Kirowiec – legenda, która zaczęła się od carskich armat i stalinowskich czołgów

4 godzin temu

Kiedy patrzysz dziś na Kirowca K-700 możesz odnieść wrażenie, iż nie został zaprojektowany ale odlany z betonu. Następnie ktoś zainstalował w nim silnik, żeby mógł się przemieszczać między jednym PGR-em a drugim. Ale ten traktor to nie tylko żelazna masa i ryk o mocy 300 koni – to także dziecko radzieckiej tradycji przemysłowej, która zaczęła się… od budowy czołgów i dział kolejowych.

Żeby zrozumieć to czym jest Kirowiec, trzeba cofnąć się o ponad 150 lat – do momentu, gdy imperialna Rosja chciała pokazać Europie, iż też potrafi robić stalowe rzeczy. I iż też potrafi kopiować, tylko po swojemu i na swoją modłę, bo… tak trzeba było.

Zaczęło się od carskich armat, a potem było już tylko ciężej. I to dosłownie ciężej, bo chodziło o więcej stali. Ta historia zaczęła się się w 1801 roku, kiedy w Petersburgu powołano Putiłowskij Zawod – zakłady metalowe, które miały dostarczać ciężkie uzbrojenie, parowozy i mosty dla carskiej armii i kolei.

W drugiej połowie XIX wieku były to największe zakłady przemysłowe w carskiej Rosji. Symbol nowoczesności, gdzie pracowali zarówno inżynierowie wykształceni na zachodzie Europy, jak i robotnicy ściągnięci prosto z pól i stepów.

Rewolucja od nowa, czyli zakłady Kirowa

Gdy wybuchła rewolucja październikowa, a stary porządek został wywrócony do góry nogami, zakłady – zgodnie z nową modą – zostały nazwane imieniem Siergieja Kirowa, prominentnego działacza bolszewickiego. Zginął od strzału nieprzychylnego mu innego działacza partyjnego, ale już za życia miał więcej ulic swojego imienia niż jakikolwiek żyjący człowiek.

I tak powstały Leningradzkie Zakłady im. Kirowa, które gwałtownie przestawiły się z parowozów na produkcję czołgów, haubic i stalowej dominacji. Bo socjalizm miał być “eksportowany” dalej na Zachód. Jak nie słowem, to armatą i karabinem Mosin – taki był cel.

W czasie początków II wojny światowej fabryka była sercem radzieckiej machiny wojennej. Z jej hal wyjeżdżały m.in. czołgi KW-1 i IS-2 – te ostatnie nieprzypadkowo nazwane na cześć Józefa Stalina. To właśnie tu budowano maszyny, które miały miażdżyć faszyzm na zachodzie i „kapitalistyczny sabotaż” na własnym podwórku.

Po wojnie przyszła nowa potrzeba: nie mniej żelaza (na czołgi), ale więcej jedzenia. I tak narodził się pomysł, by… zacząć produkować traktory – ale po wojskowemu.

Ciągnik leśny KT-12 z zakładów Kirowca był wyposażony w silnik o mocy 35 KM, który… był tak naprawdę generatorem gazowym, czyli silnikiem holzgas, fot. mat. prasowe

Inżynieria socjalistyczna, czyli: patrz na kapitalistów i rysuj z pamięci

W Związku Radzieckim kopiowanie nie było grzechem, było wręcz obowiązkiem patriotycznym. Gdy amerykański Steiger wypuścił swoje pierwsze traktory przegubowe z napędem na cztery koła, radzieccy inżynierowie spojrzeli na nie z uznaniem, a potem powiedzieli:

„Zrobimy to samo. Ale bez luksusów, bez chromu, za to z duszą proletariatu.”

W rzeczywistości zachodni sprzęt był często ściągany, rozbierany do śrubki, a potem… reprodukowany z drobnymi zmianami. Najczęściej takimi, które upraszczały konstrukcję i pozwalały produkować maszyny bez dostępu do wysokiej jakości technologii, materiałów czy precyzyjnych obrabiarek.

W radzieckiej dokumentacji technicznej rzadko widziano słowo „prototyp”. Zastępowało je hasło:

„Opierając się na osiągnięciach bratnich krajów” (imperialistycznych oczywiście)

I tak powstał projekt K-700 Kirowiec – traktora dużego, mocnego i… bardzo znajomego w sylwetce. Przegubowy układ kierowniczy, wielkie koła, wysoki prześwit – takie traktory produkował już Versatile i John Deere, ale radziecki miał swoją przewagę: był zbudowany jak T-34, tylko iż żółty i bez lufy.

K-700 i K-701 po prawej, fot. Kirowiec

Zakład czołgowy robi traktor – czego się spodziewać?

Produkcję Kirowca rozpoczęto w latach 60. XX wieku w halach fabryki, w której jeszcze parę lat wcześniej budowano pancerne działa. Zwykły traktor to za mało – ten musiał wyglądać jakby był gotów na III wojnę światową.

Projekt był prosty jak konstrukcja radzieckiego cepa – co nie znaczy, iż tani w eksploatacji. Ale nikt się tym nie przejmował. W końcu:

„To nie traktor ma być wygodny, tylko socjalistyczny człowiek twardy!”

Silnik? Wysokoprężny, dwunastolitrowy, o brzmieniu wściekłego niedźwiedzia. Skrzynia biegów? Taka, żeby traktorzysta miał poczucie, iż prowadzi radziecki czołg albo wóz pancerny piechoty. Kabina? Oferowała wszystko, czego nie było: klimatyzację, wygłuszenie, amortyzację.

Ale Kirowiec miał inną zaletę: ciągnął wszystko – od pługa, przez przyczepę, po parę TIR-ów. Gdy działał – nie miał konkurencji. Gdy nie działał – przynajmniej imponował wyglądem.

Propaganda – czyli jak zamienić „kopię” w „osiągnięcie techniczne”

W ZSRR nikt nie mówił, iż Kirowiec powstał „na podstawie obserwacji rozwiązań zachodnich”. Zamiast tego mówiono:

„To owoc planowego wysiłku sowieckiej myśli inżynieryjnej!”

Traktory przedstawiano na plakatach z czerwonymi flagami, zadowolonymi rolnikami i hasłami typu:

  • „Kirowiec – stalowa pięść rolnictwa!”
  • „Zdolny do pracy tam, gdzie inne choćby nie wjadą!”
  • „Duma socjalistycznej wsi!”

Tyle iż na tej wsi mechanik musiał mieć zestaw kluczy, młotek, palnik i świętą cierpliwość. A najlepiej jeszcze zestaw części z innego Kirowca.

Kirowiec K-701A, fot mat. prasowe

Eksportowy hit? Raczej “bratnia” obowiązkowa dostawa

Traktory Kirowiec eksportowano do państw bratnich: Polski, NRD, Bułgarii, a choćby do Kuby. W Polsce trafiał głównie do PGR-ów i SKR-ów, gdzie nikt nie pytał „czy się opłaca”, tylko „czy już dojechał z remontu”.

Mechanicy mówili: „To nie traktor. To szkoła życia:, bo każda naprawa wymagała wiedzy z zakresu nie tyle mechaniki, hydrauliki, spawalnictwa, ale i mistycyzmu i praktyki rodem z radzieckich wojsk pancernych.

Ale Kirowiec miał jedną zaletę – jak już działał, to nie było na niego mocnych. Ciągnął pługi, przyczepy, samoloty i morale traktorzystów. Czasem się psuł, czasem odpalał, ale zawsze robił wrażenie. choćby jeżeli tylko stał.

Żółty symbol zamierzchłej potęgi

K-700 to nie tylko traktor. To kawał historii radzieckiego przemysłu, który nie znał słowa „kompromis”. Wydobył się z zakładów, które najpierw tworzyły działa, potem czołgi, a na końcu traktory – ale zawsze zgodnie z jedną zasadą: ciężkie, stalowe, nasze.

Tak jak cała sowiecka technika – reprodukowany, ale z dumą. Zbudowany nie dla komfortu, ale dla epickiej walki o plony i plan pięcioletni. I choć może dziś Kirowiec budzi uśmiech, to wciąż imponuje – jak pomnik epoki, w której kopiowanie było formą innowacji, a marketing – narzędziem w rękach propagandy.

Idź do oryginalnego materiału