Prezydent USA Donald Trump zapowiedział otwarcie i ponowne uruchomienie „setek” elektrowni węglowych, obiecując wielkie odrodzenie branży. Choć ta deklaracja cieszy zwolenników węgla, eksperci ostrzegają, iż rachunek ekonomiczny wcale nie jest tak optymistyczny.
W serii postów w mediach społecznościowych Trump obiecał, iż Stany Zjednoczone ponownie zaczną „produkować energię z PIĘKNEGO, CZYSTEGO WĘGLA”. Jego wypowiedzi zbiegły się z komunikatami Departamentu Spraw Wewnętrznych USA, który zapowiedział działania na rzecz ożywienia krajowego sektora węglowego.
Jak wynika z danych amerykańskiej agencji rządowej US Energy Information Administration (EIA), węgiel w tej chwili odpowiada za 15 proc. produkcji energii elektrycznej w USA, podczas gdy w 2000 roku było to ponad 50 proc.
Spadek ten wynika z masowego zamykania elektrowni węglowych, co przyspieszyły administracje Baracka Obamy i Joe Bidena. W latach 2010–2019 zamknięto 290 takich obiektów, a kolejne są na liście do likwidacji.
Eksperci mocno podzieleni
Zdania ekspertów na temat konsekwencji zapowiedzi Donalda Trumpa są podzielone.
„Dobrze, iż mamy administrację prezydencką, która dostrzega wartość zasobów węgla w Wyoming i chce z nami współpracować, zamiast próbować nas zamknąć” – powiedział w rozmowie z lokalnymi mediami Travis Deti, dyrektor wykonawczy Wyoming Mining Association.
Deti uważa, iż rynek węgla może się umocnić, jeżeli Trump zrealizuje swoje plany dotyczące eksportu skroplonego gazu ziemnego (LNG). „Jeśli zwiększymy eksport LNG, ceny gazu w USA wzrosną, co sprawi, iż węgiel z Wyoming stanie się bardziej konkurencyjny” – podkreślił wyjaśnił.
Z kolei Rob Godby, profesor ekonomii z Uniwersytetu Wyoming, zaznacza, iż to koszty, a nie polityka, decydują o przyszłości energetyki. „Przeprowadziliśmy badania kosztów energii odnawialnej na zachodzie USA i okazało się, iż wiatr jest tańszy niż węgiel i gaz” – stwierdził Godby. „Dostawcy energii wybierają najtańsze źródło, dlatego nie widzimy masowego otwierania zamkniętych elektrowni węglowych” – dodał.
Jego zdaniem ostateczna decyzja należy do firm energetycznych, które muszą odpowiedzieć na pytanie: czy warto inwestować miliardy w modernizację elektrowni węglowych, by przedłużyć ich życie o kolejne 40–50 lat, czy lepiej przeznaczyć te środki na alternatywne źródła energii?
A co dalej z węglem w Europie?
Profesor fizyki i ekspert ds. energii z London South Bank University, James Woudhuysen w rozmowie z Biznes Alert zaznacza, iż zestawianie energii z tzw. odnawialnych źródeł (OZE) z tradycyjnymi jest nie do końca uzasadnione.
„Dopóki nie pojawi się możliwość magazynowania energii na dużą skalę – co jest perspektywą co najmniej dziesięcioletnią – OZE pozostaną bezużyteczne z powodu swojej niestabilności. A skoro nie są stabilne, nie mogą być „wydajne” – podkreśla ekspert.
„Jest jedno słowo, które najlepiej oddaje ten problem: „Dunkelflaute” – uroczy niemiecki termin na okres, w którym złośliwi germańscy bogowie usypiają wiatr i zasłaniają słońce, skutecznie paraliżując całą „zieloną” energetykę. W języku meteorologii zjawisko to nazywa się mrokiem antycyklonalnym” – ironizuje prof. Woudhuysen.
Co więcej, jak zwraca uwagę, zwolennicy energii odnawialnej zdają się nie zauważać dodatkowych problemów takich jak koszty konserwacji, napraw, utylizacji oraz „brudne” metody produkcji betonu i stali, bez których nie da się postawić farm wiatrowych i słonecznych.
Dopytywany, czy świat czeka powrót węgla, James Woudhuysen zastrzega, iż w Chinach i Indiach przemysł węglowy wcale nie zniknął – wręcz przeciwnie, przez cały czas kwitnie; Trump obiecuje wielki powrót tego surowca, a choćby w Niemczech – kiedy jest konieczność – otwierane są nowe kopalnie i elektrownie węglowe.
„Powrót węgla na wielką skalę w Europie nie wydaje się jednak prawdopodobny w przewidywalnej przyszłości. Przede wszystkim ze względu na ideologiczny opór eko-radykałów, którzy są w Europie silniejsi i posiadają większe wpływy niż np. w USA” – podsumowuje James Woudhuysen.