„John Deery do konfiskaty” – wzywa dr. Kontek

4 godzin temu

Rolnicy, którzy zagłosowali “nie tak” w wyborach prezydenckich a w dodatku śmią protestować przeciwko decyzjom Brukseli, powinni utracić swoje maszyny – wzywa dr. Kontek. Naukowiec uważa, iż trzeba zabrać im dopłaty i zarekwirować traktory. Skoro się im nie podoba, “to niech wychodzą z Unii”.

Te słowa natychmiast wywołały reakcję w sieci. Słynny doktor Krzysztof Kontek, który miesiąc temu przeprowadził “analizę” przepływu głosów w wyborach prezydenckich, skrytykowaną ostro choćby przez jego promotora prof. dra hab. Tomasza Berenta z SGH.

Dziś proponuje rozwiązanie problemu rolników, którzy nie zagłosowali zgodnie z jego oczekiwaniami i protestują przeciwko decyzjom Brukseli. Swoje “głębokie” przemyślenia opublikował na platformie X.

Co proponuje słynny doktor? Zablokować środki z WPR, odebrać wypłacone już dopłaty, zabrać maszyny rolnicze kupione przy wykorzystaniu dofinansowania, a odzyskane pieniądze przeznaczyć na inne, “ważniejsze” cele.

Rolnicy proponują doktorowi, żeby w takim razie zaczął odżywiać się swoimi analizami – my jednak spróbujemy na chłodno wyjaśnić dr Kontkowi, iż to, co proponuje, jest sprzeczne z faktami i zasadami działania Unii Europejskiej.

Dopłaty bezpośrednie – prezent czy wabik?

Formalnie dopłaty wprowadzono, by wyrównać warunki konkurencji i zapewnić bezpieczeństwo żywnościowe Europy. Ojcowie-założyciele Wspólnej Polityki Rolnej mówili o solidarności i stabilności rynku. Ale Unia nie daje pieniędzy “za nic” i rolnicy też nie dostali ich “za darmo”.

Dając dopłaty Unia zachęcała: inwestujcie, modernizujcie, powiększajcie gospodarstwa. I rolnicy to zrobili – ale otrzymanie dofinansowania oznaczało konieczność wyłożenia własnych środków, a to oznaczało wieloletnie zobowiązania finansowe m.in. kredyty, ale również różnego typu kontrole ze strony organów państwowych związane z prawidłowym wykorzystaniem środków.

Czy polska wieś skorzystała? W latach 2004-2022 średni areał wzrósł z 7 ha do 11 ha, wartość parku maszynowego wzrosła kilkukrotnie. W tym samym czasie zadłużenie gospodarstw sięgnęło 40 mld zł, a warunki nie zostały wyrównane od 20 lat: w 2023 roku średnia stawka dopłat w Polsce wynosiła ok. 220 euro na hektar, podczas gdy w „starej Unii” – znacznie powyżej 300 euro. A polski rolnik, nieustannie podawany kontrolom i ograniczeniom, balansuje na granicy opłacalności produkcji. Albo sprzedaje ziemię, co zdarza się coraz częściej.

„Przeznaczmy miliardy gdzie indziej”

Kontek ogłasza, iż należy 34 mld zł dopłat zabrać rolnikom i przeznaczyć je na „ważniejsze” cele – szpitale, szkoły, zmniejszenie długu publicznego. Brzmi efektownie, ale jest kompletnie oderwane od rzeczywistości.

Problem w tym, iż te pieniądze nigdy nie znajdowały się w budżecie państwa. Środki Wspólnej Polityki Rolnej są funduszami celowymi, przypisanymi wyłącznie do rolnictwa. Polska nie może ich sobie przerzucić na edukację czy ochronę zdrowia, tak samo jak Niemcy nie mogą podnieść emerytur kosztem swoich rolników.

I to nie jest decyzja państwa polskiego, ale Unii Europejskiej – choćby w nowej propozycji budżetu, gdzie wszystkie dotacje z UE mają znaleźć się w Planie Krajowym, Komisja Europejska zastrzega, iż środki na dopłaty mają pozostać nieruszone na inne cele.

Żażądanie zwrotu dopłat oznaczałoby bankructwo tysięcy gospodarstw. Rolnicy zostaliby z kredytami, a banki z przejętym majątkiem. To nie tylko złamanie umowy społecznej, ale i cios w bezpieczeństwo państwa. Bo jeżeli polska wieś padnie, import nas nie uratuje – w kryzysie każdy kraj zamyka granice.

„John Deery do konfiskaty” – wygodny symbol, fałszywy obraz

Drogie maszyny rolnicze są “solą w oku” osób niezwiązanych z rolnictwem – od robotników po profesorów. W ich rozumieniu, jeżeli rolnik ma maszynę za pół miliona i więcej, to jest bogaty. Nie powinien więc otrzymywać dotacji, a skoro już je bierze, to powinien przynajmniej być wdzięczny tym, którzy je dają.

Symbolem tej “chciwości chłopów” jest ciągnik “John Deere”, który dr Kontek wymienia jako przykład w swojej ostrej wypowiedzi “Od dzisiaj! Wszystkie John Deery do zarekwirowania”. Cóż – łatwo pokazać drogi traktor i powiedzieć: „macie za dużo”. Trudniej zrozumieć, iż prawda wygląda inaczej.

Z dopłat korzysta ponad 1,2 mln gospodarstw, a większość z nich to małe i średnie gospodarstwa rodzinne, gdzie kilkanaście tysięcy złotych rocznie z dopłat to być albo nie być. Są wśród tych gospodarstw na pewno takie, które nie potrzebują najnowocześniejszych maszyn i te maszyny są tam tylko po to, żeby “się pokazać”. Ale w większości jest zupełnie inaczej.

Polscy rolnicy muszą posiadać maszyny: pole trzeba zaorać, ziarno trzeba wysiać, zboże czy buraki trzeba zebrać – przepraszamy dr. Kontka w imieniu rolników, iż to wszystko już nie przy użyciu konnych pługów, siewników czy kopaczek…

„Wyjdźmy z UE” – amputacja rynku i prezent dla pośredników

Kontek radzi: jeżeli rolnikom się nie podoba, niech wyjdą z Unii. Przyjrzyjmy się, co by to oznaczało w praktyce.

Krótko mówiąc – katastrofę. Polska sprzedaje do UE ponad 70% swojej żywności, a wartość eksportu rolno-spożywczego sięga 55 mld euro rocznie. To mleko, mięso, zboża, owoce i warzywa – cały wachlarz towarów, które codziennie wyjeżdżają z kraju. Bez wspólnego rynku ta droga się zamyka. A nowego rynku nie znajdziemy z dnia na dzień – Ameryka Południowa i Azja produkują taniej, przy niższych normach i niższych kosztach pracy.

Kto by skorzystał? Pośrednicy handlowi i przetwórcy. Rolnicy, pozbawieni stabilnego eksportu, musieliby sprzedawać zboże czy mięso za grosze, byleby się go pozbyć. Handlarze kupowaliby taniej, konsumenci płaciliby tyle samo, a cała marża zostawałaby w pośrednich kieszeniach.

A dla zwykłego konsumenta? Początkowo – iluzja taniej żywności. Ale to złudzenie krótkotrwałe. Gdy gospodarstwa upadną, Polska stanie się importerem netto, uzależnionym od dostaw z zagranicy. I wtedy ceny na półkach będą dyktowane nie przez lokalną konkurencję, ale przez globalny rynek – a ten w kryzysie nie patrzy na portfele Polaków. Pandemia pokazała, jak gwałtownie znika cukier czy mąka, a wojna w Ukrainie – jak nagle może wzrosnąć cena chleba.

Bez własnej produkcji żywności konsument traci podwójnie: płaci więcej i traci pewność, iż jedzenia w ogóle nie zabraknie. Wyjście z Unii w imię „ukarania rolników” byłoby amputacją – nie tylko rynku dla producentów, ale i bezpieczeństwa dla konsumentów.

Tweet zamiast analizy

Rolnictwo nie działa w 280 znakach tweeta: to sektor zależny od pogody, kosztów paliwa i nawozów, kursów walut, prawa unijnego i globalnego handlu. Dlatego proste rozwiązania doktora Kontka należy rozumieć wyłącznie jako “burzę w szklance wody”.

Przez 20 lat w Unii polska wieś zrobiła ogromny skok: eksport żywności wzrósł dziesięciokrotnie, rolnictwo stało się jednym z filarów gospodarki. Ale rolnicy są dziś najsłabszym ogniwem w łańcuchu zapewniającym nam bezpieczeństwo żywnościowe – choć produkują więcej niż kiedykolwiek, faktycznie zarabiają mniej, niż niegdyś.

Jednocześnie są tego łańcucha ogniwem niezbędnym, ważniejszym od sklepów, sieci handlowych – dlatego nie można traktować ich jak pracowników każdego innego sektora gospodarki i żądać od nich, by nie walczyli o swoje oczywiste prawa.

Idź do oryginalnego materiału