Zaledwie trzy miesiące. Tyle czasu przetrwał we Francji rząd centroprawicowego polityka Michela Barniera. Doszedł on do władzy po decyzji prezydenta Francji Emmanuela Macrona o rozpisaniu przedterminowych wyborów parlamentarnych. W pewnym sensie miał on niewielki wybór, ponieważ jego partii brakowało większości we francuskim parlamencie.
Macron i Barnier mieli nadzieję, iż Le Pen będzie tolerować rząd przez jakiś czas. Okazało się, iż były to płonne nadzieje. Na początku tego miesiąca Le Pen poparła wotum nieufności złożone przez lewicową opozycję. Głosowanie odbyło się po tym, jak francuski rząd ogłosił, iż powoła się na konstytucyjny artykuł 49.3, aby uchwalić budżet poza parlamentem. To przypieczętowało los rządu.
Pobudki Le Pen pozostają tajemnicą. Czy ma nadzieję, iż w ten sposób osłabi Macrona tak bardzo, iż nie będzie on widział innego wyjścia niż rozpisanie przedterminowych wyborów prezydenckich — zaplanowanych normalnie na 2027 r.? Czy obawia się sprawy sądowej dotyczącej nielegalnego zatrudniania asystentów Parlamentu Europejskiego przez jej własną partię polityczną? Francuski prokurator zażądał niedawno, aby w przypadku udowodnienia tych faktów, Le Pen otrzymała pięcioletni zakaz kandydowania w wyborach. Taka kara mogłaby „zakłócić francuski system demokratyczny”, ostrzegł François Bayrou, czołowy francuski polityk centrowy.
W każdym razie przedterminowe wybory parlamentarne nie mogą zostać ponownie zwołane do czerwca 2025 r., a Macron odmawia wcześniejszego ustąpienia ze stanowiska prezydenta. Co więcej, w przypadku braku porozumienia politycznego, francuska konstytucja nie jest jednoznaczna co do uprawnień francuskiego rządu, który nie ma większościowego poparcia w parlamencie. choćby w przypadku swego rodzaju „prowizorium budżetowego”, w którym francuski rząd może przez cały czas wydawać pieniądze z zastrzeżeniem wszelkiego rodzaju ograniczeń, istnieje niepewność prawna.
Jest to szczególnie niepokojące, biorąc pod uwagę stan francuskich finansów publicznych. Francuzi po prostu odmawiają zaakceptowania cięć wydatków i podwyżek podatków, które Barnier chciał przeforsować, aby nieco uporządkować francuski budżet — z deficytem od 1974 roku. Oczywiście w ramach systemu strefy euro istnieje Europejski Bank Centralny, który z regularnością zegarka ratuje rozrzutne państwa opiekuńcze, takie jak Francja, na plecach europejskich oszczędzających, ale jeżeli EBC posuwa się w tym za daleko, słusznie powoduje napięcia polityczne z innymi państwami członkowskimi strefy euro, zwłaszcza z Niemcami, równie niestabilnymi politycznie, ponieważ w lutym odbędą się tam przedterminowe wybory.
Co więcej, na szczeblu europejskim toczą się ważne negocjacje w sprawie umowy handlowej między Unią Europejską a latynoamerykańskim blokiem handlowym Mercosur. W momencie, gdy we Francji wybuchł poważny kryzys polityczny, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen udała się do Urugwaju, gdzie zgodziła się na porozumienie z Mercosurem po ponad 25 latach negocjacji między dwoma blokami handlowymi.
Przyjęcie Mercosuru dolewa oliwy do ognia
Najprawdopodobniej Komisja Europejska oddzieli aspekty handlowe umowy z Mercosurem od aspektów bardziej politycznych, co sprawi, iż ratyfikacja przez parlamenty krajowe nie będzie konieczna, aby aspekty handlowe mogły wejść w życie przynajmniej tymczasowo. Jednak choćby wtedy państwa członkowskie UE będą musiały wyrazić zgodę w Radzie UE oprócz zatwierdzenia przez Parlament Europejski. Dopiero okaże się, czy Francja znajdzie tam mniejszość blokującą. Francja zdołałaby poprzeć Polskę i Austrię, zaś w Holandii sprzeciwia się temu większość parlamentarna, ale najważniejsze będzie stanowisko włoskiego rządu Giorgii Meloni. Ministrowie jej rządu wyrazili już sprzeczne poglądy na temat Mercosuru.
Argumenty, iż francuskie firmy również mogą wiele zyskać na zmniejszeniu barier handlowych i iż umowa z Mercosurem jest największą umową handlową, jaką kiedykolwiek zawarła UE, trafiają do coraz bardziej głuchych uszu. Spowolnieniu gospodarczemu, z którym boryka się Europa – głównie z własnej winy – towarzyszy zwiększone poparcie dla protekcjonizmu, które rośnie również w Stanach Zjednoczonych wraz z wygraną Trumpa.
Unia Europejska sama jest sobie winna, iż Mercosur nie został sfinalizowany wcześniej. Kilka lat temu nagle zaczęła domagać się narzucenia wszelkiego rodzaju norm środowiskowych partnerom handlowym z Ameryki Łacińskiej. Ci oczywiście nie uznali tego za dopuszczalne. Co więcej, nowa europejska dyrektywa dotycząca wylesiania, zgodnie z którą Europa nakłada na importerów drewna ogromne biurokratyczne standardy, zepsuła stosunki z partnerami handlowymi.
Początkowo najwięksi eksporterzy oleju palmowego, Malezja i Indonezja, byli tym oburzeni. Uznali oni za niesprawiedliwe, iż UE odmawia uznania ich lokalnych standardów wylesiania, mimo iż organizacje pozarządowe chwaliły ich za zmniejszenie wylesiania w zeszłym roku. Zwłaszcza iż Wielka Brytania uznaje te lokalne standardy. Następnie do protestu przyłączyły się Brazylia i Stany Zjednoczone. Doprowadziło to do rocznego odroczenia dyrektywy w sprawie wylesiania, ale prawodawstwo przez cały czas nie zostało wycofane. Co więcej, Mercosur przewiduje „lepsze traktowanie” państw Mercosuru, jeżeli chodzi o ocenę ich zgodności z nowymi unijnymi przepisami dotyczącymi wylesiania, co oznacza, iż członkowie spoza Mercosuru, którzy osiągają dobre wyniki w zakresie wskaźników środowiskowych, mogą znaleźć się w niekorzystnej sytuacji. Pomimo „sekwestracji dwutlenku węgla” w przemyśle oleju palmowego lub programów sadzenia drzew — wspieranych przez Malaysian Palm Oil Green Conservation Foundation (MPOGCF) – Malezja znalazłaby się w niekorzystnej sytuacji w porównaniu z takimi krajami jak Brazylia, które nie odniosły sukcesu w walce z wylesianiem. Wszystko to pokazuje, jak trudne jest upolitycznienie umów handlowych.
Do tego dochodzi nowa europejska taryfa klimatyczna graniczny podatek węglowy (CBAM), w ramach której UE zacznie karać import od partnerów handlowych dodatkowymi taryfami celnymi za odmowę przestrzegania tej samej polityki klimatycznej, co europejska. Indie są tym bardzo oburzone, ale obawy pojawiają się także w Wielkiej Brytanii. Istnieją choćby pomysły wprowadzenia brytyjskiego odpowiednika CBAM, ale według badania przeprowadzonego przez UK Growth Commission „mogłoby to doprowadzić do utraty PKB na mieszkańca w wysokości od około 150 do 300 funtów”.
Alternatywną polityką klimatyczną, według think tanków takich jak Warsaw Enterprise Institute, mogłoby być zastąpienie kolektywistycznego porozumienia paryskiego „Climate & Freedom Agreement”. Sygnatariusze tego traktatu odnieśliby korzyści handlowe, gdyby wdrożyli przyjazną dla klimatu politykę wolnorynkową, na przykład poprzez „zmiany podatkowe (…), aby inwestycje w PP&E (Property, Plant, and Equipment) były bardziej opłacalne w sposób zachęcający firmy nie tylko do utrzymania obecnych zdolności produkcyjnych, ale także do modernizacji i rozwijania nowych projektów”. Porozumienie zawiera również zalecenie „wyeliminowania wszystkich rodzajów dotacji w sposób uporządkowany i stopniowy”. Tymczasem nowy prezydent USA Trump już chce ponownie wycofać się z porozumienia paryskiego, więc niedługo Unia Europejska powinna zacząć gruntownie przemyśleć swoją własną protekcjonistyczną politykę klimatyczną.
Widmo protekcjonizmu
Oczywiste jest, iż ci, którzy nieustannie próbują nadużywać negocjacji handlowych w celu przeforsowania własnego programu politycznego, ostatecznie podważają publiczne poparcie dla umów handlowych. Opinia publiczna słusznie postrzega takie negocjacje jako splot prywatnych interesów biznesowych, w którym nie chodzi o zwykłe usunięcie barier handlowych, ale raczej o narzucenie wszelkiego rodzaju standardów regulacyjnych dostosowanych do dużych eksporterów. Z pewnością we Francji jest to jeden z powodów, dla których wolny handel nie jest kojarzony z większym wyborem i niższymi cenami dla konsumentów lub większymi możliwościami dla francuskich firm, by oferowały swoje produkty i usługi większej liczbie osób.
Prawdę mówiąc, opinia publiczna ma częściowo rację, ponieważ główne umowy handlowe, takie jak umowa Mercosur-UE, nie obejmują prawdziwego „wolnego handlu”, ale raczej „handel zarządzany”. Chociaż przez cały czas wiąże się to z liberalizacją handlu w ujęciu netto.
Tak czy inaczej, zawarcie porozumienia z Mercosurem wywołuje jeszcze większe zamieszanie we francuskiej polityce. Sophie Primas, francuska minister handlu, ostrzegła, iż „to nie koniec historii. (…) To wiąże tylko Komisję, a nie państwa członkowskie [UE]”. Jej koleżanka Annie Genevard, francuska minister rolnictwa, stwierdziła: „To porozumienie w żaden sposób nie gwarantuje wzajemności standardów nałożonych na naszych własnych producentów”.
Nie trzeba być politycznym geniuszem, by dostrzec, iż to wszystko sprawi, iż Le Pen jeszcze bardziej wystąpi przeciwko UE, ale zyska na tym także francuska lewica. Macron mógłby równie dobrze mianować nowego premiera co sześć miesięcy i przeprowadzić kolejne wybory parlamentarne w czerwcu, mając nadzieję, iż będzie to korzystne dla jego partii. Jednak zdaniem obserwatorów, kolejna porażka może wywrzeć dużą presję na Macrona, by podał się do dymisji i rozpisał nowe wybory prezydenckie. W pewnym momencie presja ta stanie się zbyt duża.