Pośrednicy bezlitośnie wykorzystują sytuację sadowników bez zaplecza
Pośrednicy mogą wykorzystywać moment zwiększonej podaży z jednej prostej przyczyny. Nie brakuje sadowników, którzy nie mają ani skrzyń, ani zalecza chłodniczego. Muszą sprzedać jabłka i godzą się na niższe ceny. Co więcej, godzą się na obniżkę cen w stosunku do wcześniej umówionych stawek.
– Pośrednik dobrze zna sytuację i wykorzystuje ją bez mrugnięcia okiem. Umawia się na kupno Szampiona w cenie 1,50 zł na sortowanie. Przywozi skrzynie. Dla sadowników, którzy chronili sady na pół gwizdka, a jabłka zrywają samodzielnie, może to być jeszcze w miarę satysfakcjonująca cena. Jednak w trakcie zbioru pośrednik informuje, iż ceny rynkowe poszły w dół. Jabłka może kupić po 1,30 zł, jeżeli nie, przyjeżdża odebrać skrzynie. Sadownik przystaje na propozycję, bo nie ma innego wyjścia, ale po sortowaniu może okazać się, iż lepiej zrobiłby, gdy sprzedał jabłka na przemysł – relacjonuje Cezary Rokicki.
Dlaczego rynek nie premiuje najwyższej jakości?
Nasz rozmówca nie ma jednak zamiaru zgodzić się na proponowane ceny. zwykle część zbiorów sprzedawał prosto z drzewa i również w tym roku miał taki zamiar. Były już wstępne rozmowy z odbiorcami, jednak proponowane dziś stawki każą wstrzymać się ze sprzedażą.
– To, iż przetwórnie, firmy handlowe, grupy i pozostali pośrednicy chcą kupić jabłko jak najtaniej, rozumiem. Każdy chce tanio kupić, drogo sprzedać i zmaksymalizować zysk. W biznesie nie ma sentymentów. Ale iż my, sadownicy, chcemy tanio sprzedać mimo iż produkujemy drogo, tego nie rozumiem. Koszty rosną z roku na rok. W porównaniu z poprzednim sezonem wydałem na produkcję 50 tysięcy złotych więcej. To koszt dodatkowych odżywek, ochrony przed przymrozkami i ratowania drzew przed suszą. Jak w tej sytuacji mam sprzedać jabłka? Nie rozumiem tego – mówi bez ogródek sadownik.
Jak wyjaśnia, w tym momencie zdecydował się jedynie na sprzedaż części zbiorów Red Jonaprinca swojemu stałemu odbiorcy z zagranicy. Pozostali odbiorcy mimo wcześniejszych rozmów obniżają stawki.
Sadownik nie kryje swojego rozgoryczenia. Od lat dostarcza na rynek wyrównane partie jabłek jakości premium, a odbiorcy są pod wrażeniem jego towaru. Przypomina, iż na wszelkiego rodzaju konferencjach, spotkaniach i w publikacjach, pośrednicy apelują o produkcję jabłek wysokiej jakości, mówiąc, iż jakość zawsze się obroni. Nadmieniają, iż podstawą jest długofalowa kooperacja i pewność co do parametrów dostarczanych jabłek. – I właśnie w tym momencie chce spytać, gdzie są te długotrwałe relacje handlowe i wyższe ceny za jabłka premium? Dziś pośrednicy z dnia na dzień obniżają ceny, które wcześniej sami mi proponowali i tłumaczą, iż muszą proponować cenę „rynkową”. Dla mnie to nieporozumienie – wyjaśnia.
Jabłek na razie nie sprzedam. Mogą poczekać w chłodni choćby do następnego sezonu
Cezary Rokicki podkreśla, iż w produkcję jabłek inwestuje bardzo duże środki. Jednak podstawą udanego biznesu jest dokładne liczenie kosztów. On sam robi to bardzo skrupulatnie.
– Wyprodukowanie jednego kilograma jabłek kosztowało mnie w tym sezonie 1,70 zł. I dziś nie mogę sprzedać jabłka taniej niż 2,00 zł/kg, ponieważ muszę mieć środki na odnowienie produkcji w przyszłym sezonie – mówi. Jego zdaniem wielu sadowników nie przelicza dokładnie kosztów. Oprócz tych stałych, takich jak cięcie, ochrona, nawożenie, zbiór, jest całe mnóstwo kosztów pobocznych, takich jak amortyzacja maszyn, sprzętów, chłodni czy choćby fotowoltaiki. Podaje prosty przykład – przed sezonem musiał przeprowadzić serwis trzech wózków widłowych. Koszt wyniósł 35 tys. złotych…
– Zainwestowałem naprawdę ogromne fundusze, aby móc dostarczać na rynek jabłka w jakości premium, która miała zapewniać opłacalny zbyt. A dziś nie mogę liczyć na wypracowane kontakty handlowe. To pokazuje, jak niestabilny jest rynek, na którym funkcjonujemy. Polskie jabłka mają być tak tanie jak się da, a to naprawdę przykre, bo ubiegły sezon pokazał, iż wcale tak nie musi być. Tylko, żeby tak było, muszą się postarać także pośrednicy, a jak widać chodzi tylko o cenę, a nie o jakość – mówi sadownik.
Jabłka z tegorocznych zbiorów będą przechowywane i sprzedane w momencie, kiedy ceny osiągną odpowiedni poziom, który pozwoli na zwrot kosztów i utrzymanie ciągłości produkcji. W poprzednich latach zdarzało się, iż komory były zamknięte przez 1,5 roku.
My walczymy o 20 groszy różnicy!
Według Cezarego Rokickiego, obecna sytuacja jest całkowicie niezrozumiała. – Tak naprawdę chodzi o 20 groszy różnicy. Konsument nie odczuje tego kupując 3 kilogramy jabłek raz w tygodniu. A dla nas, sadowników, to być albo nie być. Ta różnica powala nam inwestować w produkcję i odnawiać ją co roku – podsumowuje.