Na tym blogu ciągle pojawiają się różne nietypowe pomysły. Jako jeden z nich, tym razem całkowicie sprzeczny z moimi poglądami, urodził się projekt „Miesiąc bez samochodu”. Tak, dobrze widzicie. Planuję udowodnić coś, w co sam nie wierzę – iż da się żyć bez auta. Na wsi i w mieście. W październiku, czyli w czasie, gdy często pada, a temperatury nie zachęcają do spacerów. Czy uda się? I jakim kosztem? Zobaczymy.
Aby odpowiedź mogła być pozytywna trzeba mi planu. Realnego planu. W mieście, wszystko wydaje się łatwiejsze – własne nogi plus rower, ew. komunikacja miejska. Sklepy pod bokiem, niektóre nieco dalej. Do pracy mam 20-45 minut spacerem.
Na wsi, zupełnie inaczej. 1 km do najbliższego (małego) sklepiku. 4,5 km do marketu. 3 km do dworca kolejowego. 30 km do pracy. Daleko i długo. Czy dam radę? Kiedy mój dziadek rozpoczynał pracę , był rok 1935, pociąg jechał 50 minut, a docierano do niego własnym zaprzęgiem, w tempie 10 km/h (20 minut). Na miejscu, dziadek brał dorożkę i pokonywał ostatnie kilka kilometrów do biura (20 minut) Razem podróż trwała 1 godzinę 30 minut. Powrót podobnie. A dzisiaj? Na dworzec dotrę szybciej rowerem, hulajnogą elektryczną (10 minut), w mieście podobnie (10 minut), a pociąg jedzie 30 minut (pospieszny choćby 17, ale o innych godzinach). Łączny dojazd trwa 50 minut. Wychodząc z pracy parę minut o czasie , w domu na wsi pojawię się po 50 minutach. Rano podobnie – muszę wyjść 50 minut przed rozpoczęciem pracy. Przynajmniej na razie, gdy mam idealnie zestrojone przejazdy. W drugim miejscu pracy nie będzie już różowo. Zaczynam o pół godziny wcześniej i kończę z takim samym przesunięciem. Leży ono także dalej od dworca. Aby pojawić się o czasie, muszę wyjść 1,5 h przed rozpoczęciem, a pojawię się w domu 1 h 20 minut po zakończeniu.
W praktyce, różnica pomiędzy spacerem miejskim od 50 minut do 1 h 10 minut w każdą stronę. Da się przeżyć. Niemiło jedzie się tylko w deszczu. Koszt także mnie nie zrujnuje -11 zł dziennie, w obie strony. Bez zniżek 17 zł. o ile założę pobyt w mieście przez pół miesiąca, a drugie pół na wsi, oraz dodam, iż akurat w „wiejskim czasie” zaplanuję pracę zdalną (4 dni), odrobinę wolnego (2 dni), zatem 6 dni będę musiał dojechać ze wsi. Postaram się ustawić je w dni, gdy faktycznie prognoza nie pokaże opadu. Tragedii nie powinno być.
A zakupy? W mieście – zero problemu. Na wsi – zrobię je po drodze z dworca, dorzucając ten kilometr (market postawiono 500m o stacji). Większe dostawy załatwią internet i kurierzy.
Plan wydaje się niegłupi, a realizacja? Zobaczymy.