Nigdy nie ukrywałem, iż w moim przypadku największym problemem w przeprowadzce na wieś wydawał się dojazd. To nietypowe, bo akurat kasa miała znaczenie drugorzędne – dom kupiłem wiele lat wcześniej, nie musiałem zaciągać kredytu na remont. Natomiast czas i sposób dojazdu mieszały mi w głowie.
Pierwszy problem – czas. Porozmawiałem z grupą moich znajomych, którzy dojeżdżają 10-11 km do centrum (z czego 4-5 km przez miasto). Twierdzą, iż dają radę bez kłopotów, a na stanie mieli dwoje, a nie jedno dziecko. U mnie – 3 razy dalej, ale głównie przez wsie i 1/3 dwupasmówką (albo 3/4 o ile wybiorę dalszą drogę). Co to oznacza? Z 10-15 minut w tym momencie – robi się 35-40 minut. Ale gdy szedłem piechotą – 30 minut i już różnica całkiem niewielka. Dziennie – od 20 do 50 minut różnicy. Dwupasmówką dojeżdżam prawie pod samo biuro.
Puryści doliczyliby dojazd syna do szkoły i na zajęcia. No i wtedy wszystko przestaje być proste. Może dojeżdżać z nami (pracujemy z żoną razem) a potem 2-3 przystanki autobusem. Może być przez nas wożony (dodatkowe 15 minut w jedną stronę). A sport? 3 razy w tygodniu treningi – ktoś musi z nim zostać, a drugie wsiadać wcześniej w pociąg.
Za dwa lata idzie do liceum i wtedy albo zyska jadąc z nami (dwa dobre licea w sąsiedztwie naszego biura) albo straci (szkoła blisko starego osiedla), albo będzie mu to obojętne (liceum sportowe kilkaset kilometrów od domu).
Nic tu nie jest jednoznaczne, sporo zależy od przyszłych wyborów. W optymalnej wersji – 20 minut różnicy, w złej dodatkowe 1,5 godziny w plecy. Jesteśmy po rozmowach w domu i plan generalnie zakłada – sportowe, w awaryjnej wersji liceum + sport w mieście powiatowym (dojedzie pociągiem w 10 minut).
Trzeba też pamiętać, iż żona pracuje inaczej niż ja. U mnie to 3 dni w tygodniu plus czasem dodatkowy przyjazd w potrzebach firmowych, u żony 5 dni. o ile policzymy czas efektywny (odejmiemy zwolnienia, urlopy, pracę zdalną) – wyjdzie nam: żona 4 dni, ja 2 dni. I po prostu trzeba będzie lepiej planować przez pewien czas (podstawówka syna). Nie ukrywam, cały czas namawiam małżonkę na własną nierejestrowaną działalność zamiast etatu, ale na razie woli dojeżdżać, bo lubi stabilizację.
Drugi problem – kasa. Jak powiedziałem – u nas drugorzędny. Natomiast muszę go wyliczyć. Nastąpi zmiana w parku aut. I tak – głównym środkiem dojazdu stanie się nasz „elektryk”, bo będzie tani (15 zł/100 km przy ładowaniu z gniazdka), a drugim autem na wyjazdy do dorosłych synów, ew. szkoły sportowej – Lexus lub Toyota w hybrydzie (36 zł/100 km). Przy przebiegach ok. 30 tys. km rocznie (pół na pół – same dojazdy do miasta ok. 12-15 tys. km) – nieco ponad 7500 zł na paliwo (650 zł/m-c). Bez tragedii. W mieście ok. 20-25 tys. km z nieco większym zużyciem czyli nie mniej niż 6000 zł (500 zł). Pozostałe koszty utrzymania byłyby bardzo podobne w mieście (większe zużycie na krótkich trasach). I to wyliczenie +150 zł m-c na paliwo wydaje się bezproblemowe. Oczywiście niektórzy po prostu dodaliby dodatkowy „przebieg wiejski” – 15 tys. km i cenę paliwa (np. 36 zł/100 km). Wtedy wyszłoby 450 zł/m-c.