalny traktor – do orki, transportu i ciężkich prac polowych – gwałtownie okazał się także znakomitą bazą do eksperymentów.
A jak wiadomo, gdzie jest dużo żelastwa i trochę sowieckiej fantazji, tam i nuda staje się matką wynalazków. A po garnuchu samogonu może choćby czymś innym…
Kirowiec – nie tylko oracz, ale i ładowacz – choć bardziej tyłowacz
Pierwsze pomysły były jeszcze w miarę rozsądne. Skoro ten stalowy potwór o mocy kilkuset koni mechanicznych ma do dyspozycji solidną ramę, to dlaczego nie zrobić z niego ładowarki?
Tak narodził się PF-1 – czołowa ładowarka (a może bardziej tyłowa) z łyżką o pojemności 2,5 mł i udźwigu pięciu ton. Innymi słowy: maszyna, która jednym ruchem zgarniała tyle ziemi, co kilku chłopa w jeden dzień.

W kołchozach i sowchozach wykorzystywano Kirowca nie tylko na polach, ale i w gospodarstwach hodowlanych – jako ładowarkę paszy, obornika czy zboża.
Wersje bardziej zaawansowane łączyły już funkcje ładowarki i spycharki, a więc jednym manewrem można było i załadować, i wyrównać. Dla sowieckiego gospodarstwa idealne, bo nie było widać, jak się coś zajumało.
Kirowiec w wersji: walec drogowy
Ale prawdziwe szaleństwo radzieckiej myśli technicznej zaczęło się wtedy, gdy ktoś wpadł na pomysł: „A co, gdyby Kirowiec nie orał, tylko ugniatał?”.
Tak powstał walec wibracyjny K-703M(A)-VK. Rola tego ciągnika uległa drastycznej przemianie. Zamiast bruzd i skib – powstawały za nim gładkie, równe powierzchnie. Kirowiec, zamiast wjechać w pole, ruszył na budowę lotnisk i dróg.
I to nie byle jak! Walec mógł być gładki – do piasków i luźnych gruntów – albo karbowany, do upartych i spoistych ziem. Wibracje można było włączać i wyłączać wedle potrzeby, a cała magia polegała na tym, iż układ hydrostatyczny służył nie tylko do jazdy, ale też do hamowania.
Innymi słowy – żeby się zatrzymać, wystarczyło „przykręcić” pompę. W praktyce wyglądało to tak: zamiast pedału hamulca – wajcha od hydrauliki. Proste i skuteczne, jak to w radzieckiej inżynierii bywało. No dobrze – czasem bywało.
Tak już swoją drogą pomyślcie, jak czuł się operator takiego walco-Kirowca po ośmiu godzinach pracy, a adekwatnie walcowania z uruchomioną w tym czasie pełna wibracją.
Trafienie widelcem w talerz z obiadem po pracy było jego najmniejszym problemem… Gorzej, jak chciał się czegoś napić albo musiał skorzystać z toalety.
Czego to ludzie nie wymyślą…
Historia radzieckich modyfikacji Kirowca pokazuje, iż choćby najbardziej toporny ciągnik potrafi dostać drugie, a choćby piąte życie. Oracz, ładowacz, spycharka, walec – a kto wie, może i pływający transporter albo podnośnik rakietowy?

W Związku Radzieckim granice między „ciągnikiem rolniczym” a „maszyną wojskowo-budowlaną” były tak płynne, iż dziś te modyfikacje wyglądają jak katalog z wystawy techniki eksperymentalnej szalonego naukowca.
Ale trzeba przyznać jedno: Kirowiec, mimo wszystkich szaleństw, zawsze robił to, do czego został stworzony – pracował ciężko, w każdych warunkach. Na granicy ludzkiej wytrzymałości.
A iż przy okazji potrafił zamienić się w walec drogowy? Cóż, jak mawiali starzy majstrowie: potrzeba jest matką wynalazków, a czasem także ojcem szaleństwa.