Praca „poważna” i „niepoważna”

oszczednymilioner.pl 3 tygodni temu

Jak pewnie zauważyliście, komentarze Bartka „zmuszają” mnie do przemyśleń, a w efekcie rozwijania odpowiedzi we wpisy. Tak było i tym razem, gdy w nawiązaniu do opowieści o pewnej mieszkance Warszawy, zarabiającej marnie w niszowym zawodzie, ale utrzymującej się z odziedziczonych/darowanych mieszkań.

Przedstawił koncepcję pracy „na poważnie”/”poważnej” , biorąc wprawdzie przysłówek/przymiotnik w cudzysłów, znowu skłonił mnie do refleksji o roli/sensie/celu pracy w powszechnym rozumieniu.

Otóż pracę „na poważnie” rozumieć można na kilka sposobów:

  1. przynosząca rozsądny dochód (powyżej średniej – a średnie mogą istnieć różne),
  2. wykonywana ze 100% zaangażowaniem,
  3. prestiżowa,
  4. rozsądna tzn. poważana społecznie.

Biorąc pod uwagę każdą z tych koncepcji – praca scenografa alternatywnego teatru, może mieścić się w pkt 2. Płacą słabo, prestiż niewielki, podobnie jak poważanie społeczne. Nie to co lekarz, przedsiębiorca itp.

Znam trochę podejście Bartka i wiem, iż cudzysłów nie pojawił się przypadkowo, miał właśnie wywoływać zastanowienie. Bo gdybyśmy patrzyli na wszystkie te kryteria, większość potrzebnych zawodów, nie znalazłoby się jako „poważne”. Na pewno nie o to chodziło. Z drugiej strony, godząc się na punkt pierwszy (wyłącznie dochód), złodziej, prostytutka, sutener albo polityk musiałyby być uznane za wykonywane „na poważnie”. A tak nie jest.

Tak więc raczej problem leżał chyba w 100% wejścia w etat. Mając kasę z dochodu pasywnego, siłą rzeczy oceniamy, co można i co warto. Wielu sytuacji nie tolerujemy i mówimy adieu. Z kredytem na karku, raczej przesuniemy granicę albo pozwolimy je przesuwać innym. Stąd piosenka o oszczędzaniu i inwestowaniu opowie także o innych dziedzinach życia niż tylko portfel, styl życia czy finansowe wybory.

A może, Bartek miał na myśli opozycję „praca dla kogoś”/”praca dla siebie” i tylko ta druga, przy pewnych zasobach, gwarantujących miękkie lądowanie, warta jest 100% zaangażowania? Niewykluczone. Sam zacząłem to tak odbierać. W pracy etatowej chodzi o sprzedawanie czasu za pieniądze. jeżeli oferowana cena przestaje być atrakcyjna, szukamy innego miejsca. Ale aby tak zrobić potrzebujemy liny (oszczędności i dochodu pasywnego). Na swoim – idziemy w trupa, czyli do końca, bo inny pracodawca/etat na nas nie czeka. jeżeli poniesiemy porażkę – tracimy znacznie więcej. I jeszcze jeden aspekt. Własna działalność (praca dla siebie) nie polega (na co zwrócił uwagę w „Bogatym ojcu, biednym ojcu” Robert Kiyosaki), na sprzedawaniu czasu za pieniądze. W swojej firmie, czasem długo nie zarabiamy nic, a potem dochód wystrzela w kosmos. Zresztą w wielu wypadkach go nie przewidzimy (np. nie zapłaci nam duży kontrahent) i z kasy nici. Taki scenariusz na etacie wystąpi rzadko (i jest ścigany przez PIP).

Na koniec ważna różnica, na którą zwrócił mi ostatnio uwagę mój przyjaciel – góral: ludzie wykształceni idą do pracy, niewykształceni – do roboty. W wielkich miastach uprzedmiotowienie pracowników dawno zatarło taki podział.

Idź do oryginalnego materiału