Interia Biznes: 20 stycznia odbędzie się inauguracja prezydentury Donalda Trumpa. Czy świat, który znamy się skończy, zresztą w ostatnich latach już chyba po raz kolejny, czy tak naprawdę w dłuższej perspektywie nie stanie się nic nadzwyczajnego?
Dr hab. Marcin Piątkowski, prof. Akademii Leona Koźmińskiego, ekonomista: - Ani jedno, ani drugie. Ani się świat nie skończy, ani nic się nie stanie. Na razie jedynie dywagujemy i to jest wróżenie z fusów. choćby sam prezydent Donald Trump nie do końca wie, jak będzie prowadził politykę za trzy tygodnie, bo to się u niego często zmienia. Aczkolwiek pewne kierunki są jasne, bo on je wyraża już od ponad kilkudziesięciu lat. Jeszcze w latach 80. XX wieku za własne pieniądze wykupił całą stronę reklamy w "New York Times", w której krytykował kraje, które mają nadwyżki handlowe. Akurat w tym przypadku Trump się od ponad 40 lat nie zmienił. Tak więc kraje, które mają dużą nadwyżkę w handlu z USA, jak Chiny czy Niemcy, mają największy orzech do zgryzienia.Reklama
To, iż mówimy o związanych z nami gospodarczo Niemczech może nas niepokoić?
- Tak, tym bardziej, iż Niemcy mają jeszcze większe problemy niż Trump. Po pierwsze, są w ekonomicznej stagnacji i od czasu pandemii ich gospodarka adekwatnie nie urosła. Jest to m.in. rezultatem faktu, iż niemiecka gospodarka straciła część swojej konkurencyjności, bo zrobiła kilka zakładów strategicznych, które zupełnie nie wyszły - od taniego gazu od Putina, przez ekspansję na rynek chiński i wygaszanie elektrowni atomowych, po zupełnie ekonomicznie absurdalną politykę fiskalnego zacieśnienia, która spowodowała, iż Niemcy przestały w siebie inwestować i się w rezultacie zdekapitalizowały. Wartość majątku publicznego w tym kraju w stosunku do PKB w ciągu ostatnich dekad spadła z 74 proc. PKB w 1989 r. do tylko 44 proc. PKB w 2019 r. To tak, jakby w firmie amortyzacja majątku była większa niż inwestycje. To samo się dzieję w Niemczech. I odbija się rykoszetem na polskiej gospodarce.
- Na szczęście nie zależymy od Niemiec całkowicie, co choćby pokazuje fakt, iż mimo niemieckiej zapaści, w 2024 r. urośniemy w tempie ok. 3 proc, a przyszłym roku jeszcze szybciej. Ale to też jest sygnał ostrzegawczy dla polskiej gospodarki, iż nie możemy być gospodarką zależną głównie od naszego zachodniego sąsiada.
- Tego wymienionego końca świata nie będzie z jeszcze jednego powodu. Do tej pory polska gospodarka z różnymi końcami świata radziła sobie nieźle. Przez ostatnie 35 lat, z każdego kryzysu wychodziliśmy obronną ręką, łącznie choćby z COVID-em. Najnowsze dane pokazują, iż od końca 2019 r. do III kwartału 2024 r. Polska była najszybciej rozwijającą się dużą gospodarką w Unii Europejskiej. Tak więc z powodu Trumpa pewnie będziemy rosnąć trochę wolniej, podobnie jak cała światowa gospodarka, ale i tak szybciej niż inni.
Powiało trochę optymizmem. A grozi nam w ogóle scenariusz globalizacji 2.0, wojny celnej w 2025 r. i długoletniej wojny technologicznej na linii USA-Chiny?
- Globalizacja się zmienia. I może choćby dobrze, iż tak się dzieje. Wcześniej międzynarodowe instytucje, ekonomiści mówili, iż mamy się globalizować - im więcej, tym lepiej. Jednym ze wskaźników globalizacji jest udział handlu w światowym PKB, który nieprzerwanie rósł. I rzeczywiście pomógł globalnej gospodarce i wielu biednym krajom, jak kiedyś Chinom, szybciej się rozwijać. Ale globalizacja nie może być celem samym w sobie. Jest tylko środkiem, do zrównoważonego rozwoju dla reszty świata. COVID, konflikt w Ukrainie, merkantylistyczna polityka Chin i zmiany klimatu pokazały, iż globalizacja nie może trwać w nieskończoność. Przecież już COVID pokazał, iż na Zachodzie jesteśmy całkowicie niesuwerenni, bo choćby nie potrafimy wyprodukować własnych maseczek.
- Globalizacja powinna mieć swoje limity. Nie możemy, w ramach ekonomicznej ideologii "just in time" i wąsko rozumianej maksymalizacji efektywności, doprowadzić do deindustrializacji własnych gospodarek. Nie może być przecież tak, iż gdy Putin atakuje Ukrainę, to się okazuje, iż cały Zachód jest w stanie wyprodukować jedną dziesiątą amunicji, którą produkuje Rosja. To wszystko pokazuje, iż myślenie wyłącznie ekonomiczne, a mówię to jako ekonomista, nie jest uzasadnione. Jak to ładnie powiedział Jens Stoltenberg, były sekretarz generalny NATO: "Freedom is more than free trade". "Wolność to więcej niż wolny handel". Miał dużo racji.
- Jednym z kluczowych wyzwań dla świata Zachodu jest to, jak utrzymać swoją konkurencyjność w stosunku do coraz bardziej konkurencyjnych Chin. Protekcjonizm, o którym teraz mówimy, nie narodził się dopiero teraz i nie wymyślił go Trump. On wynika m.in. z tego, iż subsydiowane polityki przemysłowe takich państw jak Chiny, które już od dekad prowadzą merkantylistyczną politykę gospodarczą, maksymalizującą nadwyżki handlowe, doprowadzą do deindustrializacji Zachodu. Już dzisiaj Chiny są odpowiedzialne za 1/3 globalnej produkcji przemysłowej. I udział ten może się dalej zwiększać. Zachód na to nie może pozwolić, więc narzuca kaganiec wolnemu handlowi poprzez m.in. wyższe cła czy politykę przemysłową. Chce sobie kupić czas, żeby mieć na politykę Chin odpowiedź.
Uda nam się wykorzystać ten czas?
- Papierkiem lakmusowym będzie np. przemysł samochodowy. Okaże się, czy wykorzystamy ten czas na to, żeby odrobić własną pracę domową i wzmocnić swoją konkurencyjność, by ta wojna handlowa była tymczasowa, a nie trwała.
Raport Mario Draghiego był zimnym prysznicem w obszarze europejskiej konkurencyjności. Czy zarówno Polska, jak również cała Unia Europejska, muszą wymyślić się na nowo? Ile mamy tak naprawdę na to czasu?
- Przed nami kluczowa dekada. Zdecyduje się kilka rzeczy, ale przede wszystkim ta najważniejsza - jak będzie wyglądał świat za 50 lat. Czy będzie to świat bardziej europejski, bardziej amerykański czy bardziej chiński? Myślę, iż w interesie wszystkich, w tym Polaków, Europejczyków i obywateli całego świata jest to, żeby ten świat był bardziej europejski. Zresztą choćby w sondażu przeprowadzonym rok temu wśród ponad 23 tys. respondentów w ponad 30 krajach - większość odpowiedziała, iż chciałaby świata bardziej na modłę Unii Europejskiej niż Ameryki czy Chin. Problem jednak jest taki, iż Unia Europejska na naszych oczach umiera.
Mocno powiedziane.
- Mógłbym powiedzieć, iż się kurczy, ale słowo "umiera" lepiej podkreśla dramatyzm sytuacji. 40 lat temu nasza kochana Europa stanowiła jedną czwartą globalnego PKB. Teraz to jest 15 proc., a w ciągu dekady lub kilkunastu lat ten udział spadnie do 10 proc. Świat staje się coraz bardziej kowbojsko-XiJinpingowski. I to wcale nie będzie piękniejszy świat.
Tylko jaki?
- To będzie świat, w którym potęga państw, ich gospodarcza i militarna siła, będzie bardziej decydować o przyszłości niż prawo międzynarodowe. I to jest groźny świat, szczególnie dla mniejszych krajów, jak Polska, czy w ogóle dla kurczącej się Europy, dla których prawo międzynarodowe jest ostoją ich suwerenności. Przed nami kluczowa dekada, żeby zahamować kurczenie się Europy w stosunku do innych gospodarek świata, podtrzymać pozycję Europy w pchaniu światowej cywilizacji do przodu i zachować Europę jako wzór na to, jak urządzić świat. Pamiętajmy, iż ponad 90 proc. światowego postępu technologicznego przez ostatnie kilkaset lat powstało na Zachodzie, głównie w Europie Zachodniej. Chodzi więc o to, żeby mimo niekorzystnej dla Europy demografii, te negatywne procesy zahamować, albo co najmniej spowolnić, a jednocześnie choćby przy mniejszym udziale w światowej gospodarce, przez cały czas zachować mocną pozycję technologiczną, polityczną i kulturową, z korzyścią dla Europy i dla świata.
Płynnie nas wiedzie to do tematu przywództwa. W dawnej EWG i współcześnie Unii Europejskiej naturalne było przywództwo francusko-niemieckie. To był ten legendarny silnik procesów integracyjnych. Dzisiaj oba kraje mierzą się z poważnymi wyzwaniami. Czy to jest czas dla Europy Środkowej, a zwłaszcza dla Polski, by przełamać impas i nadać Wspólnocie nowy impuls. choćby - co może się wydawać paradoksalne - w obszarze pogłębienia integracji, nadaniu jej nowych kierunków, tak, by naprawdę uwolnić w Unii przedsiębiorczość?
- Pełna zgoda. Przy okazji publikacji raportu Draghiego publicznie się oburzałem, iż nie konsultowano żadnego eksperta z naszego regionu, w tym z Polski, która jest złotym dzieckiem Europy. Nikt się tak gwałtownie nie rozwinął przez ostatnie 35 lat, więc nie bójmy się takich słów. Chociaż osobiście cenię Mario Draghiego, to sam raport w pewnym stopniu jest świetnym przykładem zachodnioeuropejskiej arogancji i ignorancji. Raport byłby lepszy, mocniejszy, bardziej przekonujący, gdyby polscy, czescy czy węgierscy eksperci byli też włączeni do konsultacji. Co do przywództwa, zgadzam się, iż teraz Niemcy przechodzą przez swoją gospodarczą smutę, z której przez jakiś czas jeszcze nie wyjdą. Francja też ma problemy zarówno polityczne, jak i fiskalne. I aż się prosi, żeby ktoś na to przedpole wszedł. I chciałbym, żeby to była Polska. Już pod pewnymi względami to się dzieje.
W jakich obszarach pan to dostrzega?
- Na pewno mamy teraz więcej do powiedzenia niż jeszcze półtora roku temu, a choćby kilka lat temu. Ale brakuje mi mocnego uderzenia. To właśnie Polska mogłaby wziąć choćby ten wymieniony raport Draghiego i - po poprawkach uwzględniających nasz punkt widzenia - zrobić wszystko, żeby Europa zaczęła go realizować. Chciałbym, żeby premier Donald Tusk pojechał do Brukseli i wygłosił wielkie przemówienie, które się odniesie historycznym echem. Niech wszystkim powie, iż Europa umiera, i iż wszyscy razem musimy wziąć się w garść, by temu upadkowi zapobiec.
Co powinniśmy zrobić?
- Europa potrzebuje trzech rzeczy: inwestycji, integracji i deregulacji. Inwestycje - dlatego, iż jak pokazuje niemiecka gospodarka, Europa za mało inwestuje w siebie. Trudno więc konkurować z Chińczykami, którzy inwestują ponad 40 proc. swojego PKB, prawie dwa razy tyle co średnio w Unii. o ile chodzi o inwestycje publiczne, Chińczycy inwestują w stosunku do swojego dochodu narodowego pięć razy więcej niż średnia w Unii Europejskiej.
- Po drugie, musimy się bardziej integrować. To oczywiście jest znana już melodia. Od dekady mówimy o tym, iż mamy się bardziej integrować. W końcu to jednak zróbmy. Nie może być tak, iż gdy chociażby Rafał Brzoska próbuje rozwijać swój logistyczny biznes we Francji czy w Hiszpanii, to się okazuje, iż są dziesiątki barier, formalnych i nieformalnych. Platforma Obywatelska miała w poprzedniej kampanii wyborczej listę stu obietnic. Idźmy tym tropem. Przygotujemy listę stu rzeczy do zrobienia w UE - np. wszystkich barier, które trzeba w ciągu 100 dni usunąć.
- I to jest też powiązane z trzecim punktem, czyli deregulacją. Oczywiście zawsze łatwo jest krytykować Unię, iż ma za dużo regulacji, chociaż są też te, które pozytywnie zmieniają nasze życie, cywilizują Europę i świat. Nie zmienia to faktu, iż regulacji w Unii jest za dużo i przydałaby się regulacyjna gilotyna, która by nadmiarowe regulacje ucięła. Specjalny zespół mógłby rozstrzygnąć, które przepisy są nam naprawdę potrzebne, które można byłoby wyrzucić, a które wprowadzić trochę później, w tym regulacji dotyczących np. zielonej gospodarki.
- Podsumowując, chciałabym, żeby Polska była bardziej słyszana. Dobrze, iż w pierwszej połowie 2025 r. będzie nasza prezydencja w UE, dobrze, iż mamy kilka rzeczy, na których chcemy się skupić, jak choćby inwestycje we wspólną europejską obronę. Ale wciąż to jest za mało. Europa potrzebuje polskiego przywództwa. Niech nasz premier pojedzie do Brukseli i powie, co trzeba zrobić, żeby Europę w naszym wspólnym imieniu uratować.
To w praktyce powinno oznaczać też większe wsparcie dla polskich przedsiębiorców albo wręcz zmianę podejścia do gospodarki? Żeby mieć bardziej słyszalny głos, musimy mieć silniejszą gospodarkę. A to sprawia, iż musimy mieć mocny biznes.
- Tak. I to też jest częścią zmiany mentalnej, która jest w Polsce potrzebna na każdym kroku - zarówno w sferze publicznej, rządowej, samorządowej, jak i również wśród przedsiębiorców. Jest ogromna różnica pomiędzy doganianiem kogoś, jak jest się w tunelu aerodynamicznym za jakimś innym samochodem, a dogonieniem i przegonieniem tego samochodu. To są zupełnie inne postawy mentalne. W 2025 r. gospodarka Polski osiągnie symboliczną wartość biliona dolarów. Stanie się to zresztą w tysięczną rocznicę koronacji Bolesława Chrobrego na pierwszego króla Polski, co było międzynarodowym potwierdzeniem naszej państwowości. Chciałbym, żebyśmy o tym też mówili, a nie o tylko o odzyskaniu niepodległości w 1918 r. Ten symboliczny bilion dolarów pokazuje, iż nie jesteśmy już małą gospodarką. To sprawia, iż musimy zacząć myśleć inaczej. Jako 20. największa gospodarka na świecie, nie możemy się już skupiać tylko na tym, by jeździć do Brukseli i podpisywać faktury na fundusze unijne. Musimy mieć pomysły na siebie, ale też na całą Europę.
Jeśli mówimy o konkurencyjności, to w których obszarach byłoby nam relatywnie najłatwiej konkurować na arenie europejskiej?
- Niedawny raport Pekao na temat konkurencyjności polskiej gospodarki wskazywał na kilka branż, od motoryzacji, przez sprzęt AGD i kosmetyki, po tabor szynowy i farmację. Chociaż trudno jest ex ante wybrać sektory, które warto wspierać-- jeszcze 15 lat temu mało kto przypuszczał, iż Polska będzie drugim na świecie producentem luksusowych jachtów i iż staniemy się potentatem w eksporcie usług IT. Warto te dobrze zapowiadające się branże wspierać.
I tu jest pewna ciekawostka. Art of Networking, MCI i Bain & Company przygotowały już II edycję raportu TOP AI Driven Companies w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. W praktyce chcieliśmy pokazać m.in. polskie firmy, które już dzisiaj inwestują i wdrażają rozwiązania oparte na sztucznej inteligencji. Przeanalizowaliśmy ponad tysiąc podmiotów, z czego wstępnie wyłowiono 400, by finalnie pokazać kilkadziesiąt kluczowych. Ale o wielu z tych firm nikt powszechnie nie słyszał. Z czego to wynika? Mała świadomość marketingu? Jakieś obawy, by się szerzej prezentować?
- Powodów jest sporo. Jednym z problemów jest zbytnia polska skromność i relatywnie niski apetyt na ryzyko. Może to wynikać z pokutującego gdzieś z tyłu głowy powiedzenia "tisze jedziesz, dalsze budiesz", schedy po zaborach i PRL, kiedy nie warto było się "wychylać". Boimy się pokazać nasz sukces, pokazać, iż nam się coś udało. To będzie musiało się zmienić, jeżeli chcemy mieć globalnych czempionów. Bez wiary w siebie, marketingowej "ściemy", nie uda nam zdobyć światowych rynków. Przedsiębiorcy powinni mieć też świadomość, iż w razie potrzeby otrzymają też wszelką możliwą pomoc ze strony chociażby PAIH, PFR czy BGK.
Żeby rywalizować z najlepszymi, warto pojechać do Chin albo Stanów Zjednoczonych? Tak, żeby zobaczyć te prawdziwe unicorny i start-upy? Warto namawiać przedsiębiorców, by chłonęli ten, jak to się mówi, globalny "mindset"?
- Warto wyjechać choćby do Ostrawy czy Ołomuńca. Każda podróż zagraniczna kształci. Oczywiście im dalej, tym lepiej. Polska naturalnie głównie interesuje się rynkiem europejskim, tutaj mamy najwięcej do zdziałania. Szczególnie wykorzystując dzisiejszą słabość Niemiec i innych państw Europy Zachodniej. Jednak to jest już "ten" moment, żebyśmy powoli budowali naszą obecność na innych rynkach. adekwatnie każdy polski przedsiębiorca softwarowy chce być w Ameryce i Dolinie Krzemowej. To jednak nie jest wszystko. Mieszkałem w Pekinie, teraz jestem w New Delhi. Dostrzegam, z jak ogromnymi rynkami mamy do czynienia. Chiny już dzisiaj w wielu technologiach są numerem jeden. Kraj jest drugim największym inwestorem na świecie w badania i rozwój. Co prawda, nie jest łatwo tu prowadzić biznes, ale warto myśleć technologicznie także o Państwie Środka. Indie to z kolei niemal 1,5 miliarda konsumentów i gwałtownie rosnąca klasa średnia.
Co polscy przedsiębiorcy powinny mieć na uwadze, zanim wejdą na tego typu rynki? Nie mówię oczywiście o różnicach kulturowych.
- Po pierwsze, muszą się zmusić, żeby tam w ogóle polecieć i zobaczyć, jak te rynki wyglądają. I choćby jeżeli nie od razu uda się nawiązać długoterminowe kontakty, to i tak tego typu podróże otwierają oczy, pokazują, jak gwałtownie się zmieniają się świat i gospodarka. Po drugie, warto wszędzie wspominać, i w Chinach, i Indiach, iż jesteśmy gospodarką sukcesu. Oni tego cały czas nie wiedzą. A to my jesteśmy globalnym liderem wzrostu o 35 lat. Po trzecie, bądźmy pragmatyczni. Z jednej strony zawsze będziemy częścią Zachodu, będziemy związani z Europą i USA, z przyczyn historycznych, politycznych, strategicznych i obronnych, ale jednocześnie nie bądźmy doktrynalni i róbmy biznes we wszystkich regionach świata. To w szczególności dotyczy Chińczyków, którzy, myślę, iż chętnie przenieśliby wiele swoich biznesów nad Wisłę. Chciałbym, żeby Polacy tworzyli joint ventures z firmami chińskimi w Polsce przy założeniu, iż 51 proc. udziałów ma polski partner. Chiński kapitał szuka nowych lokalizacji dla swojego biznesu i możemy jako Polska stać się takim miejscem.
Niedawno wyszły regulacje dotyczące raportowania ESG. Co powinniśmy zrobić ze zrównoważonym rozwojem i polityką klimatyczną?
- Nie jestem ekspertem od ESG, więc trudno mi ten temat komentować. Musimy jednak znaleźć złoty środek. W wielu obszarach regulacji ESG wydaje się, iż staliśmy się bardziej katoliccy od papieża i poszliśmy za daleko i za szybko. Trzeba się zastanowić, które regulacje są kluczowe. Ostatnio czytałem, iż polscy przedsiębiorcy za chwilę będą musieli udowadniać zieloność swoich łańcuchów dostaw na całym świecie. Intencje są dobre, ale w praktyce będzie to niesamowity nowy ciężar nałożony na firmy, szczególnie te mniejsze, których jest w Polsce o wiele więcej niż na Zachodzie.
Nawet euroentuzjaści już przyznają, iż biurokracja brukselska trochę wymknęła się spod kontroli. W praktyce widziałam to na posiedzeniach Komitetu Ekonomiczno-Społecznego, który zrzesza organizacje przedsiębiorców na forum UE, gdy np. dyskutowaliśmy m.in. o tematyce ESG z urzędnikami Komisji Europejskiej. Pytaliśmy o wprowadzenie systemu zachęt, co wywoływało zdziwienie u samych urzędników. Mówili: "Jakie zachęty? najważniejsze jest uniknięcie kar".
- To mi się kojarzy z debatą dotyczącą reguł fiskalnych i inwestycji w Europie. Tam też mamy duże kije, ale tylko małe marchewki. Mamy ogromny kij, jakim są reguły fiskalne, którymi grozimy na co dzień wszystkim gospodarkom, łącznie z polską, która właśnie wpadła w procedurę nadmiernego deficytu, a jednocześnie praktycznie nie mamy marchewki.
Co nią mogłoby być?
- Przykładowo, jako Unia moglibyśmy nagradzać firmy i państwa, które więcej inwestują. Dzisiaj jest tak, iż grozimy karami za to, iż jakieś państwo przekroczy, swoją drogą zupełnie arbitralne, naukowo nieuzasadnione, limity 3 proc. deficytu do PKB i 60 proc. długu. Oprócz fiskalnych gróźb, Unia powinna mieć też i ogromną marchewkę: kraje, które zwiększą swoje inwestycje publiczne, w tym w zieloną gospodarkę, będą zwolnione z fiskalnych rygorów. Zmiana reguł fiskalnych tak, aby było więcej miejsca na inwestycje, to kolejny pomysł proszący się o polskie przywództwo. Sama Polska pilnie potrzebuje 100 mld zł inwestycji w same sieci przesyłowe, po to, żebyśmy potrafili wykorzystać zieloną energię i obniżyli ceny prądu. Na poziomie Unii Europejskiej potrzebujemy kilkuset miliardów euro, żeby zbudować interkonektory przesyłowe. Gdy zabraknie słońca w Polsce, będziemy mogli zieloną energię importować z Hiszpanii. Już dzisiaj mówimy o niezbędnych miliardach do wydania, tymczasem sami wiążemy sobie ręce niepotrzebnymi regułami.
Polski biznes uważa, iż rozwija się mimo wszystkich kryzysów i przeciwności losu. Co ostatecznie przekłada się na wzrost gospodarczy. Dwa fundamentalne wyzwania, przed którymi stoją polskie firmy to koszty energii i brak rąk do pracy, co wiąże się z migracją. Bez współpracy i synergii biznesu ze sferą publiczną się nie obędzie. Co w tym obszarze jest niezbędne? Warto np. zwolnić firmy z jakichś reguł dotyczących konkurencji?
- Z jakichś powodów polski sektor prywatny nie chce inwestować, mimo iż ma jeden z najniższych wskaźników zadłużenia w całej Unii. Gdyby polski sektor prywatny miał poziom zadłużenia taki jak Niemcy, to mielibyśmy 2,5 biliona zł dodatkowego finansowania na inwestycje. Od lat opowiadamy sobie różne historie na temat tego, dlaczego sektor prywatny nie inwestuje. Wysokie koszty inwestycje mają być jedną z barier. Zróbmy zatem gospodarczy okrągły stół i porozmawiajmy o tym, co naprawdę jest potrzebne.
- Podpiszmy wspólną rządowo-biznesową deklarację, np. iż do końca kadencji tego rządu nie zmienimy przepisów podatkowych, regulacje ESG będą takie, a nie inne, albo iż tymczasowo pozwalamy na podwójną amortyzację. o ile polscy przedsiębiorcy boją się podejmować ryzyko, to dodajmy publiczne wsparcie, który weźmie część ryzyka na siebie. Np. PFR mógłby kapitałowo wchodzić w nowe projekty inwestycyjne w Polsce i przejęcia firm za granicą. W ten sposób przyspieszymy nasz wzrost gospodarczy i zamiast 3 proc., to będzie 4 proc. W ten sposób Niemcy dogonimy dekadę wcześniej.
Co z migracją? Temat nie będzie łatwy, ale faktem jest, iż będzie nam brakowało rąk do pracy. Chcemy w końcu stać się jednym z zagłębi przemysłowych Europy.
- Okrągły stół też powinien dotyczyć oczywiście imigracji. Nowa strategia migracyjna rządu ma dużo do powiedzenia, jeżeli chodzi o nielegalną imigrację. Ale niestety jest niewystarczająca, o ile chodzi o ból głowy polskich przedsiębiorców - brak rąk i mózgów do pracy. To nie jest tak, iż na świecie zabraknie kandydatów, żeby ich ściągnąć do Polski. Według danych Banku Światowego w ciągu kolejnej dekady na globalny rynek pracy wejdzie ponad 1,1 mld młodych ludzi na całym świecie. Z tego 800 milionów nie znajdzie pracy. Naprawdę mamy z kogo wybierać, choćby z uwzględnieniem najbardziej wyśrubowanych kryteriów - od inteligencji, przez bliskość kulturową, po przedsiębiorczość. Chodzi o to, żeby tutaj zakładali swoje biznesy i się rozwijali.
Możemy patrzeć z umiarkowanym optymizmem na 2025 rok?
- Minęło 35 lat największego sukcesu gospodarczego w polskiej historii. Doceńmy to. Ale potrzebne nam jest 25 kolejnych lat szybkiego rozwoju, żeby wykorzystać największą w tysiącletniej historii szansę, żeby stać się prawdziwym gospodarczym liderem Europy.
Kraje Zatoki Perskiej zdały sobie sprawę, iż ropa za jakiś czas się skończy. Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska czy Oman przygotowały i wdrażają konkretne strategie ograniczone cezurą czasową. Warto byśmy również poszli w tę stronę? Polska 2050 to powinien być nasz cel?
- Ja o tym od dawna mówię. Trzeba mieć wizję. Każdy dobry biznes ma jakąś wizję, strategię. Jest ona potrzebna, żeby się mobilizować i motywować. I wiedzieć do czego dążymy, czego chcemy. Musimy wiedzieć, jakiej chcemy Polski w 2050 r.
No właśnie, jakiej?
- Myślę, iż chcemy Polski, która będzie jednym z trzech liderów gospodarczych w Europie. Już jakiś czas temu zaproponowałem wizję 30/20/10. Chcemy Polski, która będzie w gronie 30 najbogatszych państw świata. Polski, której jakość życia będzie należała do 20 najwyższych na świecie. I Polski należącej do wąskiego grona 10 krajów, które pchają światowy rozwój do przodu. W gronie państw Europy Zachodniej to Niemcy, Francja, Wielka Brytania, ale też Szwecja i Holandia. Nie jesteśmy od nich gorsi. Naprawdę możemy się wybić na takie przywództwo. Stać nas na to, żeby w 2050 r. być gospodarczym liderem Europy, z globalnymi czempionami, technologiami, produktami i markami, które są rozpoznawane na całym świecie.
Rozmawiała Beata Mońka, BrandMe CEO
Dr hab. Marcin Piątkowski jest ekonomistą pracującym w New Delhi, profesorem Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, autorem bestsellera "Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość“. Wcześniej był m.in. wizytującym naukowcem na Uniwersytecie Harvarda oraz Głównym Ekonomistą PKO BP.