Polska polityka zagraniczna coraz bardziej staje się wyłącznie grą pozorów – niby coś się dzieje, ktoś się z kimś spotyka, wydawane są jakieś oświadczenia, a jednak nic z tego nie wynika długofalowo, trudno znaleźć strategię, która łączyłaby te elementy w jakiś spójny i przemyślany plan. Widać działania reaktywne, często wymuszone wydarzeniami w Brukseli, Berlinie czy Waszyngtonie, ale brakuje własnej narracji i własnych priorytetów.
Najbardziej rażące jest to na kierunku wschodnim. Polska – kraj graniczny Unii Europejskiej, państwo, które geopolitycznie i historycznie powinno być naturalnym architektem polityki wschodniej, od dawna nie odgrywa żadnej istotnej roli w tym obszarze. Zamiast tworzyć długofalową strategię wobec Ukrainy, Białorusi czy państw Kaukazu, Warszawa zdaje się ograniczać do krótkotrwałych gestów, okazjonalnych wizyt czy powtarzania frazesów o „solidarności”, „partnerstwie” czy „polityce Jagiellońskiej”.
Przykład Ukrainy jest wymowny. Po 2022 roku Polska miała unikalną szansę na to, by stać się rzecznikiem Kijowa w Europie, łącznikiem między Wschodem a Zachodem. Zamiast tego, dziś relacje są chłodne, a Warszawa straciła monopol na „sprawę ukraińską” w unijnej dyplomacji. Francja, Niemcy czy choćby kraje bałtyckie coraz sprawniej zagospodarowują to pole, podczas gdy polski głos staje się coraz bardziej marginalny. Jeszcze w 2004 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski odegrał istotną rolę w czasie Pomarańczowej Rewolucji, będąc jednym z mediatorów między władzą a opozycją na Ukrainie. Polska była wtedy postrzegana jako aktywny, sprawczy gracz w regionie, jako państwo, które ma pomysł na politykę wschodnią i potrafi narzucić swoją narrację. Dziś, poza krótkotrwałym przebłyskiem aktywności tuż po wybuchu wojny w 2022 roku, Warszawa nie ma ani koncepcji, ani ambicji. Zostaliśmy sprowadzeni do roli statysty, komentatora wydarzeń, które rozgrywają się obok nas i z którymi nie trzeba się w ogóle liczyć. Najbardziej jaskrawym przykładem była niedawna wizyta liderów państw europejskich w Waszyngtonie i niezaproszenie polskiego przedstawiciela. Jedyne, co wzbudziło emocje w kraju to próba przerzucania się odpowiedzialnością, kto odpowiada za brak zaproszenia i kto tak naprawdę powinien tam jechać.
Podobnie wygląda sytuacja z Białorusią. Polska mogła budować przywództwo w regionie, z jednej strony wspierając ruchy demokratyczne, a z drugiej stale utrzymując kanały komunikacji z władzami. Tymczasem dziś temat praktycznie zniknął z agendy, a nasza rola została zredukowana do przyjmowania emigrantów politycznych i biernego obserwowania wydarzeń. Polski MSZ jest jednoznacznie przeciwny rozmowom z Białorusią, gdyż jest to brzydki reżim autorytarny, chodzący na pasku Moskwy. Realizm dyplomatyczny podpowiada, iż rozmowy z Białorusią mogłyby jednak przynieść pewne korzyści: uwolnienie polskich więźniów politycznych, ograniczenie presji migracyjnej na granicy czy możliwość wpływania na procesy zachodzące w państwie, które wciąż pozostaje kluczowym elementem geopolitycznej układanki regionu. Silne państwo to takie, które potrafi rozmawiać z każdym – nie dla przyjaźni, ale dla realizacji własnych interesów narodowych. Z Białorusią rozmawiają Amerykanie i Europejczycy, tylko Polska trzyma się swoich zasad i wartości moralnych, odmawiając rozmów do końca.
Równie gorzkim przykładem jest Litwa. Polacy stanowią tam największą mniejszość narodową, a mimo to od lat nie potrafimy skutecznie zadbać o ich prawa. Kwestie edukacji w języku polskim, pisowni nazwisk czy dostępu do mediów są wciąż przedmiotem sporów, a polskie władze reagują na nie z niepokojącą biernością. Litwa, choć jest naszym najbliższym partnerem w NATO i Unii, nie waha się ograniczać praw mniejszości polskiej, wiedząc, iż Polska i tak będzie mówić jedynie o „strategicznym sojuszu”, bojąc się bronić interesów naszych rodaków.
Grupa Wyszehradzka, przez lata uchodząca za jeden z filarów regionalnej współpracy, w ostatnich latach praktycznie przestała istnieć jako realne narzędzie polskiej polityki zagranicznej. Wspólne inicjatywy V4, które jeszcze dekadę temu pozwalały nam budować koalicje w sporach z Brukselą czy koordynować działania wobec Europy Wschodniej, dziś praktycznie zamarły. Spory z Brukselą i stosunek do Rosji oraz wojny w Ukrainie całkowicie podzielił V4. Polska i Czechy opowiadają się jednoznacznie po stronie Kijowa, podczas gdy Węgry i Słowacja stawiają na politykę balansowania i utrzymywania relacji z Moskwą. W efekcie V4 utraciła jakiekolwiek znaczenie polityczne, sprowadzając się do rytualnych spotkań bez wpływu na agendę europejską. Dla Polski to poważna strata, bo przez lata Grupa była naturalnym instrumentem wzmacniania naszej pozycji w Unii Europejskiej i platformą dla regionalnych inicjatyw.
Problem jest jednak szerszy. Polska praktycznie nie uczestniczy w kształtowaniu globalnej agendy. Nie mamy zdania w sprawie Chin i Indo-Pacyfiku, Bliskiego Wschodu, nie widać naszej obecności w Afryce, a Ameryka Łacińska to dla nas terra incognita. choćby w Unii Europejskiej ograniczamy się do reakcji, czasem z opóźnieniem krytykujemy, ale zwykle bezrefleksyjnie popieramy, nigdy nie wyznaczając własnych kierunków. To nie jest polityka zagraniczna, to dryf, w którym inne państwa nadają kurs, a Polska co najwyżej macha z pokładu.
Symbolem tej bezradności stała się polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej. Zamiast ambitnej agendy, jasno wyznaczonych priorytetów i skutecznego lobbingu w kluczowych sprawach, dostaliśmy dyplomatyczną bylejakość. Warszawa miała szansę pokazać, iż potrafi być liderem europejskiej debaty, szczególnie w obszarze bezpieczeństwa czy otwarcia negocjacji akcesyjnych z Ukrainą, a skończyło się na rytualnych spotkaniach i pustych deklaracjach, których nikt w Brukseli nie potraktował poważnie.
Nie inaczej wygląda sytuacja w relacjach z USA. Formalnie to nasz najważniejszy sojusznik w NATO i gwarant bezpieczeństwa, ale w praktyce polska polityka wobec Waszyngtonu jest chaotyczna i podporządkowana bieżącej polityce wewnętrznej. Obecny polski przedstawiciel dyplomatyczny w Waszyngtonie nie ma żadnych poważnych kontaktów politycznych i w praktyce nie realizuje swojej misji. Brakuje profesjonalnego lobbingu w Kongresie i administracji, który chroniłby polskie interesy, zarówno gospodarcze, jak i strategiczne, w tym interesy całej wschodniej flanki NATO. Na domiar złego brakuje elementarnej koordynacji polityki, podczas wizyty Prezydenta Nawrockiego w USA nie pojawili się przedstawiciele MSZ, równocześnie w tym samym czasie do Stanów Zjednoczonych udał się minister Sikorski. Takie działania nie budują powagi naszego państwa, ale chaos i wewnętrzną rywalizację. Do tego dochodzą próby deprecjonowania wizyty głowy państwa, w tym osłabienia relacji prezydenta RP z Donaldem Trumpem, które mogą być mimo wszystko szansą na wzmocnienie polskiej pozycji w Waszyngtonie.
Na to wszystko nakłada się chaos kompetencyjny w samej Polsce. Polityka zagraniczna rozbita jest między prezydenta, rząd i Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Brakuje jednoznacznej odpowiedzialności i jasnego centrum decyzyjnego, co w praktyce oznacza, iż każdy może mówić we własnym imieniu, a nikt nie bierze za nic odpowiedzialności, nikt nie odpowiada za całość. Brak spójnego stanowiska Polski na zewnątrz powoduje chaos i osłabia nasze pozycje negocjacyjne, równocześnie pozwalając rozgrywać nas politycznie, nie tylko przez przeciwników, ale i sojuszników. Polska polityka zagraniczna została sprowadzona do roli wykładni polityki wewnętrznej, czego symbolem stało się też hurtowe odwoływanie ambasadorów mianowanych przez poprzedni rząd, bez żadnego merytorycznego uzasadnienia, a jedynie w ramach zemsty politycznej. Polska dyplomacja od lat cierpi na brak stabilności i profesjonalizacji. Kolejne rządy traktują MSZ jak łup polityczny, co prowadzi do częstych roszad kadrowych i nominacji ambasadorskich opartych bardziej na lojalności partyjnej niż kompetencjach. W efekcie brakuje ciągłości działań i konsekwentnego realizowania długofalowych celów. Polscy dyplomaci, zamiast koncentrować się na obronie interesów państwa, często wikłani są w spory wewnętrzne i zmieniające się co kilka lat priorytety polityczne. Niedoinwestowanie placówek, marginalizacja zaplecza analitycznego oraz brak silnych instytucji wspierających powodują, iż Polska nie jest w stanie prowadzić aktywnej, ofensywnej polityki. W przeciwieństwie do wielu państw regionu, które od lat inwestują w rozwój kompetencji dyplomatów i spójny przekaz strategiczny, Warszawa zdaje się dryfować w logice bieżącej polityki i prowizorycznych reakcji.
Pięć filarów polskiej polityki zagranicznej:
1. Strategia wschodnia zamiast reakcji
Polska powinna odbudować swoją pozycję jako architekt polityki wschodniej UE. Oznacza to nie tylko wsparcie dla Ukrainy czy Białorusi, ale też zbudowanie stałych mechanizmów współpracy – od programów infrastrukturalnych, przez wymiar edukacyjny i kulturalny, aż po inicjatywy bezpieczeństwa. Litwa i prawa polskiej mniejszości powinny być testem skuteczności naszej dyplomacji.
2. Nowe otwarcie w relacjach z USA
Sojusz polsko-amerykański powinien być strategiczny, a nie taktyczny. Polska musi prowadzić aktywny lobbying w Kongresie i administracji USA, by chronić swoje interesy i interesy wschodniej flanki NATO. kooperacja nie może sprowadzać się wyłącznie do realizacji postulatów amerykańskich, jak zakupy uzbrojenia czy technologii energetycznych. Oznacza to również konieczność wprowadzeniu do wzajemnych relacji adekwatnego poziomu asertywności
3. Koordynacja i powaga instytucji
Wizyty i relacje międzynarodowe nie mogą być rozgrywane w logice partyjnej konkurencji. Konieczne jest stworzenie systemu koordynacji działań prezydenta, rządu i MSZ, by nasz kraj mówił jednym głosem. Polska potrzebuje jednoznacznego centrum decyzyjnego w polityce zagranicznej. Nie może być tak, iż prezydent, premier i minister spraw zagranicznych prowadzą różne linie programowe, a opinia publiczna nie wie, kto adekwatnie odpowiada za relacje międzynarodowe.
4. Obecność w globalnych debatach
Polska musi wyjść poza rolę regionalnego obserwatora. Potrzebujemy spójnego stanowiska wobec Chin, Indo-Pacyfiku, Afryki czy Bliskiego Wschodu. Nie musimy być potęgą, ale możemy być państwem, które dostrzega szerszy kontekst i potrafi mówić własnym głosem w globalnych sporach.
5. Profesjonalizacja dyplomacji
Polityka zagraniczna nie może być dodatkiem do kampanii wyborczych ani narzędziem PR politycznego. Potrzebne są stałe, ponadpartyjne i ponadczasowe priorytety i silne instytucje, które je realizują. Ambasadorów należy oceniać według kompetencji i efektów, a nie politycznych barw. Równie ważne jest zapewnienie odpowiednich środków finansowych na funkcjonowanie placówek i prowadzenie działań dyplomatycznych – bez stabilnego budżetu choćby najlepsze strategie pozostaną na papierze. Inwestycja w dyplomację to inwestycja w bezpieczeństwo i rozwój Polski.
Nasz kraj stoi dzisiaj przed wyborem czy już na zawsze będziemy statystami w cudzym teatrze, czy też będziemy tworzyć własne scenariusze. Aby jednak mówić własnym głosem na początku musimy go w ogóle mieć.