„Tak” dla konkurencyjnej, rynkowej Europy [Okiem Liberała]

3 miesięcy temu

„Tak” dla konkurencyjnej, rynkowej Europy [Okiem Liberała]

Autor: FWG



W Unii Europejskiej drzemie wielki potencjał, jeżeli w wyborach do Parlamentu Europejskiego dostanie się silna grupa wolnorynkowych liberałów, zdeterminowanych bronić zasad wolnej przedsiębiorczości i hamować zapędy lewicy, dążącej do stworzenia Unii Socjalnej.

Liberałowie mają wiele powodów do krytykowania Unii Europejskiej. Wiele unijnych regulacji jest nadmiernych i stanowi obciążenie zwłaszcza dla małych i średnich firm. Regulacje hamują także branżę IT, która przegrywa z konkurentami w Stanach Zjednoczonych i w Azji. Wprowadzanie nowych produktów w UE trwa znacznie dłużej niż w Stanach Zjednoczonych.

Przepisy dotyczące ochrony pracowników są forsowane przez związki zawodowe, ale zwiększają koszty dla pracodawców. Niektórzy politycy forsują pomysły ustanowienia minimalnego poziomu płacy świadczeń socjalnych, gwarantowanych w całej Unii Europejskiej, by wyeliminować w ten sposób tańszą konkurencję firm z państw Europy Środkowowschodniej, które później stały się członkami Wspólnoty, a ich poziom wynagrodzeń jest niższy niż w Europie Zachodniej.

Wolny obrót usługami na obszarze UE utrudnia dyrektywa o delegowaniu pracowników, której znowelizowana wersja obowiązuje od 30 lipca 2020 roku. Polskie firmy, które oferują usługi w innych państwach UE, muszą wypłacać swoim pracownikom wynagrodzenia według zasad państwa, na którego terenie ci pracownicy wykonują zadania, a jeżeli praca za granicą przeciągnie się powyżej 12 miesięcy, firmy muszą zapewnić wszystkie warunki zatrudnienia wynikające z lokalnych przepisów. Pomysłodawcami tej ingerencji w zasady wolnego rynku były rządy kilku państw Europy Zachodniej, a także związki zawodowe.

Unijną „świętą krową” jest Wspólna Polityka Rolna. Unia Europejska jest obszarem wolnego rynku, ale dla producentów spoza Unii jest obszarem chronionym cłami, a przede wszystkim regulacjami pozataryfowymi. Unijny protekcjonizm dotyczy zwłaszcza rolnictwa, które jest wspierane i dotowane pod pretekstem zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego. To sprawia, iż do Europy nie ma dostępu tańsza żywność produkowana w Kanadzie, USA, Australii czy w krajach biedniejszych. Płaci za to europejski podatnik. Żadna inna grupa zawodowa nie jest w Unii tak wspierana, jak rolnicy, którzy otrzymują 30 proc. budżetu Unii Europejskiej, choć stanowią zaledwie 3 proc. populacji.

Słabości konkurencyjne Unia stara się usunąć poprzez wielkie programy, finansowane ze wspólnego budżetu, ze specjalnych funduszy, takich jak Recovery and Resilience Facility (RRF), InvestEU Fund czy European Stability Mechanism lub z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Plany takie jak Strategia Lizbońska, Strategia Europa 2020, Horyzont 2020, Plan Junckera (z 2014 r.) miały dynamizować europejską gospodarkę i umożliwić europejskim firmom skuteczną konkurencję z firmami amerykańskimi, japońskimi i chińskimi. Pozytywnych efektów nie widać poza wydaniem dużych sum, napisaniem tysięcy stron dokumentów i wieloma konferencjami. Urzędnicy unijni określali preferowane obszary inwestowania i dostarczali fundusze, zamiast wzmacniać mechanizmy konkurowania o kapitał i klientów.

Duże wątpliwości budzi Zielony Ład, ogłoszony w grudniu 2019 r., który ma uczynić Unię Europejską do 2050 r. obszarem neutralnym pod względem emisji CO2. Zastrzeżenia dotyczą nie tyle samego celu, ile sposobu jego osiągania. Unijni politycy i urzędnicy opracowali zestaw kryteriów definiujących, czym jest działalność zrównoważona dla środowiska. W ten sposób powstała tzw. „zielona taksonomia” dająca inwestorom i bankom informacje, w jakie przedsięwzięcia należy inwestować. Prywatne firmy będą zobowiązane ujawniać wszystkie najważniejsze dane niezbędne do oceny, w jakim stopniu ich inwestycje spełniają kryteria „zielonej taksonomii”. jeżeli Zielony Ład będzie konsekwentnie wprowadzany w życie, będzie oznaczał głęboką ingerencję w mechanizm rynkowy. Powstaną też napięcia między zwolennikami utrzymania dyscypliny budżetowej i zwolennikami zwiększania wydatków na walkę ze zmianami klimatycznymi bez względu na koszty.

A jaki byłby los Polski poza Unią?

To wszystko budzi niepokój liberałów, zwolenników wolnej przedsiębiorczości i konkurencji w oparciu o kryteria rynkowe. Musimy się jednak zastanowić, czy jest alternatywa dla Unii Europejskiej. Jak wynika z raportu Fundacji Wolności Gospodarczej „Polska na jednolitym rynku UE: korzyści, bariery, reformy” korzyści z wejścia Polski na jednolity rynek Unii Europejskiej są co najmniej pięciokrotnie wyższe niż korzyści związane z unijnymi dotacjami. Dlatego, choćby jeżeli Polska stanie się płatnikiem netto do unijnego budżetu, pozostanie w Unii Europejskiej będzie nam się opłacać z powodu jednolitego rynku. Członkostwo w Unii Europejskiej zwiększyło atrakcyjność inwestycyjną Polski, która zaczęła być postrzegana jako kraj stabilny instytucjonalnie, prawnie i finansowo. Według ostrożnych szacunków ok. 30 proc. inwestycji zagranicznych, które napłynęły do Polski, wynikało z obecności naszego kraju w Unii.

Na wszystkie te korzyści Fundacja Wolności Gospodarczej zwraca uwagę w kampanii profrekwencyjnej, której spot pt. „A co my mamy z tej Unii?” został w tych dniach udostępniony na YouTube.

Należy więc zastanowić się, jakie koszty poniosłaby polska gospodarka, wychodząc z Unii Europejskiej i czy wiązałoby się to także z jakimiś korzyściami.

Zwolennicy polexitu, których nie brakuje na prawicy, oświadczają, iż dzięki temu bylibyśmy zwolnieni z kosztów „zielonej transformacji”, moglibyśmy rozwijać energetykę opartą na węglu, nie obowiązywałaby nas dyrektywa budowlana, zgodnie z którą wszystkie nowe budynki mają być bezemisyjne od 2030 r., a nowe budynki będące własnością instytucji publicznych od 2028 r. Wszystkie już powstałe mają stać się bezemisyjne do 2050 r. Budynek zeroemisyjny to taki, który nie emituje żadnych gazów cieplarnianych i ma dobrą charakterystykę energetyczną, potwierdzoną świadectwem energetycznym. Polscy rolnicy nie byliby też ograniczeni w stosowaniu nawozów sztucznych i pestycydów, a polski przemysł mógłby bez ograniczeń korzystać z państwowych dotacji.

Te rzekome korzyści byłyby jednak fikcją. Od rynku Unii Europejskiej, na który sprzedajemy w tej chwili 75 proc. eksportowanych przez Polskę towarów i ponad 60 proc. usług, zostalibyśmy odcięci nie tylko barierami celnymi i pozataryfowymi (takimi jak dopuszczalne kontyngenty pewnych grup towarów), ale przede wszystkim przepisami związanymi z Zielonym Ładem. Unia zamierza obciążyć specjalnym podatkiem granicznym produkty, których wytworzenie zwiększa emisję CO2. Zagraniczne banki i fundusze na taką produkcję nie dałyby kapitału.

Polskie rolnictwo, które dziś sprzedaje co roku na unijny rynek towary warte ok. 35 mld euro, dusiłoby się od nadprodukcji. Jedyną alternatywą dla handlu z krajami Unii Europejskiej byłby w takiej sytuacji handel z Rosją i dawnymi republikami sowieckimi będącymi w strefie wpływów Moskwy oraz z Chinami. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, jakie byłyby tego implikacje polityczne, a także gospodarcze.

Wiele unijnych regulacji, dotyczących na przykład stabilności finansowej państwa, pomocy publicznej, a także norm jakościowych rozmaitych produktów mają w oczywisty sposób korzystny wpływ na naszą gospodarkę, a także dobrostan. Zezwolenie na nieograniczoną pomoc publiczną uruchomiłoby strumień dotacji dla nisko rentownych firm, głównie prawdopodobnie państwowych, i zahamowałoby zmiany strukturalne w gospodarce. Zniesienie ograniczeń dotyczących deficytu fiskalnego i długu spowodowałoby skokowy wzrost rentowności naszych obligacji, choćby jeżeli polski rząd zapewniałby rynki finansowe, iż zamierza prowadzić odpowiedzialną politykę budżetową. Dziś rentowność polskich 10-letnich obligacji skarbowych (w uproszczeniu – taki mniej więcej procent płacimy od długu państwa) wynosi 5,8 proc. Byłaby znacznie mniejsza, gdybyśmy byli w strefie euro. Ale rentowność obligacji rosyjskich to 14 proc.

Wzmacniać państwa narodowe? Nie, zacieśniać integrację

Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego mogą i powinny być okazją do przemyślenia naszych relacji z Unią Europejską i kierunku dalszej ewolucji Unii Europejskiej. Nie rozumiem postawy niektórych polityków i działaczy, nazywających się liberałami, opowiadających się za pozostawieniem jak najwięcej kompetencji państwom narodowym. Liberałowie koncentrują się na dobru jednostek, którym służy nieograniczona wymiana handlowa. Wiedzą, iż tzw. patriotyzm gospodarczy prowadzi do zniekształcenia mechanizmy rynkowego, a w efekcie do zmniejszenia potencjalnego bogactwa. Jest pustym hasłem polityków grających na emocjach.

Unia Europejska wymaga zmian, ale nie w kierunku umocnienia państw narodowych, ale pogłębienia wspólnego rynku. Konieczne jest dokończenie budowy Unii Bankowej, która pozwoli bankom korzystać z potencjału 450 mln mieszkańców UE, wytwarzających PKB wartości 14,4 bln euro. Dziś europejskie banki nie mają takiej swobody działania, jak banki amerykańskie, przez co są mniejsze. Tym samym mniejsza jest ich zdolność udzielania kredytów.

Unia Bankowa powinna być uzupełniona Unią Kapitałową. W strefie euro tylko około 25 proc. zobowiązań przedsiębiorstw to instrumenty rynkowe — dłużne papiery wartościowe i akcje. Reszta to kredyty bankowe, pożyczki od instytucji niebędących bankami i kapitał własny. W Stanach Zjednoczonych 70 proc. zobowiązań firm to dług sprzedawany na rynku i kapitał własny. W Japonii segment rynkowy wynosi 50 proc. w Wielkiej Brytanii 40 proc. Europa ma wiele do nadrobienia. Przed rokiem dyrektor wykonawcza MFW Kristalina Georgiewa na posiedzeniu Eurogrupy obrazowo wyjaśniła korzyści z potencjalnej Unii kapitałowej. „Chodzi o to, by zmiany legislacyjne ułatwiły zamianę oszczędności holenderskiej emerytki w kapitał potrzebny estońskiej spółce” – mówiła.

Wolny przepływ towarów jest w Unii zagwarantowany, ale usługi wciąż nie są wolne od ograniczeń. Zniesienie tych ograniczeń jest oczywistym postulatem liberałów.

Unia Europejska potrzebuje wspólnej polityki migracyjnej, gdyż bez niej utrzymanie strefy Schengen (którą o dziwo popierają także eurosceptycy z Konfederacji) będzie na dłuższą metę niemożliwe. Potrzebuje także twardszych reguł fiskalnych, by zahamować i ograniczyć wzrost długu publicznego.

Unia stopniowo będzie się przekształcać w jedno państwo, w czym nie widzę niczego złego. Procesu tego nie należy przyspieszać, szokując wyborców nagłymi decyzjami, ale też nie należy hamować mrzonkami o odrodzeniu w pełni suwerennych państw narodowych.

Mam nadzieję, iż w wyborach do Parlamentu Europejskiego dostanie się silna grupa wolnorynkowych liberałów, zdeterminowanych bronić zasad wolnej przedsiębiorczości i hamować zapędy lewicy, dążącej do stworzenia Unii Socjalnej. Unia Europejska może z powodzeniem konkurować z gospodarkami Ameryki i Azji, jeżeli ograniczy programy socjalne, pozostawi więcej swobody przedsiębiorcom i w pełni wykorzysta wspólny potencjał 27 krajów.

Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”

Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.


Idź do oryginalnego materiału