Rolnik szuka… robota – chwilowa moda czy definitywna przyszłość gospodarstw?

5 godzin temu

Jeszcze kilka lat temu słowo „robot rolniczy” brzmiało jak coś z wystawy naukowej, a nie z polskiego gospodarstwa. Dziś to już temat omawiany nie tylko w ministerstwach i koncernach, ale przy stole podczas żniw. Powód jest banalnie prosty: rąk do pracy nie ma i nie będzie.

Sezonowi pracownicy? Jeszcze dekadę temu można było ich wybierać jak ziemniaki z sortownika. Dziś odchodzą do logistyki, budowlanki, albo za granicę – i nie interesują ich typowe stawki rolnicze, szczególnie przy pracy w upale, pyle i bez gwarancji warunków socjalnych.

W wielu gospodarstwach zaczyna się dramatyczne pytanie: kto to wszystko będzie robił?

I tu wchodzi robot. Nie żąda zaliczki. Nie pyta o ZUS. Nie bierze urlopu. Pracuje w nocy, nie marudzi na pogodę, nie kwestionuje technologii uprawy. Czy to pracownik idealny? Może jeszcze nie, ale dla wielu gospodarzy to już nie gadżet, tylko plan B — a dla niektórych wręcz plan A.

Takie agroroboty jak ten firmy Lemken, już niedługo zobaczymy na polach, fot. Adam Ładowski

Robotyka to nie zabawka – to odpowiedź na kryzys

Producenci maszyn nie projektują dzisiaj robotów „bo modne”. Tworzą je, bo rolnicy od kilku lat sygnalizują realny problem strukturalny: brak ludzi na polu. Dlatego roboty pojawiają się tam, gdzie człowieka brakuje albo gdzie jego praca wiąże się z ryzykiem.

  • ciężko dostępne rejony (np. strome winnice, sady tarasowe),
  • precyzyjne opryski wymagające superdokładności,
  • praca nocą lub w warunkach, w których operator mógłby normalnie odmówić.
VitiBot Bakus już pracuje w winnicach, fot. Adam Ładowski

Drony do oprysków? Kilka lat temu 70–80 kg udźwigu, dziś 140–150 kg. W Azji i Ameryce Płd. pracują na potęgę. U nas ogranicza je prawo.
Roboty naziemne? Jeżdżą, liczą, podatność chwastów prowadzą w bazie danych, spulchniają międzyrzędzia. Na pełną orkę jeszcze ich nie stać – energetycznie to za duży kaliber. Możliwe, ale oprysk, nawożenie precyzyjne, obserwacja plantacji, monitoring chorób? Tu już człowiek przegrywa z maszyną.

A co blokuje roboty w Polsce?

W skrócie: trzy rzeczy.

  • cena i amortyzacja – bez dopłat i programów wsparcia adopcja robotyzacji będzie powolna,
  • wiek rolników – średnia 50+, czyli grupa raczej nie „testujmy robota z aplikacją na tablecie”,
  • strach przed „co będzie jak się zepsuje”, brak serwisu w regionie itd.
Roboty coraz częściej zastępują ludzi w wyjątkowo ciężkich pracach jak mulczowanie, fot. Adam Ładowski

Do tego dochodzą nowe unijne przepisy: AI Act, regulacje cyberbezpieczeństwa, nowe rozporządzenie maszynowe – czyli producenci muszą projektować urządzenia nie tylko sprytne, ale i prawnie „idiotoodporne”.

Robotyzacja w rolnictwie – Moda czy konieczność?

Jeśli spojrzymy na Europę Zachodnią i USA – to już nie jest moda. Tam robot nie jest „fajnym gadżetem”, tylko odpowiedzią na brak ludzi i rosnące koszty pracy.

Kioti RT100, to autonomiczna platforma transportowa – też robot, fot. Adam Ładowski

Polska stoi na rozdrożu. Albo pójdziemy w tym kierunku, albo zaczniemy przegrywać konkurencyjnie z krajami, gdzie roboty nie będą „opcją”, tylko standardem.

Jedno jest pewne: robot nie zastąpi rolnika. Ale może być jego najbardziej lojalnym pracownikiem – tym, którego się nie szuka w lipcu po ogłoszeniach, tylko włącza o 4 rano z aplikacji.

Idź do oryginalnego materiału