Polska energetyka potrzebuje rynku [Okiem Liberała]

5 miesięcy temu

Polska energetyka potrzebuje rynku [Okiem Liberała]

Autor: FWG



Energetyka w Polsce jest niemal całkowicie kontrolowana przez państwo, a proces jej urynkowienia, który trwał przez pierwsze lata transformacji, został zatrzymany. Widać to w hurtowych cenach prądu.

Hurtowe ceny energii elektrycznej w Polsce należą do najwyższych w Unii Europejskiej. W marcu wyniosły średnio 323 zł za 1 MWh, czyli 75 euro. W Niemczech wyniosły 65 euro, we Francji 54 euro, w Szwecji 53 euro, na Węgrzech 65 euro. Wysokie ceny w Polsce wynikają nie tylko z faktu, iż polskie elektrownie węglowe, które wciąż dostarczają ponad 70 proc. energii elektrycznej, są obciążone kosztem zakupu uprawnień do emisji CO2, ale także z braku realnej konkurencji między dostawcami energii.

Energetyka w Polsce jest niemal całkowicie kontrolowana przez państwo. W 2007 r. rząd Jarosława Kaczyńskiego połączył regionalne zakłady energetyczne, tworząc cztery zintegrowane pionowo grupy: Polską Grupę Energetyczną, Eneę, Tauron i Energę. Włączono do nich państwowe elektrownie oraz dystrybucję energii. Niektóre z grup są też właścicielami kopalni węgla. Spółki energetyczne miały w przyszłości być sprywatyzowane, ale zostały jedynie upublicznione – ich mniejszościowe pakiety wprowadzono na giełdę, ale skarb państwa zachował nad nimi kontrolę. W ostatnich latach rząd PiS znacjonalizował kilka dużych elektrowni, wykupując je od zagranicznych właścicieli.

Utworzenie zintegrowanych pionowo spółek energetycznych zatrzymało proces urynkowienia energetyki, który trwał przez pierwsze lata polskiej transformacji. W latach 90. XX wieku Krajowa Sieć Energetyczna (KSE) została odłączona od systemu funkcjonującego w ramach RWPG kontrolowanego przez ZSRR i przyłączona do systemu tworzącego przestrzeń europejskiego bezpieczeństwa elektroenergetycznego. Utworzona została spółka Polskie Sieci Elektroenergetyczne i wprowadzono funkcjonalny trójpodział: wytwarzanie – przesył – dystrybucja.

Od początku 1995 r. zaczął funkcjonować hurtowy rynek energii elektrycznej. Przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej zlikwidowane zostały kontrakty długoterminowe (KDT), czyli wieloletnie umowy na dostarczanie energii elektrycznej po ustalonej cenie, które stanowiły zabezpieczenie kredytów zaciąganych na inwestycje.

Proces urynkowienia został jednak zatrzymany. Kolejne rządy (nie tylko PiS) błędnie uznały, iż bezpieczeństwo dostaw energii może zapewnić jedynie centralna kontrola nad poszczególnymi podmiotami sektora energetycznego. W efekcie spółki energetyczne nie konkurują ze sobą, nie starają się obniżyć kosztów, gdyż Urząd Regulacji Energetyki, który zatwierdza taryfy, praktycznie akceptuje przedkładane przez spółkę koszty, dodając do nich marżę. Konkurencję utrudnia to, iż w jednej spółce energetycznej znajduje się zarówno wytwarzanie, jak i dystrybucja. Zysk operacyjny pochodzi od dystrybucji, która w ten sposób finansuje nierentowne inwestycje realizowane przez elektrownie – budowę nowych bloków opartych na węglu. Zysk dystrybucji jest wysoki, bo spółka ma monopol i można narzucać odbiorcom ceny. Wytwarzanie naciska na wzrost cen energii, a skoro brak konkurencji, to nie ma mowy o obniżaniu kosztów.

Rząd liczy megawaty, a nie koszty

Poprzedni rząd był zdecydowanie przeciwny otwartej polityce energetycznej, która wymuszałaby konkurencję. Priorytetem było „bezpieczeństwo” dostaw, rozumiane jako rozbudowa mocy elektrowni umożliwiających stabilne dostawy, a więc przede wszystkim elektrowni cieplnych, opalanych węglem. Koszty inwestycji, przekładające się na cenę energii, nie były dla rządu istotne. Ale są istotne dla prywatnych przedsiębiorstw.

Zarządy spółek energetycznych nie martwiły się konkurencją i nie dbały o obniżkę kosztów także dlatego, iż siedziały na gorącym fotelu. Za rządów PiS największa spółka energetyczna PGE miała trzech prezesów, Tauron sześciu, Energa dwunastu. Każdy prezes wiedział, iż jego los zależy nie od jakości zarządzania spółką i wyników, ale od relacji z politykami. Nie dbał o koszty, które były obciążane kontrybucjami na rzecz polityków – wysokimi płacami dla zatrudnianych krewnych i znajomych, kontraktami dla spółek wskazanych przez polityków. W ubiegłym roku PGE zanotowała stratę netto w wysokości ponad 5 mld zł, Tauron 585 mln zł, Enea 443 mln zł. Straty wynikały głównie z przeszacowania wartości aktywów węglowych (elektrowni opalanych węglem), posiadanych przez spółki. Biegli ocenili, iż aktywa te nie są już nic warte, choć na ich tworzenie spółki wydały w poprzednich latach ogromne pieniądze. Wartość giełdowa wszystkich spółek energetycznych w latach 2015-2023 znacząco spadła – w przypadku PGE o połowę.

Poprzedni rząd planował wydzielenie ze spółek Skarbu Państwa aktywów węglowych – elektrowni i kopalń węgla – do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE). NABE miała działać w formie holdingu utworzonego wokół spółki PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna. Odpowiednia ustawa została przegłosowana w sierpniu 2023, ale we wrześniu odrzucił ją Senat, a ponieważ ostatnie posiedzenie Sejmu miało miejsce 30 sierpnia, ustawa ostatecznie przepadła. Agencja Fitch wyliczyła, iż trzy grupy energetyczne: PGE, Enea i Tauron na koniec 2020 r. miały zaciągnięte kredyty i wyemitowane obligacje na łączną kwotę 32 mld zł. Część tego długu miała zostać przejęta przez NABE, a faktycznie przez Skarb Państwa. Nie wiadomo, czy nowy rząd powróci do tego projektu. o ile NABE rzeczywiście przejęłaby aktywa węglowe spółek energetycznych, funkcjonowałaby całkowicie w oderwaniu od rynku, co mogłoby oznaczać dalsze pogorszenie efektywności sektora energetycznego.

Nowy rząd planuje nowe wielkie inwestycje

Nie wiemy, jaką koncepcję rozwoju energetyki ma rząd obecny. Z wypowiedzi dla mediów ministra przemysłu Marzeny Czarneckiej wynika, iż planuje „przypisać” kopalnie węgla do poszczególnych elektrowni węglowych spółek energetycznych. Spółki energetyczne wzięłyby w tej sytuacji jeszcze większą niż dotychczas odpowiedzialność za trwale nierentowne kopalnie węgla i musiałyby negocjować nie tylko z roszczeniowymi związkami zawodowymi działającymi w energetyce, ale także w górnictwie węglowym.

W Polsce po krótkim okresie niedoboru węgla spowodowanym wojną w Ukrainie w tej chwili jest jego nadmiar. Rząd pod naciskiem górniczych związkowców stara się nadmiar zmniejszyć, blokując dostawy do elektrowni węgla importowanego, tańszego niż polski. To są działania mające na celu tylko uspokojenie górniczych związkowców, ale koszty tego płaci energetyka, a przede wszystkim cała gospodarka. Gospodarstwa domowe płacą za energię zgodnie z taryfami, zatwierdzonymi przez URE, ale gdy ceny hurtowe są wysokie, odbija się to także na budżetach domowych.

Rząd, a także większość „specjalistów” z branży uważa, iż sposobem na stawienie czoła zbliżającemu się kryzysowi w polskiej energetyce jest zwiększenie inwestycji w wielką energetykę, zapewnienie większych dostaw paliw kopalnych, zbudowanie nowych elektrowni (być może jądrowych) i rozbudowa sieci elektroenergetycznych najwyższych napięć. Chcą też wprowadzenia kolejnych regulacji państwowych, takich jak np. rynek mocy w elektroenergetyce. W efekcie wzrosnąć ma i tak wysoki poziom etatyzmu w energetyce, a celem ma być zapewnienie dostaw energii elektrycznej bez względu na jej cenę. Spółki energetyczne zrealizują za dziesiątki miliardów złotych inwestycje, których amortyzacja zwiększy znacząco koszty, a tym samym wymusi kolejne podwyżki cen energii.

Dotyczy to także energetyki nuklearnej. Inwestycje w elektrownie atomowe będą musiały być gwarantowane przez państwo i spłacane ze specjalnej opłaty obciążającej rachunki odbiorców.

Plan radykalnej zmiany w energetyce

Zupełnie inne podejście proponuje od lat profesor Jan Popczyk, dyrektor Centrum Energetyki Prosumenckiej w Politechnice Śląskiej, były doradca Leszka Balcerowicza i Jerzego Hausnera. Był głównym autorem koncepcji reformy rynkowej elektroenergetyki w Polsce po zmianach ustrojowych w 1989 r., tworzył i był pierwszym prezesem Polskich Sieci Elektroenergetycznych.

Profesor Popczyk jest zdania, iż mechanizmy rynkowe mają dostateczny potencjał wydolności, umożliwiający im pełną ochronę bezpieczeństwa energetycznego na poziomie krajowym i na rynkach lokalnych. Nie należy jednak liczyć na to, iż wielkie korporacje w energetyce będą działać na zasadach rynkowych. Będą raczej wykorzystywały swoją siłę polityczną (dotyczy to także związków zawodowych współdziałających z zarządami spółek) dla wymuszania przywilejów podatkowych i korzystnej polityki taryfowej.

W swych opracowaniach, między innymi w opublikowanym w styczniu b.r. artykule „Architektura transformacyjna rynku energii elektrycznej” Popczyk podaje argumenty za radykalną zmianą architektury rynku energii elektrycznej. Uważa, iż należy wykorzystać przełomowe technologie teleinformatyczne (ICT) dla zwiększenia potencjału sieci elektroenergetycznych, przesyłowych i rozdzielczych.

Taryfy energetyczne, które stosują zasiedziałe przedsiębiorstwa energetyczne, są przestarzałe, realizują cele socjalne i transfery finansowe. Blokują możliwości dyfuzji innowacji przez potencjalnych prosumentów funkcjonujących w oparciu o najnowsze technologie teleinformatyczne. W rolnictwie i przetwórstwie rolno-spożywczym nie wykorzystuje się potencjału synergii biotechnologii oraz technologii energetycznych.

Już w tej chwili są możliwości zbilansowania dostaw energii elektrycznej przez prosumentów realizujących sprzedaż sąsiedzką na poziomie spółdzielni oraz klastra energii. Możliwe jest też tworzenie przez prywatnych inwestorów tzw. wirtualnych elektrowni. Polegają one na połączenie w sieci elektroenergetycznej zdecentralizowanych jednostek, które są koordynowane dzięki wspólnego systemu sterowania. Jednostkami tymi mogą być producenci energii elektrycznej, tacy jak elektrownie biogazowe, wiatrowe, fotowoltaiczne, kogeneracyjne itp.

Istnieje w Polsce dobrze rozwinięty sektor małych i średnich przedsiębiorstw, zdolny do inwestycji na rynku nowych usług energetycznych, jeżeli zniesione zostaną obowiązujące przestarzałe regulacje prawne podtrzymujące monopol sieciowy.

– Dzisiaj ceny energii dla odbiorców ustala się archaicznie – twierdzi profesor Popczyk. – Gdyby ceny kształtowały się swobodnie na rynku, to w energetyce powstałaby konkurencja. Państwo nie powinno zakłócać rynku poprzez systemy wsparcia. Jak państwo coś wspiera, to musi komuś zabrać. o ile państwo zagwarantuje dobre środowisko prawno-regulacyjne, to nie musi już dawać żadnego wsparcia.

Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”

Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.


Idź do oryginalnego materiału