Ryszard Biskup przygląda się twórczości ludowej. Stara się odkryć co też muza podpowiada ludowym twórcom. Dzisiaj pod lupą redaktora „RYM SIĘ NIESIE PO POLU PO LESIE. „Da, óna gnała wołki!” [POSŁUCHAJ].
No i kto mówi, iż życie jest pogmatwane, skomplikowane, pomotane niczym paciorki zawieszonych na szyi korali? Skomplikowane i kompletnie niezrozumiałe? Kto to też opowiada, iż nic nie przychodzi łatwo i od razu, już, natychmiast, w jednej chwili? Tylko wszystko trzeba siłą wyrwać, uchwycić mocno w obie dłonie, trzymać z całej siły i nie popuścić ani na moment? Kto to też przekonuje, iż wystarczy raz gębą zamlaskać, zęby wyszczerzyć, oczy szeroko otworzyć? I już, zrobione, przyklepane, raz na zawsze załatwione? A on tak powiada, on tak przekonuje i mówi, on. Ten nasz rodzimy wiejski Casanowa, Don Juan, swojski uwodziciel i amator kwaśnych jabłek. Autorytet i filozof rodem z potańcówek w świetlicy, w strażackiej remizie, klubie rolnika. Mentor pożal się Boże i lokalny autorytet wbity we frak najmądrzejszego gościa w okolicy. Kawaler i może nie najpiękniejsza, ale prawdopodobnie najlepsza z możliwych partia do wzięcia w całej gminie. A jak, a co!!! A kto tam wie, może choćby i w powiecie? Bo w województwie to raczej jeszcze, albo już nie. Jeszcze nie dzisiaj, jeszcze nie teraz. Chyba choćby na pewno nie, bo przecież takich zawadiaków i amerykanów wszędzie odszukać można bez trudu. Konkurencja ogromna, lokalna bestia przez całe zastępy brytanów i obieżyświatów się raczej nie przebije. To z upodobaniem kłusuje u siebie i na swoim, w dobrze sobie znanej okolicy. Za opłotkami przycupnął taki jeden z drugim lowelas i kombinuje, jakby tu sobie życie elegancko zaplanować. Według swojego, najlepszego z możliwych planów wszystkie klocki na swoim miejscu poukładać. Jakby tu nadobne panienki, których przecież nigdy nigdzie nie brakuje, zbałamucić., Jakby tu tak wyjść przed szereg i na swoje. Zdystansować wszystkich konkurentów. Zabrać to, co się należy, pokombinować, jak trza i zatrzymać. A później nic tylko odłożyć na bok wszystkie troski, kłopoty i codzienne zmartwienia. Złapać szczęście za ogon i nie popuścić ani na jeden moment. Chodzi więc taki jeden z drugim po miedzy z zadartą do gwiazd głową. Łazi w te i wewte. Myśli, układa we łbie chytre plany i kombinuje. Jak by tu na swoją – co z tego, iż ryzykowną i przecież z gruntu złą – drogę sprowadzić upatrzone wczoraj dziewczę, niewinną panienkę. Koniecznie zalotną i piękną, jak z obrazka, w sam raz do pary. Na co i jak taką jedną z drugą skłonić, otumanić, namówić ? Jak do siebie zachęcić, jak przekonać. Obietnicami niebywałego szczęścia, przygody, atrakcyjnej perspektywy? Zasób ukrytych za pazuchą atrakcji, prezentów, podarunków, co prawda zbyt bogaty nie jest, ale to bez znaczenia. Ważne, żeby partnerkę na to kocie wesele zwabić. Do zastawionej pułapki, złapać. I daligo do wora i już. Namówić na pozornie beztroskie swawole i atrakcyjną zabawę. Na odmianę codziennego, zwykle szarego losu. Skusić deklaracją i obietnicą , iż od teraz, od zaraz cały tydzień zamieni się w jedną niedzielę. Bez oglądania się za siebie. To się – co dowodzi znana od pokoleń praktyka – udaje…
POSŁUCHAJ FELIETONU RYSZARDA BISKUPA:
RYM SIĘ NIESIE PO POLU PO LESIE. „Da, óna gnała wołki! ”
Da, óna gnała wołki, da, a jo ciesoł kołki
Da pójdź ino Marysiu, da, kupie ci paciorki!
Łoj dana, łoj da dana, łoj dana, łoj dana!
Łoj dana, łoj da dana, łoj dana, łoj dana!
Da óna gnała bycki, da, a jo ciesoł tycki
Da pójdź ino Marysiu, da kupie ci trzewicki!
Łoj dana, łoj da dana, łoj dana, łoj dana!
Łoj dana, łoj da dana, łoj dana, łoj dana!
Da óna gnała w pole, da, jo młócił w stodole
Da pojdź ino Marysiu, da wliź ino w zopole!
Łoj dana, łoj da dana, łoj dana, łoj dana!
Łoj dana, łoj da dana, łoj dana, łoj dana!
Da óna w pole gnała, da ja ognisko poleł
Da byś me Maryś chciała, to bym cie łoboleł
Łoj dana, łoj da dana, łoj dana, łoj dana!
Łoj dana, łoj da dana, łoj dana, łoj dana!