Wyobraźcie to sobie: Steyr 180 – zabytkowy ciągnik z czasów, gdy paliwo kosztowało mniej niż oranżada, a traktor wibrował jak stare pralki Frania, dziś dumnie szumi… elektrycznością. Szanowni Rolnicy: oto coś jak C-325 na prąd, czyli przyszłość.
Tak, nie przewidzieliście się – oto przeszłość i przyszłość, które spotkały się w stodole Heinza Schrödla. I z tego związku narodził się traktor-hybryda: trochę diesel, trochę Tesla, wszystko podlane sosem własnoręcznie zbudowanej fotowoltaiki.
Heinz to 62-letni austriacki wynalazca, który kiedyś kupił mocno styranego Steyra 180 zwanego „Kurzschnauzerem” – coś jak buldog wśród ciągników. Maszyna wymagała remontu generalnego, ale Heinz, człowiek z duszą ślusarza i sercem elektryka – nie tylko ją odnowił, ale postanowił ją… przeprogramować. Efekt? Traktor, który nie warczy, nie kopci i nie wibruje. Za to sunie cicho, aż kury się dziwią.
Gdy diesel się kończy, wchodzi prąd
Pomysł narodził się banalnie. „Skoro wszystko mam już na prąd, to czemu nie ciągnik?” – pomyślał wynalazca, i tak, przy wsparciu szwagra (elektronika z krwi i kości), Heinz wziął się za dzieło. Nabazgrał plan na kartce, kupił zestaw do konwersji z Niemiec (nie, nie z Lidla), dodał akumulatory, do tego system zarządzania baterią (BMS), własny silnik hydrauliczny i… voila!
Ważna uwaga dla purystów: modyfikacja jest całkowicie odwracalna! Chcesz wrócić do diesla? Odkręcasz silnik elektryczny, wkładasz stary blok i… dymisz jak za dawnych lat.
Stary traktor na baterie? Serio?
Tak! Nowy Steyr napędzany jest elektrycznym silnikiem o mocy 30 kW. Osiąga 60 km/h, ale Heinz ograniczył go do 25 km/h – żeby nie spalić skrzyni, a i traktor nie ucieknie dalej niż sąsiednia grządka. Całość waży 1400 kg, działa do 2,5 godziny na jednym ładowaniu i wystarcza na skoszenie połowy hektara łąki.
Wszystko to ładowane z własnej mobilnej instalacji słonecznej z panelem, inwerterem i magazynem energii, którą to instalacje też sam zbudował. Tak, dziś nie trzeba już kręcić korbą – wystarczy, iż świeci słońce.
Heinz mówi wprost: „Telefon w kieszeni bardziej się może zapalić niż ten traktor”. A jak już coś się dzieje, to system wie co robić – chłodzi, grzeje, czuwa. Mało tego. Ppodczas jazdy odzyskuje energię (tak, jak Tesla!). Nie trzeba sprzęgła, nie trzeba krzyczeć – najgłośniejsza rzecz w traktorze to… stara skrzynia biegów. Można spokojnie prowadzić dialog z krową.

Tylko urzędnicy się nie elektryzują
Największy problem? Papierologia. Mimo prób Heinz nie dostał na swój ciągnik homologacji drogowej. W Niemczech takie zestawy przechodzą co tydzień – ale tu, u Heinza, można jeździć tylko po własnym podwórku. Czyli drewno przewiezie, jabłka zawiezie, ale na wiejską drogę już nie wjedzie. Bo jak wiadomo, traktor ciszy nie przystoi.
Czy to ma sens? Heinz przyznaje uczciwie: dla przeciętnego rolnika taki projekt się raczej nie zwróci. Sam zestaw kosztował go 15 000 euro, nie licząc części i robocizny. Ale to nie o zwrot tu chodzi – to sztuka! To dowód, iż da się połączyć stare z nowym. Że zabytkowy traktor może być nie tylko eksponatem na zlotach, ale też – z odrobiną prądu – narzędziem przyszłości.
A do tego: nie dymi, nie hałasuje, a prąd – no cóż – bierze sobie prosto ze słońca. A to, póki co, jeszcze nie zdrożało.
I co dalej?
Heinz nie zwalnia. Teraz pracuje nad elektryczną łuparką do drewna. Cichą. Słoneczną. Autonomiczną. Aż strach pomyśleć, co zrobi za rok – może kombajn na wiatr i deszczówkę?
Jedno jest pewne, drogi Rolniku – przyszłość nie przyjedzie z fabryki. Przyszłość można sobie zbudować samemu. Najlepiej w stodole, z pomocą szwagra i z panelem słonecznym.
A stary ciągnik? Zamiast do muzeum – niech ciągnie przyszłość. choćby jeżeli trzeba ją najpierw nabazgrać na serwetce.