Każdy z nas, rolników, potrafi usiąść za kierownicą ciągnika. Co to za sztuka – wrzucić bieg, puścić sprzęgło i jechać? Ale życie gwałtownie pokazuje, iż samemu kilka się zdziała. Koniec końców, trzeba kogoś wynająć i okazuje się, iż dziś są to konkretne pieniądze.
W żniwa czy wykopki zawsze przyda się ktoś do pomocy, najlepiej właśnie dobry traktorzysta. Bo choć w polskich gospodarstwach ciągników jest dziś więcej niż gospodarzy, którzy mogliby je prowadzić, to sam ciągnik – póki co – jeszcze się sam nie ruszy. Może w przyszłości, gdy autoprowadzenie dogoni science fiction, ale na razie nie.
Traktorzystów było wielu…
Dawniej traktorzysta to był zawód z dumą wpisywany w dowód osobisty, niemal na równi z kowalem czy cieślą. Etat w PGR-ze, premia w żniwa, legendarna siatkowa koszulka i beret na głowie – taki obrazek wielu z nas pamięta. A dziś?
Traktorzystów niby jest sporo, ale jak przychodzi sezon, okazuje się, iż za mało. Popyt rośnie, a ceny usług idą w górę. Być traktorzystą dziś – to jest coś!
Trzeba mieć dyplom z gadżetów
I nie chodzi już o machanie wajchą w trzydziestce. Dzisiejszy traktorzysta to kierowca pojazdu ciężkiego z dyplomem obsługi elektroniki na pokładzie. Umie ustawić autoprowadzenie, nie boi się ekranów, monitorów i innych gadżetów, a z nowoczesną przekładnią CVT radzi sobie lepiej niż kierowca tira z automatami.
To ktoś, kto wie, jak korzystać z maszyn, żeby po sezonie nie zostały tylko rachunki za serwis. A za takie umiejętności trzeba zapłacić – i to wcale nie mało.
Traktorzysta 2.0 – specjalista od technologii
Współczesny kierowca ciągnika rolniczego musi znać się na całym zestawie elektronicznych zabawek, które producenci wrzucają do kabin. Systemy GPS do precyzyjnego prowadzenia maszyny? Owszem, trzeba umieć je skalibrować i wykorzystać, a nie tylko włączyć zielony przycisk.
Terminale do obsługi maszyn towarzyszących? Dziś każdy siewnik, opryskiwacz czy rozsiewacz nawozów ma dziś swój własny ekran, a traktorzysta musi rozumieć, co znaczą te wszystkie ikonki, alarmy i komunikaty.

Dochodzi do tego obsługa systemów Isobus, ustawianie sekcji opryskiwacza, wgrywanie map nawożenia czy sterowanie dawkami w czasie rzeczywistym.
Do tego kontrola pracy silnika, przekładni i hydrauliki – bo nowoczesny traktor nie wybacza błędów. Kiedyś wystarczyło dolać oleju i jechać, dziś trzeba wiedzieć, jak dobrać tryb pracy, żeby maszyna nie spaliła połowy baku na godzinę.
Coraz częściej traktorzysta to także operator telemetrii – umie sprawdzić raport zużycia paliwa w aplikacji na tablecie, ustawić alerty serwisowe czy zgrać dane z pola, żeby agronom mógł je później przeanalizować. Krótko mówiąc: to już nie tylko “kierowca bombowca”, ale półinformatyk, półmechanik.
No dobrze, a ile za wynajem takich umiejętności?
Spójrzmy na stawki. W Dolnośląskim operator ciągnika zarobi 6,5–8 tys. zł brutto miesięcznie. W Małopolsce – choćby 7–8 tys. zł, z możliwością delegacji. W Wielkopolsce i na Pomorzu Zachodnim za obsługę maszyn i transport dostaniemy podobnie, a niektóre firmy dorzucają coś na premię za kombajn.
Jednak rekordy płac dla traktorzystów biją gospodarstwa specjalistyczne: jedna plantacja malin oferuje 7,5–8,5 tys. zł brutto, plus zakwaterowanie i opłacone media.
Na Podlasiu wchodzą stawki godzinowe: 45–50 zł za godzinę orki czy transportu materiałów. W Świętokrzyskiem koszenie terenów zielonych wyceniono na 33 zł/h, a w firmach melioracyjnych 30,5–36 zł/h – zależnie od doświadczenia. Trzeba tylko mieć prawo jazdy kategorii T (czasem też B lub C), a mile widziane są umiejętności konserwacji i napraw.
Widać więc wyraźnie, iż zawód traktorzysty wraca do łask. Umiejętności dzisiejszych traktorowych szoferów są jednak zupełnie inne.
No cóż, od dawna wiadomo, iż za wiedzę trzeba zapłacić, a w tym przypadku choćby 10 ton pszenicy na miesiąc.