Mniej więcej już wiemy, w jaki sposób obecna koalicja zamierza zarządzać spółkami skarbu państwa. Zafiksowanie się na wyniku finansowym, analiza bilansu wyłącznie przez pryzmat kosztów oraz kontrolowane zwijanie działalności jako jedyna recepta na problemy – to fundamenty modelu zarządzania przedsiębiorstwami publicznymi, z jakim będziemy mieli do czynienia w nadchodzących latach.
Po Poczcie Polskiej kolejna duża spółka kontrolowana przez państwo ogłosiła plan pozbycia się pracowników. Restrukturyzacja w przewożącej towary koleją spółce PKP Cargo polegać będzie na wysłaniu 30 proc. pracowników na postojowe. Teoretycznie nie ma więc mowy o zwolnieniu – wręcz przeciwnie, spółka zapewnia, iż robi to właśnie po to, żeby nikogo nie zwolnić. Po prostu jedna trzecia pracowników zrobi sobie trochę wolnego, by w tym czasie ich firma stanęła na nogi. Co prawda wynagrodzenia wysłanych na postój pracowników spadną o 40 proc., ale za nicnierobienie to i tak przyzwoita stawka. Przecież będą mogli sobie dorobić na śmieciówkach.
Liberalny sposób na wszelkie problemy
Niewątpliwie sytuacja finansowa obu wziętych właśnie na tapet spółek jest co najmniej trudna. Poczta Polska w zeszłym roku miała prawie 800 mln złotych straty. Dla porównania, jej najlepszy wynik w ostatniej dekadzie to niecałe 180 mln zł zysku w 2021 roku. Przyczyny kłopotów są dosyć jasne – coraz mniejsze znaczenie przesyłek listowych, za to rosnący udział przesyłek kurierskich. W tych drugich poczta infrastrukturalnie odstaje od konkurencji, a doszlusowanie do liderów pod tym względem wymagałoby nie tylko pieniędzy, ale przede wszystkim czasu.
PKP Cargo tylko w I kw. tego roku zaliczyło ponad stumilionową stratę, chociaż w całym zeszłym roku grupa była jeszcze na plusie. Jednak symptomy problemów były widoczne już w 2023 roku, gdyż jej udział w rynku spadł o ponad 4 pkt proc. – do równej jednej trzeciej. W tym roku zanotowano kolejny spadek już poniżej 30 proc. Kolejowe przewozy towarowe przegrywają z transportem drogowym, który jest szybszy – nic dziwnego, skoro po 2000 roku władowaliśmy w inwestycje drogowe ponad 200 miliardów złotych, a do końca dekady będzie to niecałe 300 mld. Poza tym spadło również znaczenie przewozu węgla, szczególnie ze wschodu, po wprowadzeniu sankcji.
Kłopoty finansowe – i nie tylko – obu spółek nie są więc wymyślone. Jest też oczywistym faktem, iż obiema spółkami w ostatnich latach rządziło inne środowisko polityczne. Z problemami można jednak walczyć na różne sposoby. Można szukać nowych rynków, inwestować, wprowadzać innowacje – można też ciąć koszty. I to właśnie na nich skupiają się nowe zarządy, które postanowiły poprawić wyniki finansowe, patrząc wyłącznie na jedną stronę bilansu.
Zamiast zwiększać przychody, tniemy wydatki. Niektóre z nich były zresztą faktycznie niepotrzebne. Mowa chociażby o umowach sponsorskich PKP Cargo z drużynami sportowymi, z których właśnie się wycofano. Zwalnianie kilku tysięcy pracowników w poczcie i wysłanie jednej trzeciej załogi na postojowe w PKP Cargo wygląda już jednak na usuwanie wyrostka robaczkowego przy pomocy maczety. Pewnie się da, tylko pacjent może tego nie przeżyć.
Zafiksowanie się na kosztach jest zresztą typowe dla liberałów. Gdy mowa jest o barierach prowadzenia działalności gospodarczej czy większego biznesu, liberałowie wskazują niemal wyłącznie na zbyt wysokie koszty pracy oraz daniny publiczne – ewentualnie koszty energii. Tutaj nigdy nie pojawia się kwestia jakości produktu, ekspansja na nowe rynki czy brak pomysłu na biznes.
Ci mistrzowie cięcia kosztów są kompletnie bezradni, gdy trzeba zwiększyć przychody. Tak jakby te ostatnie były po prostu dane i nic z nimi nie można było zrobić. Zmian można dokonywać tylko po stronie wydatków. I to też wyłącznie w dół. Z takiej perspektywy wszelkie większe inwestycje faktycznie wydają się szkodliwe, przecież one najpierw generują duże nakłady finansowe. Próba wykręcenia się z dużych inwestycji rozwojowych, takich jak CPK czy elektrownie jądrowe, jest więc tylko logicznym następstwem takiego podejścia.
Taniej znaczy lepiej?
Prowadzi ono do kuriozalnych zdarzeń, z których warto przypomnieć dwa największe absurdy poprzednich rządów tego środowiska. Dla obniżenia kosztów polskie państwo powierzyło dostarczanie przesyłek sądowych prywatnemu InPostowi, dzięki czemu można było je odbierać w mięsnym albo warzywniaku. Pozbawiono w ten sposób przychodów państwowego operatora pocztowego i wprowadzono ogromne zamieszanie. Ale było taniej, więc lepiej.
Drugim absurdem była kwestia PKP Energetyka, która dostarcza prąd dla kolei. Spółka wymagała restrukturyzacji, więc ją… sprzedano funduszowi hedgingowemu. Czyli podmiotowi, którego celem jest wyłącznie odsprzedaż aktywów z zyskiem, bez oglądania się na długoterminowy potencjał spółki. Fundusz hedgingowy miał skuteczniej od rządu przeprowadzić niezbędne zmiany, a następnie odsprzedać firmę komuś z branży, kto miałby się nią zająć już na dłużej. W ten sposób koalicja PO-PSL sama sobie wystawiła znakomitą ocenę swoich umiejętności zarządczych.
Celem tego nieustannego pędu za obniżaniem kosztów jest zrobienie sobie pola do obniżki podatków. Gdy państwo wycofa się z różnych dziedzin życia, będzie można „zostawić ludziom więcej pieniędzy w ich portfelach” – to regularnie słyszana liberalna mantra. Nikt jednak nie mówi, iż równocześnie zwiększy się tym ludziom ich wydatki. Przecież ktoś będzie musiał sfinansować działania wcześniej podejmowane przez podmioty należące do domeny publicznej. Tę drobną kwestię się już przemilcza.
Można to zaprezentować na przykładzie wycofania się państwa z transportu publicznego. Pod koniec XX wieku przeciętne gospodarstwo domowe w Polsce wydawało na transport 10 proc. swojego budżetu. Wraz z kolejnymi cięciami znaczenie tej kategorii wydatków w budżetach polskich domów rosło. Swoje apogeum zanotowały one w 2012 roku, gdy na ten cel Polacy przeznaczali aż 15 proc. swoich wydatków. Był to czwarty co do wysokości wynik w UE, po Luksemburgu, Bułgarii i Słowenii.
Kierunek prywatyzacja
Zarządzanie spółkami skarbu państwa podczas obecnej kadencji jest już tak jawnie szkodliwe, iż choćby Szymon Hołownia zaczął się wyłamywać, deklarując, iż nie poprze wygaszania Poczty Polskiej. Gdy już choćby Hołownia wykazuje więcej rozumu i godności człowieka od członków rządu, zaczyna wyglądać to na celowy sabotaż. Nie w takim jednak znaczeniu, iż Tusk wykonuje zadania Berlina albo Moskwy, jak przekonuje pisowska prawica, bo to czyste bzdury.
Chodzi o świadome wybicie zębów spółkom państwowym, by móc się ich potem bez żalu pozbyć. Po co się użerać z jakimiś niedochodowymi podmiotami? Potem trzeba się tłumaczyć z ich złych wyników, a to jest kłopotliwe i psuje wizerunek fachowców. Poczta co prawda dostarcza przesyłki jakimś starym babciom na wsi, ale one i tak zwykle nie głosują, a przynajmniej nie uczestniczą w debacie publicznej, więc kto by się przejmował, co one tam sobie będą myśleć. A mieszkańcy miast bez poczty sobie poradzą.
Tak szybkie ograniczanie kosztów, by za wszelką cenę w krótkim czasie poprawić wyniki spółek, sprawia oczywiste wrażenie, iż są one przygotowywane do prywatyzacji. Przynoszących duże straty firm nikt za rozsądną cenę by nie kupił, ale już takie odchudzone spółki dysponujące bardzo dużym udziałem w rynku jak najbardziej. Szczególnie iż rząd najpierw odwali całą brudną robotę, czyli pozwalnia pracowników i weźmie na siebie ewentualny opór społeczny. Dzięki temu prywatny inwestor będzie już miał wyczyszczone pole do działania.
Jak będzie dokładnie, dowiemy się pewnie latem, gdyż nowy minister aktywów państwowych Jakub Jaworowski zwrócił się do organów spółek, by do 15 lipca przeprowadziły audyty. prawdopodobnie nieprzypadkowo właśnie dzięki audytów próbuje się zatrzymać budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego. Ekipa Macieja Laska przeprowadziła je w taki sposób, iż trzeba było je powtórzyć, więc sprawa utknęła. Jedną z przyczyn było założenie zbyt niskiej ceny w kosztorysie. I trudno tu o lepszy symbol spektakularnej restauracji taniego państwa, jaką funduje nam obecna koalicja.