Wydawać by się mogło, iż historia marki Ursus jest znana każdemu, kto choć trochę interesuje się rolniczą techniką. Ciągniki C-45 dymiące charakterystycznym słupem czarnego dymu, potem C-325 i dalej cała powojenna linia, kojarzona z warszawską fabryką. Oto obraz, który przychodzi na myśl przeciętnemu użytkownikowi.
A jednak… W cieniu tej historii mechanizacji rolnictwa rozegrał się mało znany epizod – włoski Ursus, który z polską marką z Warszawy łączył tylko nazwę, no i techniczną – niemiecką zresztą – inspirację.
Jesteście zdziwieni? To zacznijmy od początku. Rzecz działa się w czasie, gdy w Europie szalała II wojna i mało kto przejmował się jakimiś tam prawami do nazwy handlowej czy innymi “głupotami”. Liczyła się inwencja i kreatywność, bo traktory były potrzebne. Potrzebne, nie tylko na pola, ale i do wojska.
Rodzinne korzenie – Ulisse Bubba i narodziny projektu
Rok 1939 był dla Europy momentem dramatycznych przemian. W tym czasie we włoskim Rottofreno młody inżynier Ulisse Bubba, wnuk znanego producenta maszyn Pietro Bubby (twórcy marki Arbos), zakłada swoją firmę Ulisse Bubba Officina Meccanica.
Ambitny plan zakładał rozpoczęcie produkcji ciągników rolniczych. Jak na tamte czasy – rzecz naprawdę niełatwa, ale Bubba miał nie tylko doświadczenie rodzinne, ale także dostęp do zakładów znanych później jako Italtractor.
Już po kilku miesiącach z hali wyjechał pierwszy ciągnik sygnowany nazwą… Ursus JUB 45. Skąd ta nazwa? Do dziś nie wiadomo. Być może brzmiała dumnie i technicznie, a może była próbą wpisania się w międzynarodowe trendy? W końcu “Ursus” po łacinie to niedźwiedź, a łacina jak wiadomo wywodzi się z Włoch.
Pewne jest jedno – z polskim Ursusem nie miała nic wspólnego poza ogólną techniczną inspiracją modelem Lanz Bulldog, czyli tym samym, który po wojnie stał się pierwowzorem, a adekwatnie dawcą organów, Ursusa C-45.

Ursus na gąsienicach – maszyna dla armii
Nie minęło wiele czasu, a fabrykę opuściła także wersja gąsienicowa – Ursus JUB 50. Maszyna była projektowana z myślą o włoskiej armii, która w przededniu wojny szukała uniwersalnych ciągników zdolnych do pracy zarówno na froncie, bo w końcu armaty trzeba czymś targać.
Oba modele napędzał imponujący, jednocylindrowy, chłodzony wodą wielopaliwowy silnik o pojemności 10,3 litra. Wersja kołowa osiągała 45 KM, gąsienicowa – 50 KM. Waga tej drugiej sięgała ponad 5 ton, co w praktyce oznaczało traktor bardziej przypominający ciągnik artyleryjski niż rolniczą maszynę.
Wojna niszczy plany – produkcja na pół gwizdka
Niestety, realia wojenne gwałtownie zderzyły się z ambicjami inżyniera Bubby. Brak surowców, reglamentacja metali i niechętne podejście wojska do zamówień sprawiły, iż w 1944 roku udało się zmontować zaledwie 2 Ursusy kołowe i 3 gąsienicowe. Dla porównania – w tym samym czasie w Niemczech produkcja ciągników wojskowych szła pełną parą.
Włoskiego Ursusa nie uratowały choćby interesujące rozwiązania konstrukcyjne – a przecież była to maszyna naprawdę solidna. Silnik miał prostą, bezawaryjną konstrukcję, z charakterystycznym rozruchem dzięki gruszki żarowej (tak samo jak w Lanzach i Ursusie C-45).

Powojenne losy – licencja i ostatnie tchnienie włoskiego Ursusa
Po wojnie Ulisse Bubba próbował ratować swój projekt. W 1950 roku zakończono produkcję wersji kołowej, koncentrując się już tylko na maszynach gąsienicowych. Zmodernizowany model nazwano Ursus JUB 55 – teraz silnik miał 11,2 litra i osiągał moc 55 KM.
Prawa do produkcji przejęła firma OMP (Officine Meccaniche Ferroviarie Pistoiesi), która produkowała gąsienicowego “Ursusa” do 1960 roku. W tym czasie zmieniło się też oznaczenie – logo “Ursus” nie było już odlewane na froncie, ale wytłaczane na blasze, z dopiskiem „OMP 55”.
Produkcja bardziej rzemieślnicza niż przemysłowa, a do 1952 roku powstało zaledwie:
- 124 egzemplarze Ursusa JUB 45 (wersja kołowa),
- 127 sztuk Ursusa JUB 50 (gąsienicowy),
- oraz 155 traktorów OMP 55
Łącznie daje to nieco ponad 400 maszyn, co z dzisiejszego punktu widzenia przypomina bardziej serię prototypową niż przemysłową produkcję.

Epilog włoskiej przygody z Ursusem
Ostatni Ursus na gąsienicach zjechał z linii montażowej w 1962 roku. Włoska przygoda z marką Ursus zakończyła się bez większego echa – zapomniana przez historię, zatopiona w meandrach lokalnych prób i globalnych konfliktów. A przecież był to kawał solidnej, klasycznej techniki – dokładnie takiej, jaką cenimy w starych Lanzach i Ursusach C-45.
Dziś te włoskie Ursusy to prawdziwe białe kruki, o których istnieniu mało kto wie – choćby wśród miłośników klasyki. A szkoda, bo to właśnie takie zapomniane epizody tworzą barwną mozaikę historii techniki rolniczej.